niedziela, 24 lipca 2016

Druga strona medalu (R.14)


Rozdział 14

Po raz kolejny potknęłam się za prostej drodze i omal nie wyrznęłam twarzą w chodnik.
-Trzeba było mi powiedzieć, że nie umiesz chodzić na obcasach.-Powiedział Johannes wciskając ręce głębiej w kieszenie.
-Umiem chodzić na obcasach tylko te są nowe i muszę je zachodzić pode mnie.-Burknęłam.
-Hah nie wiedziałem, że to taka wielka filozofia.
-Nie śmiej się ze mnie. Może sam spróbujesz po…-jedna z kostek chodnikowych była źle ułożona potknęłam się o nią i uderzyłam w ramię mojego rozmówcy.
-Chyba lepiej będzie, jeśli będziesz się mnie trzymała.-Powiedział, a jako że ja nie miałam ochoty mu udowadniać, że umiem chodzić na obcasach już po chwili szliśmy pod rękę.
-Głupi chodnik zawsze się na nim potykam. Mogliby go w końcu ułożyć jak trzeba.-Warknęłam.
- Oczywiście to wina chodnika i obcasów….Chwila. Wychodziłaś już beze mnie?
 -Nie, ale ja…tu…ja tutaj…zaczęłam mi się trząść.
Tyle lat długo udawało mi się uciekać przed tym miejscem. 
-Spokojnie Glimer.-Johannes objął mnie i mocno do siebie przycisnął. -Wszystko jest w porządku.
Dlaczego akurat teraz, kiedy wszystko zaczęło mi się powoli układać?
-Ja…
Ten dom, te ogródki, te ulice ci ludzie.
-Nie spiesz się.
-Ja tutaj mieszkałam…
***
Powoli uchyliłam drzwi wejściowe i bezszelestnie jak duch wślizgnęłam się do środka. Wszystko szło gładko moja ‘’kochana’’ mama pewnie jak zwykle siedzi zachlana w salonie. Pewnie nawet nie zauważyła, że mnie niema. Spędziłam cały wieczór szlajając się po mieście i obserwując innych ludzi w szczególności Narumi Takahashi. W szkole wszyscy ja lubili, potrafiła się z każdym dogadać, wszystko załatwić, nigdy nie miała żadnych problemów taka panna idealna. Nic dziwnego, że chciałam być taka jak ona. Zazdrościłam jej i to bardzo.
Butelka wypuszczona przez panią tego zasranego domu zastukała o posadzkę.
No to po mnie.
Moja matka chrapnęła głośno i zapytała:
-Kto tam!? To ty gówniaro!?-Krzyczała na samym starcie rozmowy to nigdy nie wróżyło nic dobrego.
-Tak to ja. O co chodzi?-Spytałam siląc się na spokój.
-O, co chodzi mamo.-Poprawiła mnie wstając z fotela i powoli do mnie podchodząc zataczając się przy tym.- Należy mi się od ciebie szacunek. Jestem twoją matką. Dzwonili ze szkoły. Inni uczniowie się na ciebie skarżą.
-To oni się na mnie u wzięli ja się tylko bronie.
-Jasne! Połowa szkoły się na ciebie uwzięła! Masz mnie za głupią!?
I wtedy coś we mnie pękło.
-Tak mam! Nigdy mnie nie słuchasz nic o mnie nie wiesz tylko chlasz pijesz ćpasz i się puszczasz! Gdybyś nie była taka tempa to może nie wpadłabyś z tym swoim gachem i w ogóle mnie by tu niebyło!-Po czułam palący ból rozchodzący się po moim policzku.
-Nigdy więcej nawet nie waż się tak do mnie mówić.-Powiedziała z kamienną twarzą. Pieprzona kurwa jak chciała to umiała szybko wytrzeźwieć.
Podniosłam się z podłogi i ciekłam do swojego pokoju.
-Masz zaraz zejść na kolacje!-Krzyknęła za mną.
To był ostatni rozkaz, jaki od niej usłyszałam jeszcze tego samego wieczoru uciekłam z domu potem dzielnicy potem z Tokio, a potem w ogóle z kraju.
Miałam już nigdy tu nie wrócić.
Taki był pieprzony plan.
***
-Wracajmy.
-Ale…
-Wracajmy. Nie chce już tu być…Zabierz mnie stąd…Proszę.
-Dobrze. Choć tutaj.-Wziął mnie na ręce i przytulił jeszcze mocnie niż wcześniej.-To był głupi pomysł, żeby cię na siłę wyciągać z domu.
Droga powrotna była dużo krótsza albo mi się tylko tak wydawało. Świat przed moimi oczami powoli się rozmywał nie byłam w stanie powiedzieć gdzie zaczynało się ciemnie niebo, a gdzie kończyły się szare włosy Johannesa. Chłopak ciągle do mnie mówił, ale jego słowa nie miały sensu przyglądałam się im z każdej możliwej strony powtarzałam przestawiłam litery, ale i tak nie mogłam zrozumieć, co znaczyły.
Nagle wokół mnie zrobiło się jaśniej zamknęłam oczy i usłyszałam miałczenie kota.
Przymknęłam oczy.
***
-Glimer proszę cię nie zasypiaj nie umieraj mi tutaj. Nie umrzesz mi chyba na rękach. No kobieto no.-Chłopak delikatnie poklepał trzymaną przez siebie dziewczynę po policzku, na co ona lekko otworzyła oczy i mruknęła coś niezrozumiałego.
-Nya?-Gokana podrapał nogawkę Johannesa.
-Nie teraz.-Warknął biegając chaotycznie po domu z dziewczyna na rękach nie wiedząc, co dalej z tym fantem zrobić.
-Jestem brudna.-Ni to stwierdziła ni to spytała Glimer kuląc się w jego ramionach.
-Chcesz się umyć? Dobrze, co tylko będziesz chciała tylko mów do mnie. Dobrze?-Dziewczyna wydała z siebie twierdzący pomruk.-Ale mów.
-Co?
-Cokolwiek.
-Cokolwiek. Co kol wiek. Coooo koooollllllll wiieeeeekkkkk.
Już w łazience do Johannesa dotarło, że nawet nie zdjął butów szybko pozbył się swoich przez wrzuceni ich do kosza na ubrania, a widząc jak niemrawo radzi sobie z tą sama czynności siedząca na stołku do kąpieli Glimer pomógł jej zdjąć buty tak samo jak i płaszczyk, co chwile upominając ją by mówiła.
-Zaczekaj tu zaraz wrócę tylko pobiegnę po ręcznik.-Chłopak powoli wycofał się z łazienki chcąc jak najdłużej mieć na oku pół przytomną dziewczynę, ale kiedy tylko przekroczył próg łazienki puścił się biegiem po ręcznik, kiedy wrócił zastał Glimer siedzącą na stoliczku, która z na wpół zdjętymi spodniami spuszczoną głową oblewała się tenże wodą. Przemoknięta peruka powoli zsuwała się z jej głowy, żeby w końcu paść z pluskiem na podłogę koło stanika.
Johannes ostrożnie zabrał jej słuchawkę i kucając obok uniósł jej podbródek tak by mógł jej spojrzeć w oczy. Cały misternie nakładany makijaż pod wpływem wody zaczął się rozmazywać zostawiając po sobie czarne, brązowe i czerwone smugi.
Chłopak głośno westchnął z ciągnął z niej do końca spodnie wziął go ręki gąbkę i delikatnie zaczął zmywać resztki makijaż
-Nie lubię wiśni.-Odezwała się w pewnym momencie Glimer.-Nie masz innego mydła?
-Mam brzoskwiniowe. Może być?-Makijaż odszedł w zapomnienie i przyszła kolej na resztę ciała.
-Tak. Brzoskwinie są słodkie i takie milutkie-chłopak odwrócił się na chwile, żeby sięgnąć po wspomnianą wcześniej brzoskwiniową kostkę mydła.-A ja nie.-Dokończyła siadając na posadzce i podwijając nogi pod brodę.
Johannes nie wiedząc, co dalej robić usiadł obok niej i oboje wsłuchiwali się w szum wody, która wylewając się przez słuchawkę prysznica tworzyła niewielką kałużę, która stopniowo znikała w odpływie.
W pewnym momencie Glimer oparła się o ramię swojego towarzysza i głośno westchnęła, na co ten objął ją i tak siedzieli. Kiedy usta dziewczyny zmieniły kolor z różowego na sino fioletowy a ona sama zaczęła się lekko trząść chłopak odważył się wstać po ręcznik okrył nim nią całą i zaniósł do jej pokoju. Kiedy byli już na miejscu posadził ją na łóżku i ubrał w koszule nocną. Kiedy zapinał ostanie guziki była Loulian złapała jego dłoń i poprosiła.
-Zostań zemną dopóki nie zasnę.
-Gokana będzie z tobą przez całą noc.
-Proszę. Nie zostawiaj mnie teraz.-Mówiąc to odchyliła się lekko na łóżko ciągnąc go za sobą.
Chłopak w końcu uległ kładąc się na łóżku, a kiedy to zrobił natychmiast został przytulony jak wielki pluszak. Nie chcąc przypadkiem zmiażdżyć Glimer ostrożnie objął jedna ręką jej delikatne ciało a drugą przykrył ich oboje kołdrą.
Kiedy już myślał, że dziewczyna usnęła ona zaczęła niespodziewanie mówić. Opowiadała o różnych głupotach zaczynając od historii Beretty 92 włoskiego pistoletu samopowtarzalnego, a na kolorze sufitu kończąc.
- Kagome, Kagome, Ptaszku patrzysz znowu poprzez kratki, kiedy wyjdziesz ze swej klatki? Kiedy rankiem wstawał świt, żółw się wymknął, żuraw znikł, czy ukryje się przed nami, kto ci stoi za plecami? Dlaczego nikt nie chciał się zemną bawić jak byłam mała? Przecież błam taka jak inne dzieci.- Zapytała w pewnym momencie.
-Gdybyśmy uczyli się w jednej szkole nigdy bym nie pozwolił, żebyś siedziała smutna.- Oświadczył.
-Naprawdę?
-Tak.
-Dzięki. Wiem, że zmyślasz, ale i tak dzięki.-Po tych słowach Glimer odetchnęła głębiej i zasnęła. Pierwsze nieśmiałe promyki słońca grzały jej chudziutkie policzki, gdy Johannes zgodnie z umową szedł do siebie.
-Śpij dobrze.-Rzucił jeszcze i zamknął za sobą drzwi.

