poniedziałek, 25 grudnia 2017

Wesołych Świąt 2017

Kelly
Zawsze uważałam zimę za magiczna porę roku krążyło wokół niej wiele legend, a oprócz tego są jeszcze święta.
-Co tam laski? Jakieś plany na święta?- Spytałam siadając na kanapie z laptopem na kolanach uśmiechając się do siedzących po drugiej stronie ekranu dziewczyn.
-Ja i Glut jedziemy do rodziców. Kakeru też ma ponoć zaciągnąć wreszcie do bazy.
-Cała rodzinka w komplecie. A ty Ines?
-Bal charytatywny.  Mam być nagrodą na jakieś aukcji.
-A to nie jest przypadkiem uwłaczające kobietą czy coś takiego?
-Jest, ale pieniądze idą na dom dziecka, więc jakoś się przemęczę.
-Biedactwo.- Sarknęła Mary.
Blondynka wywróciła oczami i spytała:
-A, co z tobą i Ryugą? Mówiłaś coś o tym, że wybierasz się do domu na święta.- Skrzywiłam się.
-Wiesz jak jest. Ryuga nigdy nie był i raczej nie będzie rodzinnym typem, więc zamknięcie go na cały wieczór w jednym pokoju z moimi braćmi ryczącymi na całe gardło "Gloria" nie ma prawa skończyć się dobrze, a zostawić go samego w święta nie mam serca. Pewnie po porostu zjemy barszcz z torebki i uszka z zamrażalnika obejrzymy Kevina i lulu, a rodziców odwiedzę w Boże Narodzenie.
-Słowem Idealne święta.- W głosie kapitan wyrazie dało się usłyszeć sarkazm.
-A żebyś wiedziała.-Wyszczerzyłam się do ekranu.
-Prezenty już macie?- Spytała Mary
-Mary! Jak mogłaś?- Oburzyła się Ines.- Kelly pewnie dalej wierzy w Świętego Mikołaja.
-Haha. Bardzo śmieszne -Zaśmiałam się sztucznie- Każdy dobrze wie, że Mikołaj istnieje tylko trzeba mu czasem pomóc i tak mam już prezent. -Odparłam zerkając kontem oka na szafę, na której dnie w pudełku po butach leżał schowany prezent. Na pewno go tam nie znajdzie. Dla niego istnieją tylko jedne buty i na pewno nie są pomarańczowe szpilki rozmiar 37.
-No dobra ja spadam. Muszę się jeszcze spakować, a potem patroszę karpia.  
-Baw się dobrze. - Puściłam do nich oko i rozłączyłam się. Święta świętami, ale czeka mnie jeszcze trochę pracy.
  
I just want you for my own
More than you could ever know
Make my wish come true
All I want for Christmas is you
You baby

Mary

Plan szedł nawet nieźle. Bilety na samolot były już dawno kupione. Bez problemu udało mi się spakować. Jedyne, co mi zostało to poczekać, aż mój brat skończy rozprawiać się z karpiami.
-Mary!  - O wilku mowa.-Choć tutaj!
-Co jest?- Spytałam zaglądając do kuchni.
Kyoya w fartuchu stał przy zlewie z rekami umazanymi karpiem, aż po łokcie. Wszystkie ryby były już pozbawione głów i wnętrzności, ale na kilku zostały jeszcze płetwy. 
-Podrap mnie po nosie.-Powiedział odwracając się do mnie. Po jego twarzy widać było, że próbował sam sobie z tym poradzić. Zrobiłam, o co prosił, ale jakoś nie chciało mi się wychodzić.
-Coś jeszcze?
-Aż tak ci się nudzi?- Zaśmiał się.
-Oj zamknij się.
-Przytrzymaj rybę. Ślizga się. – Wzruszyłam ramionami i dotknęłam bezgłowej ryby.  Karp podniósł ogon od góry i trzymał go tak dłuższą chwilę.
-Ruszył się.-Powiedziałam.
-W, co ja niby mam go walnąć?- Spytał trzymając w ręku gotowy na wszystko tłuczek do mięsa. 
-Wrzuć go powrotem do zlewu. – Kyoya zrobił tak jak mu radziłam i zajęliśmy się inną rybą, która na szczęście nie okazała się zombie.
Obrabialiśmy wspólnie karpie dopóki nie zadzwonił mój telefon. Bez namysłu puściłam rybę, a nóż, którym Glut pozbawiał zemskną się i wbił prosto w jego kciuka.
-Szlak! W porządku?
-Tak idź obierz.
 ***
Siląc się na spokój po raz kolejny zadałam to samo pytanie nie mogąc uwierzyć w znaną mi już odpowiedź.
-Co pani rozumie przez ‘’Nie mam poco przyjeżdżać na lotnisko’’?
-Wszytkie loty są odwołane z powodu złej pogody. Bardzo przepraszamy za utrudnienia. Możemy przebudować pani bilet na lot w przyszłym tygodniu.
-Dopiero w przyszłym tygodniu!?- Ja chce tylko polecieć do domu, a nie na drugi koniec świata.
-Proszę niech pani nie krzyczy to naprawdę nie jest moja wina. -Ja jeszcze nie zaczęłam krzyczeć.
-Mary!- Do salonu wpadł Kyoya.- Pakuj się. Załatwiłem nam auto.- Powiedział i znikną tak samo szybko jak się pojawił. 
Przetrawienie tego zajęło mi moment. Zanim udało mi się zrobić cokolwiek Yoyo zdążył po raz kolejny wpaść tutaj:
-Na, co czekasz? Jedziemy do domu na Święta.- I dać mi ochrzan.