Ryuga: *obrywa w głowę pokebolem* Hanka ogarnij się ja nie jestem pokemonem!!!
Ja: Każdy tak mówi, a teraz właź do pokebola
A tak poza tym, że całymi dniami biegam za moim młodszym bratem po mieście i zbieram pokemony. Ten rozdział był jak chyba widzicie dość ważny dla fabuły i nie chciałam go dodawać dopóki nie będę z niego w pełni zadowolona.
No to ja się z wami żegnam.
Do następnego posta.
Hania



niedziela, 17 lipca 2016

Druga strona medalu (R.13)

Rozdział 13

Pewnego pochmurnego popołudnia, gdy siedzieliśmy sobie wspólnie w salonie i oglądaliśmy „CIA kryminalne zagadki Tokio” Johannes stwierdził, że:
-Musisz się wreszcie przełamać i zacząć wchodzić.
-Nieeeeee!-Zakryłam sobie głowę kocem.
Ten temat męczymy już od mniej więcej tygodnia, ale zresztą nie mam prawa się dziwić gdyby to mi odwalił ktoś taka akcje pewnie bym go zabiła.
***
-Johannes.-Szepnęłam szarpiąc go delikatnie za ramię.
-Nnnyyy.-Mruknął odganiając mnie ręką.
-Johannes!-Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze nosem i otworzył zaspane oczy.-Mamy problem.
-Coooo? Jaki problem?-Przetarł twarz dłonią i spojrzał na wskazujący pięć po trzeciej w nocy. -Kobieto wiesz, która jest godzina?
-Okres mam.- Powiedziałam z kamienną twarzą.
-Chwila. To znaczy, że jesteś w ciąży czy wprost przeciwnie?-Na chwilę się zamyślił, po czym zapytał.- I od kiedy to jest właściwie mój problem?
-Matko mieszkam z idiotą.
-Pierdol się. Jutro ja cię tak obudzę i zobaczymy jak ty będziesz tryskać inteligencją.
-Trzeba było pozwolić mi umrzeć to bym cię przynajmniej nie budziła.
-Znowu zaczynasz? Myślałem, że mamy to już za sobą.-Nie odpowiedziałam nic wbijając paznokcie w spód mojej dłoni.- Przepraszam. No już nie drap się.-Ostrożnie rozprostował moją dłoń.-Powiedz, co mam zrobić, żeby ci pomóc, bo ja się na tym nie znam.-Mówiąc to uśmiechnął się.
-Musisz pójść do sklepu i kupić mi podpaski.-Ostatnie słowa mruknęłam prawie niedosłyszalnie jakbym była jakąś małą dziewczyną, która wstydzi się byle, czego.
-Okeeey. To ty się zajmij sobą, a ja coś wymyśle.
***
-Co „Nieeeeee”?
-Nigdzie nie idę...W ogóle to gadaj do kota.-Burknęłam i dla podkreślenia tego, że nie żartuje odwróciłam się do niego plecami.
 -Dlaczego nie?-Podrapał mnie w wystający spod koca czubek głowy, na co wcisnęłam głowę bardziej między ramiona.- Nie możesz ciągle siedzieć w domu.
-Ty serio pytasz?- Z oburzenia, aż usiadłam.
-A ty znowu zaczynasz?-Niestety, żadna postać, którą do tej pory kopiowałam nie potrafiła zabijać wzrokiem, więc Johannes wyszedł z tej konfrontacji żywy. Dosłownie wyszedł z konfrontacji pokoju i domu. Wymówił się tym, że musi coś załatwić na mieście.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi rozkopałam barłóg, w jakim siedziałam i rozwaliłam się na całą powierzchnie kanapy.
-Co mu w ogóle przeszkadza to, że nigdzie nie wychodzę? Siedzę sobie bałaganu nie robię…
-Nya?-Odezwał się Gokana.
-No dobra czasami mi się zdarz, ale sprzątam po sobie. A może on po prostu chce się mnie pozbyć. Znalazł pewnie sobie jakąś dziewczynę taką ładą, zgrabna, niepodpalaną, na pewno też nie łysą… No pewnie tak…Taaaa. Już kurwy nienawidzę.
-Phah.
-Z, czego się śmiejesz?-Warknęłam na niego i przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem dopóki kot nie odpuścił.- Chociaż z drugiej strony…Skoro tak bardzo mu tutaj zawadzam to, dlaczego mnie tu w ogóle sprowadził?
-Nya nya nya nya.
-Miłosierdzie psia mać jasne. Już biegnę na moich chudziutkich nóżkach w to uwierzyć.- Gokana spojrzał na mnie jak na kretynkę.- Oj nic już nie mów. Wiem, co chcesz powiedzieć. „Jojczysz, a zrobić coś ze sobą to niema, komu.”   I w sumie będziesz miał rację. Strasznie się zapuściłam. O tym, że prawie zostałam upieczona nie zapomnę do końca mojego życia, a nawet, jeśli jakimś cudem mi się uda to wystarczy, że spojrzę w lustro i od razu sobie przypomnę, ale to, że trochę się przypiekła nie zwalnia mnie z psiego obowiązku każdej kobiety, czyli dbania o siebie. Jasne myję się, obcinam paznokcie, sparuje się tymi wszystkim kremami, jakie przepisał mi ‘’lekarz’’, żeby odżywić jakoś tą pomarszczona skórę, ale nic poza tym. Ciągle ubieram się w te bezkształtne dresy, a przecież moje rzeczy przyjechały już jakiś czas temu, a ja ich nawet nie rozpakowałam.
-Nya.
-Gokana już wiem, co będziemy dzisiaj robić.
***
Weszłam do mojego pokoju i uklękłam przy naprawdę sporych rozmiarów walizce.
-No Gokana za chwilę zobaczysz jak wyglądało moje życie przed Dark Nebulą.
-Nya.-Miauknął stanowczo.
-Masz rację. Niech ich szlag.-Otworzyłam walizkę i wyjęłam z niej moja czarną awaryjną perukę.

-Hej Dutch. Możemy już startować?-Wysoki muskularny mężczyzna zsunął ciemne okulary przeciwsłoneczne z nosa i spojrzał na mnie tak jakby pierwszy raz w życiu mnie widział. Wywróciłam oczami i również zdjęłam swoje szkła.-Wiesz, że to nie miłe się tak gapić.
-Wiesz, że zmieniasz twarz częściej niż ubrania.
-Wiem. Miałeś dostać zdjęcie.-Burknęłam wchodząc na pokład.
-Miałem odebrać uroczą blondyneczkę nie ślepego kruka.

Wolałabym być ślepym krukiem niż liniejąca jaszczurką jak teraz…
Dutch. Był jednym z niezmiennych stałych elementów mojego życia, a nie było ich wiele. Nie odwiedzałam go często. Tak właściwie robiłam to tylko, kiedy miałam do niego interes. Jednak świadomość, że marynarz w ciemnych okularach jego łódź i załoga kręcą się w pobliżu portu po prostu są.
-No dobrze. Ciekawe czy jeszcze pamiętam jak się nakłada makijaż. Pchi. Tak jakbym mogła zapomnieć cokolwiek.
Wyjęłam z walizki z skrzynkę z kosmetykami i lusterko z nóżką, w którym znowu zobaczyłam łysego stwora, którym tak samo jak poprzednio byłam ja.  Ustawiłam wszystko na wykładzinę obok mnie i głośno westchnęłam.
-Witajcie przedmioty robiące zemnie…

Nie masz twarzy nie masz charakteru. Nie masz nic. Jesteś niczym.
Wiem, co pasuje do ciebie. Wszystko i nic.
Ej Podróbko potrafisz wymyślić coś sama?
Podróba powtórz za mną: „ Jestem nic niewartą kopią”.
Kopia nigdy nie dorówna oryginałowi.

-…mnie.-Wstałam z podłogi w łączyłam małe jasno żółte radyjko.-Przynajmniej nie będzie cicho.
Uczesałam perukę i położyłam ją na specjalnym stojaku. Długie pukle ciemnych włosów mocno odznaczały się na tle jasnej wykładziny.
-Okey.  Słuchaj Gokana to się na pewno tobie nigdy nie przyda. Zaczynamy od korektora. Od duuuużej ilości korektora.-Muzyka dudniła w tle, gdy ja mała gąbeczką rozprowadzałam korektor po najbardziej różniących się od reszty fragmentach mojej twarzy.- Następnie rozsmarowujemy krem. Właśnie tak.-Nałożyłam trochę za dużo kremu, więc zgarnęłam go na palec i pacnęłam na nos Gokano.
Kot szubko go z siebie strzepnął i zaczął na mnie wściekle prychać.
-Oj już nie wściekaj się tak. Ja wiem, że ty nie potrzebujesz makijażu. Piękny jesteś i bez niego.-Gokana usiadł spokojnie i zadarł łepek lekko do góry i siedział tak dumny niczym posążek.
Po kremie powinnam nałożyć podkład. Zajrzałam do skrzynki Stało tam kilka słoików z różnymi odcieniami podkładu. Powinnam dobrać odpowiedni do mojej karnacji. Tylko, jaką ja mam karnacje? Nawet tego nie wiem. W mojej ‘’karierze’’ przeszłam przez wszystkie kolory skóry i powiem wam tyle ten, kto nie wybielał sobie karnacji nie wie, co to życie. Teraz z ran oparzeniowych zostały plamy na skórze w swojej kolorystyce wahające się od trupiej bieli przez lekko różowy, aż do lekkiego brązu w miejscach gdzie moja skóra była najbardziej uszkodzona. Ostatecznie zdecydowałam się na najjaśniejszy podkład z tych, które miałam akurat pod ręką nakładając też jego cienką warstwę na usta i powieki. Stara sztuczka, dzięki której makijaż trzymał się coraz dłużej.
- No Gokana jak już mamy podkład bierzemy się za oczy.- Oczy, brwi, usta i rzęsy, jako jedyne nie ucierpiały podczas pojedynku, więc malowanie ich to była dla mnie czysta przyjemność, więc gdy pędzelkiem nanosiłam ostatnią warstwę pomadki wprost nie mogłam usiedzieć na miejscu zwłaszcza, że z głośników radia popłynęła piosenka „Lone Digger” Caravan Palace.
Przy jej skocznych rytmach rozrzucałam części garderoby po całym pokoju w pewnym momencie chwyciłam w ręce koszule i zaczęłam wirować z nią wokół własnej osi. Kiedy dopadły mnie zawroty głowy zataczać się i chichocząc pod nosem w powodu moje własnej głupoty doszłam do łazienki i robiąc minę kaczki skrzyżowanej z modelka przyłożyłam do siebie koszule w jasno niebieską kratę.
-Jest pięknie.-Oświadczyłam wrzuciłam z siebie dres i w samej sportowej bieliźnie poszłam szukać czegoś bardziej…kobiecego. Przekopałam całą walizkę w poszukiwaniu odpowiedniego kompletu. Było ciężko, bo po wyjęciu implantów te konkretne części mojego ciała zmniejszyły się przynajmniej o dwa rozmiary, ale w końcu udało mi się coś dobrać.
Zapięłam koszule zostawiając rozpięte dwa ostatnie guziki. Nie po to upudrowałam dekolt, żeby go teraz zasłaniać.
Założyłam czarne rurki oczywiście były trochę za duże, ale kto by się tym przejmował?
Na koniec zostawiłam perukę. Pół długie czarne kosmyki wywijały się we wszystkie strony.
-Nie jest tak źle.- Podsumowałam. Z lusterka patrzyła na mnie czarnowłosa i ciemno oka dziewczyna z dosyć wychudłą twarzą o lekko żółtawej typowej dla Azjatów cerze.
-Jesteś dla siebie zbyt surowa.
-Jestem wymagająca. To dobra cecha.-Odparłam układając grzywkę.
-Z całą pewnością jest twoja.-Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam jak Johannes stoi oparty o framugę drzwi i patrzył na mnie wyraźnie czymś rozbawiony.
-Długo tak tu stoisz?-Zapytałam.
-Chwilę. Lubisz „Lone Digger”?
-To całkiem niezły kawałek. -Mruknęłam.
-Tak całkiem nieźle się przy nim tańczy.-Boże, jeśli istniejesz to mnie zabij zanim spale się ze wstydu.- Hah no nie rób już takiej miny. Bo ci jeszcze tak zostanie. Mam coś dla ciebie.- Podniósł z ziemi sporą torbę z logo jakiegoś sklepu i położył mi ją na kolanach.
-Co to?-Spytałam wsadzając nos do torby.
-Trzy wiązki dynamitu. Przymierz i zobacz czy wybrałem dobry rozmiar.-Wciągnęłam z torby wiśniowy płaszczyki i czarne skórzane botki.
W mgnieniu oka z rzuciłam ze stóp puchate ciapy i założyłam moje nowe buty. Johannes pomógł mi założyć płaszczyk, po czym przyniósł lustro, żebym mogła się w nim przejrzeć.
-Do twarzy ci w czerwonym.-Powiedział.
-To jest wiśniowy.-Poprawiłam go.- Dzięki za prezent tylko, po co mi to wszystko?
-Nie ma, za co.-Wziął mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić.-Chciałaś chodzić po dworze na bosaka?
-Co proszę?-Spytałam zaskoczona.
-To, co słyszałaś idziemy w miasto. Myślałem, że będę ci musiał siłą wciskać te buty na nogi, a tu proszę taka niespodzianka.-Otworzył drzwi wejściowe, a kiedy się odwróciłam zablokował cały korytarz nie dając mi szans na ucieczkę.-Spokojnie.-Powiedział patrząc mi w oczy.-To będzie tylko krótki spacer. Przejdziemy się do restauracji zjemy tam i wrócimy do domu zgoda?-Kojarzycie oczy kota ze Shreka. Johannes jest od niego sto razy lepszy.
-No dobra niech ci będzie, ale bierzemy jedzenie na wynos.-Zastrzegłam.
Przekroczyłam próg.
-Zadowolony?
-Nawet bardzo.-Uśmiechnął się.
-Głupek z ciebie.-Burknęłam chowając uśmiech za kołnierzem.