I'm driving home for Christmas
Oh, I can't wait to see those faces
I'm driving home for Christmas, yea
Well I'm moving down that line
And it's been so long
But I will be there
I sing this song
To pass the time away

Ines

Orkiestra ucichła, a na scenę wyszedł konferansjer.
-Piękne panie, szanowni panowie mam zaszczyt rozpocząć aukcje dobroczynną na rzecz domu dziecka.  Szczęśliwi zwycięscy aukcji spędzą dzisiejszy wieczór w towarzystwie swoich wygranych. –Rozległy się ciche oklaski. – Na pierwszy ogień… -ha ha. – Zapraszam na scenę piękną, tajemniczą, utalentowaną aktorkę oraz reżyserkę. Ines nie karz mi dłużej na siebie czekać.- Udając zawstydzenie podałam dłoń konferansjerowi i pozwoliłam sprowadzić się z lekkiego podwyższenia, na którym stałam i przeprowadzić w wyznaczone miejsce oświetlone przed snop światła.
-Drodzy panowie proszę tylko spojrzeć na tę idealną figurę podkreśloną przez długą dopasowaną sukienkę, na piękny kształtny nosek, jasną cerę zajrzeć w te wspaniałe oczy. Czyż spędzenie z nią choćby minuty nie jest wartę każdej ceny.- Przesadzał, ale to w końcu jego zadanie.     
Rozpoczęła się licytacja.  Nie zwracałam uwagi na sam jej przebieg. Bez względu na wynik moje ‘’koleżanki’’ z pracy i tak zdadzą mi z tego dokładny raport. Tak jakby to było ważne. Obiło mi się o uszy, ze niektóre z nagród wynajęły ludzi, którzy specjalnie mieli podbijać ich ceny. Żałosne.
-Sprzedana!- Rozległo się nagle sprowadzając mnie z powrotem na ziemię. 
Spojrzałam na nic nie świadomego głupca, który skazał się na moje towarzystwo dzisiejszej nocy. Był nawet przystojny.  Ciemne nie czarne włosy zaczesane do tyłu z jednym zaplątanym kosmykiem, który oddzielił się od reszty i błądził gdzieś po twarzy, czekoladowe oczy wyraźne kości policzkowe. Przypominał mi jednego aktora, z którym kiedyś współpracowałam gdybym tylko mogła sobie przypomnieć tytuł tego filmu.
-Nie musisz mi towarzyszyć, jeśli nie chcesz.- Powiedział, kiedy już zeszłam ze sceny. 
-Hym?- Wymsknęło mi się w zdumieniu.
-Widziałem, że na scenie chciałaś po prostu jak najszybciej z niej zejść. Nie chciałbym być w skórze tego, kto cię na to namówił.
-Chyba nie jestem taką dobrą aktorką jak mi się wcześniej wydawało.- Uśmiechnął się miło.
-Tego nie powiedziałem.- Uniósł moja dłoń do swoich ust pocałował ją, po czym powiedział.- Mów mi Johnny.
-Ines.- Może zgoda na tę licytacja nie była, aż takim złym pomysłem.
  
It's beginning to look a lot like Christmas,
Toys in every store,
But the prettiest sight to see,
Is the holly that will be,
On your own front door.