Rozdział 13 za nami.  Bardzo przepraszam za to lekkie opóźnienie.
Ryuga: Lekkie? 
Ja: Nie przesadzaj to tylko dwa dni zwłoki.
Ryuga:  Z naciskiem na zwłoki.
Ja: Nie wiem jak to wszytko podsumować...
Kelly: Patrzcie co znalazłam.*ustawia wielką tablice z rysunkiem*




 Kelly: Teraz tak Mary to będzie Espeon, Ines to będzir Flareon, Ryuga to będzie Umbreon, Kyoya Leafeon, Hiraru  Vaporeon a Ja Glaceon.
Ja: Taaaaak. Noooo to..
Ja się z wami żegnam
Do następnego posta
Hania.



piątek, 8 lipca 2016

Druga strona medalu (R.12)

Rozdział 12

Po dwóch tygodniach spędzonych u Johannes’a przybrałam na wadzę co z jednej strony było małym sukcesem bo wracałam do ‘’normy’’, a z drugiej nic wielkiego chudłam i tyłam zawsze w trybie ekspresowym. Wiecie na świecie jest 3 588 000 000 kobiet każda jest inna, a ja musiałam dopasować swoje ciało do każdej z nich.
Nie wychodziłam z domu, ale z własnego wyboru. Nie miałam najmniejszej ochoty na powtórkę z rozrywki. Dni mijały, a ja delektowałam się słodką rutyną, aż pewnego dnia:
-Johannes! Internet mi z laptopa uciekł!- zakomunikowałam ruszając się z łózka po trwającym już od czterech godzin maratonie bezsensownego oglądania  śmiesznych obrazków razem z Gokan’em.
-Prądu niema.-poinformował mnie próbując zapalić światło którego ze względu na to, że dzień był dosyć słoneczny nie używaliśmy.
-No cudnie. I co ja mam niby teraz robić?-jęknęłam zrezygnowana
-Rozbierz się i ubrań popilnuj.-zbył mnie.-Musze cos załatwić na mieście postarajcie się nie rozwalić domu.-rzucił jeszcze i już go nie było.
-No i poszedł.-westchnęłam zwieszając głowę .
-Nya.-spojrzałam na Gokana.
-Nie. Ze mną sobie nie pogadasz.-prychnęłam i ruszyłam do mojego pokoju.
Zwinęłam się w kłębek na łóżku i  przeleżałam tak dokładnie trzynaście minut i dwadzieścia sekund patrząc na wiszący na ścianie zegar. Nie mogąc znieść już tykania postanowiłam zamienić sypialnie na kuchnie. Z nudów zrobiłam się trochę głodna więc zaczęłam grzebać po szafkach. Gdy wyjmowałam z szafki słoik kremu czekoladowego poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Powoli się odwróciłam i zobaczyłam siedzącą na stole Midnight. Kotkę rasy syjamskiej z ciemnym pyszczkiem i wstrętnym wiecznie oceniającym wszystkich i wszystko spojrzeniem. Tak nie znoszę jej. Niemal słyszałam jej głos: „ Widzę, że znowu podjadasz. Oj Glimer, Glimer ty mały pulpecie,  potem będę musiała słuchać: nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie chce i niema seksów na stole”
-Spieprzaj stąd.-warknęłam nabierając krem na łyżeczkę i pakując go sobie do buzi. Nie będzie mi jakiś kot mówił mi jak mam żyć.
Ściskając w ręku słoik zaczęłam przemierzać dom w poszukiwaniu czegoś czym mogła bym się zająć gdy nie ma prądu. Mój wzrok kilkakrotnie wędrował w stronę półki z książkami, ale za każdym razem nakazywałam sobie spróbować czegoś innego. Za którymś razem mój wzrok padł na książkę o tytule: „Moje nowe Hobby”.
W sumie to nie jest do końca książka tylko tak bardziej poradnik.-pomyślałam biorąc do ręki opasłe tomiszcze.
Było w nim sporo obrazków i z początku tylko je oglądałam, ale przy zdjęciu niebieskiej żelowej świeczki zatrzymałam się i zaczęłam czytać podiadając co chwila krem czekoladowy. Okazało się, że są tam zebrane sposoby przygotowania różnych przedmiotów które można zrobić w domu. Świece, poduszki, mydełka i inne takie. Słowem wszystko na czego robieniu przeciętna stara panna może chcieć spędzić wieczór. Po pewnym czasie kiego kartkowanio czytania zrobiło mi się w pokoju dosyć duszno więc postanowiłam zmienić trochę scenerie.  
Za domem Johannesa był niewielki ogród w którym stała mała altanka z paleniskiem i (jak się później okazało bardzo wygodną) kanapą. Dłuższy czas zastanawiałam się czy nie przemieść się tam, ale altanka była w ogrodzie. Ogród był poza domem, a poza domem był świat, a na świecie są ludzie którym nie podoba się to jak teraz wyglądam.  Przy czym ‘’nie podoba’’ to najłagodniejsze określenie tego jak na mnie reagują. Ale z drugiej strony ogród był otoczony wysokim płotem, a altanka była dodatkowo porośnięta bluszczem wi c jak będę w środku to chyba nikt mnie nie zauważy.
Myślałam zakładając zabrane Johanesowi klapki, a w końcu przemykając jak cień do mojego celu i zaszywając się tam.
Brawo Glimer wyszłaś z domu. Możesz być z siebie dumna.
 W altance nie byłam sama. Oprócz mnie siedziały tam jeszcze dwa dorosłe koty i trzy małe kociaczki które bawiły się biegając w te i wewtę. Gokana przywitał się z kotami i władował na kanapę.
Przekartkowałam resztę kartek siedząc na bardzo wygodnej kanapie i zaczęłam się znowu nudzić. Sen mimo braku tykającego zegara nie wchodził w grę. Nie miałam najmniejszego zamiaru budzić się w środku nocy i nie móc  ponownie zasnąć.  
Odchyliłam głowę na oparcie i siedziałam tak dłuższą  chwile dopóki jeden z małych kotków nie wskoczył na stolik nie rzucił z niego mnóstwo szpargałów robiąc przy tym spory hałas.
-No i co zrobiłeś?-zaczęłam zbierać graty i układać je z powrotem na stoliku. Pośród nich znalazłam książkę którą zaczęłam czytać jeszcze jako Bianca niestety Mari nie przepadała za książkami więc niedokończona historia poszła w kont i nigdy nie poznałam jej zakończenia.
Po dokończeniu jednej książki chyba nagle nie zmiennie się w Biance. Chociaż kto wie?-myślałam gładząc twardą okładkę książki.- Jak nie spróbuje to się nie dowiem.
***
Tawerna jak każda inna. Duszne powietrze przesycone zapachem alkoholu, wymiocin i dymu. Ale co poradzisz tylko tutaj możemy spieniężyć to, co pożyczymy bezterminowo od bogatych mieszkańców naszego kochanego miasta. Siedziałyśmy we trzy przy stoliku niedaleko baru ja, Sophie i Rebeka. Nagle pojawiła się ta świnia. Podszedł do baru i zapytał:
-Czy widzieliście kogoś podejrzanego w okolicy ostatnio?
-Nie. Pojawił się tylko jakiś gruby dziad z podopiecznym, jako cherubinek tak wyglądał.-Odpowiedział barman polerując szklankę.
-To oni szybko! Nie możemy dać im uciec!- Komaeda i jego ludzie wynieśli się. Gdy nas mijali spod kaptura Rebeki wydobyło się ciche warczenie. Wymierzyłam jej kopniaka pod stołem. Warczenie ustało.
-April musimy z mylić pogoń. Będę grubym dziadem. Sophie jakby, co tamten pan-wskazała barmana.- Zaprowadzi cię do twojego dziadka. Wszystko jasne?- Dziewczynka pokiwała główką.-Wszystko będzie dobrze-Rebeka uśmiechnęła się w ten swój specyficzny sposób.
Wyszłyśmy na powietrze podałam jej moją ukochaną torbę pamiątkę po dawnym życiu, którą przywiązała do swojego brzucha i wszystko przykryła bluzką kaptur z płaszcza naciągnęła głęboko na twarz.
-Dobra. Strażnicy poszli tędy, więc drogę przetniemy im dwie uliczki dalej.
Wszystko poszło zgodnie z jej planem. Tak tylko jej plan nie przewidywał jak my zgubimy pogoń. Złapali nas.
Kiedy Komaeda zorientował się, co się stało złapał Rebekę za rękę i podniósł tak, że ich twarze znalazły się w jednej linii. Jej stopy zwisały wtedy pół metra nad ziemią.
-Wstrętne szczury niepotrzebnie się wtrąciłyście. Teraz traficie to paki i nigdy stamtąd nie wyjdziecie.-Warknął.
***
Nagle lunęła z nieba i to taj jakby ktoś wyciął w jednej z chmur ogromną dziurę, z której całymi strumieniami wylewała się woda.
-Kurwa! Zostawiłam otwarte okno. I LAPTOP NA PARAPECIE!-Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do domu. Wpadłam do pokoju razem z deszczem i wiatrem. Zabrałam laptop z parapetu wytarłam go w pościel zaklinając w duchu żeby działał. Kiedy już upewniłam się, ze Johannes na pewno nie zabije mnie za to, że popsułam mu laptop postanowiłam zająć się sobą.
Biegnąc przemokłam do suchej nitki, a wszystkie moje ciuchy były w pralce, a bez prądu zdążyły się tylko zmoczyć porostu cudnie. Zdjęłam mokre ubrania i zawinęłam się w pierzynę.
-No i co teraz?- Powiedziałam do siebie nie do kota jeszcze nie zwariowałam.-Johannes chyba się nie obrazi jak pożyczę od niego jakieś ciuchy.
Weszłam do pralni i zdjęłam ze sznurka bluzę, która jako, że była prana wczoraj zdążyła już wyschnąć, czego nie można było powiedzieć o jakichkolwiek spodniach. Tak, więc łaziłam po domu w majtkach i bluzie. Zgarnęłam książkę z szafki i zaczęłam sobie szukać jakiegoś dobrego miejsca do zalegnięcia. Ciągnąc po ziemi pościel zeszłam ze schodów, stanęłam na środku korytarza tak jakby tam mi się łatwiej myślało i jak tak sobie tam tak stałam stwierdzałam, ze salon wygląda na dość przytulny. Usiadłam na kanapie przykryłam się i zaczęłam czytać, ale po przeczytaniu jednej strony i nie zrozumieniu z niej ani słowa dotarło do mnie, że tak się czytać nie da. Przykryłam się szczelniej, ale dalej coś mi tu nie pasowało, więc zaczęłam cudować zarzuciłam nogi na oparcie i pouczyłam, że za kanapą jest całkiem sporo miejsca.
-W sumie.-Mruknęłam, wskoczyłam w przerwę pomiędzy ścianom, a meblem, umościłam sobie tam gniazdo, a Gokana usiadł na moich kolanach.
A niech mu tak będzie pomyślałam i zaczęłam czytać.
***
Pewnej nocy takiej jak każda inna. Pojawił się nowy więzień. Nie pasował tam. Na jego twarzy zamiast zbolałego wyrazu pustki i przegranej widniał uśmiech. Szedł z dumnie uniesioną głową i śpiewał pod nosem jakąś skoczną piosenkę.
-Stul pysk-upomniał go strażnik.
-Nie mogę, bo w duszy mi gra i tańczy.-Odpowiedział wesoło więzień.
-Ciekawe, co powiesz jutro rano zanim cię powieszą.-Zarechotał strażnik wrzucając go do celi tuż obok naszej.
-Jeszcze tej nocy zniknę z tej celi!-Krzyknął chłopak za oddalającym się strażnikiem.
Gdy strażnik zniknął chłopak rzucił się na prycze i zapytał nas:
-Za, co siedzicie?
-Nie twój interes.-Warknęła moja towarzyszka. Nie znosiła o tym mówić, bo obwiniała się twierdząc, że to przez nią nas złapali.
-I tu się właśnie mylisz.
-Niby, czemu?-Spytałam, ale chłopak już nic nie odpowiedział. Zaczął znowu śpiewać. Śpiewał różne piosenki niektóre z nich znałam. Gdy śpiewał Rebeka bezwiednie poruszała ustami bezgłośnie śpiewając razem z nim. Około trzeciej w nocy zaczęło mnie to irytować, ale wtedy ktoś zaczął mu odpowiadać z poza więziennych murów.
-Co do...
-Pod drzwi.-Rozkazał nasz nowy sąsiad. Jego głos zmienił się był teraz władczy stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. Bez słowa wykonałyśmy polecenie. Rozległ się niewyobrażalny huk i ściana przed nami rozpadła się na kawałki. Z kurzu i pyłu wyłonił się chłopak. Razem otworzył usta i radośnie zakrzyknął:
***
-Tutaj jesteś!-Ten niespodziewany okrzyk tak mnie wystraszył, że wyrzuciłam książkę w górę i również krzyknęłam.
-Percy ty głupku! Ile razy mam powtarzać, żebyś mnie nie stra…-mina Johannes’a wyrażała coś po między zdziwieniem, a zawodem, ale tylko przez sekundę, bo za chwilę tak samo jak jego głowa schowała się po drugiej stronie oparcia kanapy
Wygramoliłam się z barłogu i przewiesiłam przez oparcie, a kaptur od bluzy spadł mi na twarz.
-Ej, co jest? Chyba się nie gniewasz, ze pomyliłam twoje imię.-Pozwiedzam spadając na siedzenie i siadając jak człowiek. Kot natychmiast wskoczył mi na kolana i zaczął się ocierać o mnie domagając głaskania. 
-Kto to Percy?
-Były narzeczony…-umilkłam.
-Czyj?-Dopytał zdając chyba sobie sprawę, że nie powiedziałam wszystkiego, co miałam.
-Zakochał się w Biance Martinez, ale mówił do mnie Glimer…
Nie odzywaliśmy się przed dłuższa chwilę. Gokana mruczał na moich kolanach, a ja czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Bałam się odezwać. Z niewiadomych przyczyn nie chciałam go w żaden sposób urazić, ale z drugiej strony jak w ogóle mogłabym go urazić czymś takim skoro nie jesteśmy razem. Zresztą, kto w ogóle chciałby zemną być?
-Jesteś głodna?-Zapytał w końcu.
-W sumie to tak.
-Na, co masz ochotę?
-Wszystko jedno.-Powiedziałam ciesząc się, że rozmowa zeszła z tego niezbyt miłego tematu. Johannes wstał z kanapy i wziął do ręki telefon.
Zamawiał dłuższa chwilę, co chwila na mine zerkając. Odłożyłam książkę na półkę, a gdy się odwróciłam żółtooki już na niej siedział i otwarcie na mnie patrzył.
-No, co?-Spytałam zatrzymując się w połowie drogi powrotnej na kapę.
-To moja bluza?-Zapytał przekręcając głowę lekko w lewo.
-Serio tyle się na mnie gapiłeś, żeby domyślić się czy to twoja bluza?-Prychnęłam siadając obok niego i biorąc Gokana na ręce.-Wszystko, co noszę ty kupiłeś, więc wszystko jest tak jakby twoje.
-Teoretycznie tak, ale tej bluzy ci nie dawałem.
-Sama wzięłam.-Wtrąciłam.
-Tak myślałem…-powiedział opierając nogi na stoliku zakładając ręce za głowę i zamykając oczy.-, A patrzyłem, bo masz zgrabne nogi, ale rzadko, kiedy je pokazujesz.-Odruchowo pociągnęłam nogi bardziej pod siebie, a słysząc mój gwałtowny ruch Johannes cicho się zaśmiał nie otwierając oczu.
-Nie żartuj tak, mam oczy i widzę jak wyglądają moje nogi są pomarszczone i buro brązowe.-Powiedziałam cicho rozciągając buzę tak by zasłaniała mnie jak najdokładniej.
-Czy ja choćby słowem wspomniałem o ich kolorze? Powiedziałem, że są zgrabne, a zrobiłem to po tak uważam, więc nie użalaj się nad sobą i może dla odmiany no nie wiem uśmiechnij się.-Rozległ się dzwonek do drzwi.- Oho jedzenie przyjechało.-Wstał z kanapy, a po chwili usłyszałam jak przestawia talerze w kuchni.
Mówił serio? Jego głos nie zmienił się pod żadnym względem twarz też nie zdradzała, żadnego napięcia, więc chyba nie kłamał.
Wyciągnęłam nogi przed siebie i zaczęłam się nim przyglądać. Najładniejsze na świecie to one nie były tak, jeśli brać pod uwagę sam ich kształt. Brak implantów oczywiście zrobił swoje, ale gdybym zaczęła ćwiczyć to może coś by z tego było.
-Glimer! Kolacje podano!-Zawołał Johannes.
-Już idę.-Zawołam w odpowiedzi.
Przeszłam przez korytarz czując smakowite zapachy dobiegające z kuchni.
-Itadakimasu.-Powiedział szatyn siadając przy zastawionym stole.
-Itadakimasu.-Wzięłam pałeczki do ręki i dopiero wtedy zauważyłam, że na talerzu nie leży tak jak zawsze wszystkiego po trochu tylko porcja nigiri. Mina musiała mi zrzednąć, bo po chwili usłyszałam pytanie;
-Coś nie tak?
-Wiesz. Jak raz miałam ochotę na to, co zwykle.-Mruknęłam skubiąc jezdnie.-Chłopak uśmiechnął się pod nosem.
-Skąd ja wiedziałem, że tak będzie?-Mówiąc to podał mi drugi talerz.-To chyba twoje ulubione jedzenie.
-Chyba.-Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam jeść.
Mniej więcej w połowie kolacji znowu włączyli nam prąd, ale jakoś nie spieszyło mi się, żeby wrócić do pokoju i nadrobić zaległości w nici nie robieniu w Internecie.
Wróciłam, więc na kanapę i razem z Gokan’em zaczęliśmy sobie odpoczywać po jedzeniu. Johannes przebrał się w soją lubioną koszulkę z napisem o treści: „Myślisz, że jestem szalony? Zaczekaj, aż poznasz moje koty."
-Mogę ci zadać niedyskretnie pytanie?-Spytałam odchylając głowę na oparcie i patrząc w sufit.
-Dawaj.
-Dlaczego rozmawiasz z kotami?-Spytałam głaszcząc siedzącego mi na kolanach kota za uchem.
-Już ci mówiłem one rozumieją więcej niż ci się wydaje. Spróbuj to sama się przekonasz.-Popatrzyłam na niego podejrzliwie chcąc się upewnić, że nie żartuję, a gdy jedyne, co zobaczyłam to zachęta nachyliłam się zasłoniłam usta dłonią i szepnęłam do Gokana na tyle cicho by Johannes na pewno mnie nie usłyszał.
-Dziwny z niego facet, ale wydaje się być całkiem miły.
-Co mu powiedziałaś? Uśmiechnął się i ci przytaknął.
-Serio?-Spojrzałam na pyszczek kota. Jak dla mnie wyglądała tak samo jak wcześniej.-..Wkręcasz mnie.
-Może.- Zmrużył oczy i uśmiechnął się.
-Głupi jesteś.
-Ty też.




Rozdział 12 za nami.Szczerze nie mam pojęcia jak go podsumować dlatego wstawię tu obrazek który jak mi się wydaje tutaj pasuje.   


Glimer: To wiele wyjaśnia.
Johannes: No chyba tobie.
Mam nadzieje, ze w zaden sposób nie przeszkadzają wam te wstawki z książki jaką czyta Glimer. Po prostu stwierdziłam, że napisanie, że czyta będzie trochę takie suche, ale jeśli jest to dla kogoś problem dajcie mi tylko o tym znać.
No to ja sie z wami żegnam.
Do następnego posta,
Miłych wakacji.
Hania.  





sobota, 2 lipca 2016

Druga strona medalu (R.11)


Rozdział 11

-Jak leziesz ty…ty…ty…yyyy głupku?-Obskoczyłam go, gdy potknęłam się o pierwszy schodek i tylko to, że wisiałam na Johannesie uratowało mnie przed bliskim spotkaniem trzeciego stopnia ze schodami.
-JA idę normalnie to ty się chwiejesz jakbyś się uczyć chodziła…chodzić uczyła.-Chłopak zarzucił moje ramię na plecy i złapał mnie mocniej w pasie, bo miałam wrażenie, że mu się wyślizguje.-„Nihonshu? Serio? Może od razu spróbujemy mnie upić wodą?”-Powtórzył moje słowa z ironią, a ja nawet nie miałam prawa się bronić po połowie butelki zaczęłam powoli tracić kontakt z rzeczywistością, że o całej reszcie nie wspomnę.
-Zatrzymaj się.- Poprosiłam, kiedy byliśmy gdzieś tak w połowie schodów.
-Co jest? Będziesz rzygać?
-Nie…po prostu wszystko wokół się kręci…Daj mi chwilę.-Chłopak westchnął tylko i wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka. Widocznie bardzo nie chciało mu się męczyć z wprowadzaniem mnie do pokoju.
Łózko tak jak cała reszta wirowało wokół własnej osi, więc postanowiłam nie ryzykować rozbierania i po prostu zasnęłam.
Trudno mi powiedzieć jak długo spałam, ale obudziłam się trochę przytomniej sza z początkami kaca łupiącymi mi w głowie, ale tym się niezbyt przejęłam, ponieważ gdy tylko tworzyłam oczy zobaczyłam tuż obok mnie dwa świecące ślepia. W pierwszym odruchu krzyknęłam przerażona, ale gdy oczy przywykły do ciemności udało mi się rozpoznać siedzącego na łóżku łysego kota.
-Czego chcesz ogolony szczurze?-Prychnęłam.
Jak można się było tego spodziewać nie odpowiedział.
Niezłą schizę bym miała jakby to zrobił.
-No już spieprzaj stąd. Psiku!-Zero reakcji.-Rozumiesz, co do ciebie mówię?-Kot pokiwał głową.
Okey. Spokojnie Glimer. Tylko spokojnie. Zdawało ci się jesteś przemęczona i tyle. Po prostu zaśnij i już.
Zamknęłam oczy, a gdy je ponownie otworzyłam ten łysy szczur się siedział na poduszce i się na mnie gapił.
-Phhhhhy.-Prychnęłam na niego i odwróciłam głowę, ale on tylko na to czekał i usiadł w zagłębieniu mojej szyi uniemożliwiając mi tym samym zmianę pozycji.
Ech śpij już, bo z tym czymś nie wygrasz.-Pomyślałam i tak też zrobiłam.

 Nie masz twarzy nie masz charakteru. Nie masz nic. Jesteś niczym.
Wiem, co pasuje do ciebie. Wszystko i nic.
Ej Podróbko potrafisz wymyślić coś sama?
Podróba powtórz za mną: „ Jestem nic niewartą kopią”.
Kopia nigdy nie dorówna oryginałowi.

I tak mijały dni.
Johannes codziennie rano budził mnie, wręczał mi zestaw leków, które miały pomóc wrócić mojemu organizmowi do normy, po czym kazał mi wybierać, co dzisiaj jemy ja stwierdzałam, że nie wiem, mam to w dupie i życie niema sensu, on wybierał wszystkiego po trochu jedliśmy razem, w kuchni na parterze, po czym wracałam do zajmowanego przeze mnie pokoiku i wsiąkałam w bezdenną otchłań zimną, wysysają mózg pozbawiająca skrupułów i uwydatniającą wszystkie kompleksy. Tak siedziałam w Internecie.
Po raz pierwszy zrobiłam to po to by wysłać mail do jednego z moich ‘’znajomych’’ by przysłał mi moje rzeczy, a potem jakoś poszło.
Łysy kot towarzyszył mi non stop czegokolwiek bym nie robiła siedział zemną. Niemiał żadnej obróżki z imieniem, ani niczego takiego, ale po kilku dniach wyzywania go od łysych szczurów stwierdziłam, że przydałoby mu się jakieś imię. Gdy spytałam Johannes’a czy jakoś go już przypadkiem nie nazwał chłopak spojrzał na mnie jak na wariatkę i nic nie odpowiedział. Więc nazwanie kota musiałam przyjąć na moja poparzoną klatę. Myślałam nad tym dobre pół dnia, ale w końcu zdecydowałam się na bardzo adekwatne i jakże ambitne nazwanie go Gokana (Włochacz).
-Glimer, choć mi pomożesz. – O tym, że Johannes ma dość specyficzna wymowę wszystkiego już kiedyś wam, ale to jak wymawiał moje imię to już była istna komedia. Nawet ja mimo wielu prób pokazania mu jak to idiotycznie brzmi nie byłam wstanie tego oddać idealnie, bo zaczynałam się śmiać jedyne, co jestem w stanie wam przekazać to to, że brzmiało to miej więcej jak „Glimierr”
-O, co chodzi?-Spytałam schodząc na dół do salonu i opierając się o futrynę drzwi.
-Musze dać Jacky tabletkę na odrobaczanie, a do tego są potrzebne dwie osoby.-Wyjaśnił.
-Mam się bać?-Zaśmiałam się.
-Nie radze. Ona potrafi wyczuwać strach.
 Jacky okazała się być rudą kotka w białe i czarne łaty, którą bardzo często musiałam wyganiać łazienki by móc w spokoju brać kąpiel. Johannes wziął ją na ręce i otoczył lewym ramieniem tak, jak się trzyma niemowlę.
-Weź tabletkę ze stołu.-Polecił mi cicho taj jakby nie chciałby kotka to usłyszała.
Nacisnął jej szczękę w taki sposób, że się utworzyła, a wtedy ja wrzuciłam do środka tabletkę w ostatniej chwili unikając kłów, które niemal natychmiast ponownie się zatrzasnęły. Chłopak głaskał szyje Jacky, żeby szybciej połknęła, ale ona nawet o tym nie myślała. Nagle zaczęła wierzgać i zanim się obejrzałam wyrwała się z objęć i wskoczyła pod kanapę wypluwając po drodze tabletkę.
-Boże! To szatan nie kot!-Krzyknęłam podnosząc się z ziemi, na której się znalazłam, gdy próbowałam uniknąć czołowego zderzenia z szarżująca na mnie futrzastą wściekłością.
-Było blisko-stwierdził Johannes próbując dosięgnąć siedzącego pod kanapą kota.
-Ty chcesz to powtórzyć?-Zdziwiłam się podnosząc z podłogi tabletkę i odmuchując ją z różnych farfoclji, jakie się do niej przykleiły.
-Muszę jej to dać.-Odparł kładąc sobie kotkę na kolanach i trzymając ja zdecydowanie mocniej.
-Jak mus to mus.

24 próby podania leku później

-Tak się nie da.-Stwierdziłam patrząc jak Jacky buja się na żyrandolu z wyraźnie zwycięskim wyrazem pyska.-Z czego się cieszysz szatanie?-Prychnęłam kładąc głowę na ziemi.
-Ej wstawaj.-Chłopak szturchnął mnie stopą w bok.-Mam pomysł.
-Kolejny?-Jęknęłam wyjmując kolejną tabletkę z opakowania (poprzednie zostały starte w proch.)-Jaki?
-JA ją przytrzymam, a ty wsadzisz między jej zęby drewniana linijkę i wsuniesz po niej tabletkę.

Pięć minut później.

Johannes! Znalazłam ją! Na karniszu siedzi!-Zawołałam.
-Przypomnij mi, ze mam kupić nowe firanki.-Burknął chłopak dołączając do mnie.
-Trzeba będzie też ten wazon posklejać do kupy.-Westchnęłam patrząc na walające się po podłodze skorupy.
 -Później.
-Zawsze to tak wygląda?-Spytałam opierając się o ścianę i patrząc jak Johannes mocuje się z karniszem i miotłą by wyjąć Jacky.
-Bez ciebie prawdopodobnie już musiał bym się zszywać.-Kotka zeskoczyła z karnisza i pobiegła do zajmowanego przeze mnie pokoju.
-O nie tam syfu nie będziesz robić.-Powiedziałam i zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi.-Wypierdaling stąd.-Jacky prychnęła na mnie wściekle i schowała się w rogu pokoju.
-Jak ją zawiniemy w ręcznik to będzie jej się trudniej wywinąć.
-Ale tym razem to ty będziesz ryzykować utratę palcy.-Warknęłam gromiąc wzrokiem kota.
-Nie będę musiał.-Odparł i dokądś poszedł po dłuższej chwili wrócił trzymając w ręku rurkę do napoi i ołówek.(Dla jasności linijka poszła w drzazgi.)
Kiedy spacyfikowaliśmy ręcznikiem wszystkie kończyny tego upiornego kota, a ja mocno go trzymałam Johannes przystąpił do akcji. Umieścił tabletkę w środku plastikowej rurki do napojów. Przy pomocy ołówka otworzył Jacky pysk i wcisnąwszy rurkę miedzy rozwarte zęby mocno wdmuchną tabletkę do środka...A właściwie próbował, bo w momencie, gdy włożył rurkę do ust kota mocno wierzgnęła (haratając mi przy tym pazurami ramie i rozrywając ręcznik) i Johannes zamiast wdmuchnąć powietrze wciągnął je, a razem z powietrzem do jego gardła wpadła tabletka.
-Co za jebane świństwo.-Zaklął po raz kolejny pukając gardło wodą.
-Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego nie chce tego połknąć.- Zauważyłam mocując się z bandażem.
-Tak wreszcie poznaliśmy tajemnice spędzającą mi sen z powiek.-Odwrócił się i popatrzył na mnie-Czekaj pomogę ci.-Powiedział rozplątując poskręcany bandaż i owijając go ostrożnie wokół mojego ramienia.
-Dała bym sobie radę sama. -Burknęłam, kiedy wygładzał materiał.
-Jasne.-Przytaknął wyjąc z lodówki dwa piwa i podając mi jedno z nich.-Trzeba to jakoś przepić.
-Masz szczęście, że te tabletki nie były szkodliwe dla ludzi.
-Takie szczęście w nieszczęściu...Krwią na dywanie zajmujemy się teraz czy później?
-Teraz. Jak zaschnie to już się jej nie pozbędziemy.-Powiedziałam otwierając puszkę i wypijając z niej sporego łyka.
Po dziesięciu minutach szorowania dywanu zimną wodą z mydłem stwierdziliśmy, że prawie nic nie widać i ruszyliśmy na poszukiwanie tego opszczańca. Przeszukaliśmy cały dom, ale o Jacky nie było nawet śladu. Kiedy już miałam nadzieję, że uciekła i nigdy nie wróci Johannes dostrzegł ją prze okno siedzącą na dachu stojącej w ogrodzie za domem altance. Przyniósł ją trzymając ją mocno za kark, co bynajmniej jej się nie spodobało, ale mi niezadowolony wyraz jej pyska znacząco poprawił humor.
Przeszliśmy z nią do kuchni gdzie dostałam rozkaz opróżnienia kredensu, do którego pi niewczasie została wrzucona kotka tak, żeby przez szczelinę między drzwiczkami wystawała tylko jej głowa. Rozejrzeliśmy jej pysk łyżeczką od herbaty i przy pomocy gumki „recepturki” strzeliłam tabletką miedzy rozwarte zęby i spudłowałam trafiając przy tym Johannes'a w oko, który poleciał do tyłu i wyrwał drzwiczki z zawiasów. Kotka czując zew wolności skoczyła mi na twarz i po czym gdzieś odbiegła.
-Żyjesz?- Spytałam wyciągając do chłopaka jedną rękę drugą trzymając przy podrapanym policzku.
-Raczej.-Jęknął podnosząc się z ziemi i po omacku idąc do zlewu.-Bardzo cię podrapała?
-Tak sobie, ale zaczynam się zastanawiać, kiedy ostatnio byłam szczepiona na tężec.
Gdy opatrzyliśmy już mój policzek i upewniliśmy się, że Johannes będzie widział na oboje oczu postanowiliśmy dla uśmierzenia bólu wypić jeszcze po jednym piwku.
Kotkę odnaleźliśmy na szczycie drzewa, a podczas z ciągania jej stamtąd bluzka żółtookiego porwała się już do szczętu.
-Masz jeszcze jakiś pomysł?- Spytałam dezynfekując wodą utlenioną jego plecy i przyklejając na nie opatrunek.
-Kiedyś słyszałem, że jak się skruszy tabletkę, zmiesza ją z masłem i nałoży to na łapę kota to kot powinien ją zlizać chcąc być czysty.-Powiedział sycząc, co chwila z powodu wody utlenionej.
-To chyba naj mniej niebezpieczny pomysł, na jaki do tej pory wpadłeś.-Zauważyłam.-No skończone, a teraz idź się ubrać, a ja przygotuję te mieszankę.
Gdy wrócił miał na sobie biały T-shirert z czarnym napisem o treści: " Myślisz, że jestem szalony? Zaczekaj, aż poznasz moje koty." Przywitałam go salwą śmiechu i omal nie upuściłam łyżeczki z ostatnim jego pomysłem.
-No, co?-Zdziwił się.
-Nic, nic fa..Fajna koszulka.-Udało mi się powiedzieć.- Bardzo pasuje do sytuacji.-Słysząc to uśmiechnął się.
-Zrobiłaś już?
-Tak. Trzymaj.-Podałam mu łyżeczkę i wytarłam łzy zbierające mi się w kącikach oczu. Przeszliśmy do salonu gdzie czekała na nas Jacky.
To była naprawdę zacięta bitwa, ale ostatecznie masło i tabletka wylądowały na futrze tej pieprzonej kotki. Zmęczeni całodniowym bieganiem za kotem padliśmy oboje na kanapę i z wyczekiwaniem patrzyliśmy, co się stanie.
Kotka prychała na nas dłuższy czas, ale gdy zobaczyła, że tym razem nie zmierzamy ruszyć się z miejsca, a co dopiero ją łapać zajęła się sobą i zlizała z futra całe to tłuste świństwo.
-Jest!-Krzyknęliśmy równocześnie i zaczęliśmy się śmiać jak dwoje idiotów.
-Jak ty sobie do tej pory sam radziłeś?-Spytałam, kiedy złapałam oddech.
-Dotąd używałem takiego specjalnego podajnika, ale dzisiaj Jacky go przegryzła.-Powiedział wyjmując z kieszeni cos w rodzaju strzykawki z metalu i plastiku przegryzione na pół.
-To cud, że żyjemy.-Powiedziałam, kiedy minął mi pierwszy szok.
-Cieszę się.-Podparł.
-Z, czego?-Zdziwiłam się.
-Że już nie chcesz umrzeć.-I cały dobry nastrój prysł jak bańka mydlana.
-Nadal chce.-Rzuciłam tylko wstałam z kanapy i szybkim żołnierskim krokiem oddaliłam się do mojego pokoju.
Było już późno, więc przebrałam się w luźną wyciągnięta i spraną bluzkę, która robiła m tu za piżamę i schowałam się pod kołdrą. Johannes przyszedł chwilę później usiadł na brzegu łóżka i powiedział:
-Nie chcesz się zabić.   Tak naprawdę nikt nie chce. Po prostu nie wiesz jak żyć z tym, co teraz masz.
-Czyli z niczym?-Burknęłam nie wyjmując głowy spod kołdry.
-To też jest coś.-Porażona jego idiotyzmem wyjęłam głowę z pod kołdry i spojrzałam na niego pogardliwie.-Zaczynasz od nowa. Masz czystą kartę. Jesteś Glimer i
-I co?-Przerwałam mu.
-No to może zacznijmy od czegoś prostego. Jaki jest twój ulubiony kolor?
-Nie wiem.-Odparłam bez namysłu.
-Okeeey. Spróbujmy inaczej. Toooo moooże…. Na jaki kolor ci się miło patrzy?-Gdy już otwierałam buzie Johannes dodał szybko.-Powiedź, że nie wiesz a pozwolę Midnight okocić się w twoim łóżku.
-Dobra...Daj mi chwilę.
Na jaki kolor mi się "miło patrzy"?...To głupie. Niby, co ma mi dać to, że będę wiedziała, jaki kolor lubię? Będę dalej tak samo pusta.
Popatrzyłam na żółte oczy siedzącego obok mnie chłopaka. Były tak sztuczno żółte. Jak jasno żółta plakatowa farba. Pamiętam, że zawsze mi się budziła i nie nadawała się do malowania nią słońca. Dodawałam do niej wtedy dużo niebieskiego i robił się wtedy taki ładny zielony kolor, a mama darła się na mnie, że marnuje jej ciężko zarobione pieniądze…
-Zielony.-Powiedziałam w końcu.- Zielony jest….Ładny.
-No widzisz. Jesteś Glimer i lubisz zielony kolor.
-To już coś.- Spróbowałam wykrzesać z siebie troszkę entuzjazmu.
-Nie będę cię dłużej męczyć.-Powiedział wstając z łóżka –Śpij dobrze Glimer-Dodał wychodząc i gasząc światło.
Lubię zielony.-Pomyślałam jeszcze zanim zasnęłam


Rozdział 11 za nami spóźniony, ale co poradzisz jak musisz się uczyć w wakacje. Tak moi drodzy cieszcie się dopóki możecie bo w wakacje pomiędzy drugą, a trzecią klasa liceum sobie nie pod odpoczywacie no chyba, że nie chcecie zdać matury w tedy luz róbcie co chcecie.
Ryuga: Dlaczego ty zaczynasz mówić sensem dopiero po północy?
Ja: Bo mój mózg i moje ciało budzę sie o różnych porach dnia.
Ryuga: I wszystko wróciło do normy.
Ja: jak ja cię czasami nienawidzę.
No to ja się z wami żegnam
Do następnego posta.
Hania