Glimer

-Gokana ja cie proszę ty mi nie utrudniaj życia.- Od rana szarpałam się z moim kotem próbując wcisnąć na niego świąteczny sweter.
-Nya!- Miaukną głośno poczym na prychał na mnie i uciekł.
-A zamarznij sobie na śmierć skoro masz taką ochotę! Tylko nie przychodź się do mnie potem ugrzać!
-Mam być zazdrosny? -Spytał Johannes pomagając mi podnieść się z dywanu i obejmując mnie w pasie.
-Spokojnie dla ciebie też mam sweter. – Stuknęłam palcem w czubek jego nosa. –Puść mnie musze zająć się karpiem, a ty wymyśliłeś jak powstrzymamy twoje trzysta kotów przed zmasakrowaniem choinki?
-Przesadzasz. Nie ma ich, aż tyle.
-A ty nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Pracuje nad tym. 
-Naprawdę kamień spadł mi z serca.
-O, czyli jesteś też sarkastyczna.
-Nowy rok nowa ja, a teraz na poważnie musze juz rozprawić się z tą rybą.
***
-Psiku! Asio! Poszły stąd wszystkie w cholerę!- Przygotowania do gotowania świątecznych potraw na leżało rozpocząć od wygonienia wszystkich kotów z kuchni, co samo w sobie nie było łatwym zadaniem.
Odwiesiłam szczotkę na wieszak, a spryskiwacz z resztką wody postawiłam pogotowiu koło innych niezbędnych do przygotowania kolacji świątecznej rzeczy takich jak na przykład laptop.
Brak zdolności kulinarnych ostatniej osoby, którą kopiowałam niestety mnie nie opuścił i jedynym sposobem na to by te święta wyszyły tak jak powinny było skopiować brakującą zdolność od kogoś, kto ją posiada jak na przykład ta uśmiechnięta młoda dama.
- Zaczynamy od panierowania filetów rybnych- powiedziałam obsypując zmrożony filet mąką. Oczywiście zrobiłam to samo. Niestety mąka nie przyklejała się do filetu tak ładnie jak jej. Zanim udało mi się osiągnąć zadowalający efekt kobieta z laptopa zdążyła przejść do następnego kroku, jakim było oblanie jej rozbełtanym jajkiem. Niestety w kwestii jajek były one w dalszym ciągu w całości.  Szybko rozbiłam jedno z nich zapominając oczywiście zatrzymać wcześniej film zamaszystym ruchem wcisnęłam spację rozpryskując tym samym na klawiaturze resztki jajka, jakie zostały na moich palcach.
Powinnam najpierw obejrzeć ten film a dopiero potem próbować sama.-  Tak wiem wspaniałe odkrycie.
***
-Skończyłaś już gotować?- Zapytał ‘’niewinnie’’ Johanes stając nade mną i uśmiechając się.
-Nie.-Rzuciłam wracając do patrzenia jak przygotowuje się tę pieprzona rybę na 12 różnych sposobów.   
-Nya~~- jednocześnie spojrzeliśmy na korytarz gdzie zadowolona z siebie Midnight jadła obtoczony w mące filet razem ze swoimi małymi potworkami. Wstrętne kocisko zrobiło to specjalnie.
-Teraz skończyłam.- Mruknęłam zakopując się głębiej w kocu.
-Nie łam się.- Powiedział siadając obok i obejmując mój kokon.- Motii dzwoniła, że mamy nie zbliżać się do kuchni ona wszystko przygotuje. Pozwolisz jej?- Wystawiłam głowę z kokonu.
-No dobra, ale następnym razem to ja gotuje.   

Oh, the weather outside is frightful
But the fire is so delightful
And since we've no place to go
Let it snow, let it snow, let it snow

Ines

Podsumowując dzisiejszy wieczór zostałam wygrana na aukcji i porzucona. ( Johnny musiał wyjść wcześniej. Sprawy służbowe.)-Podniosłam do ust smukły kieliszek i upiłam z niego łyk.- No i jeszcze złamałam paznokieć. Jak mogłam o tym zapomnieć?...  Jak to się mówi? ‘’Jaka Wigilia taki cały rok’’?...Coś takiego. A może to miał być Sylwester?  Czyli jest jeszcze nadzieja. –Rozmyślałam przeglądając przystawki podawane w półmiskach stojących na długich stołach. – A nie. Sylwestra spędzam z Mary i Kelly.  Poczułam czyjąś obecność i jeszcze zanim usłyszałam jego głos i stanęłam oko w oko z moim byłym.
- Jak ci się podoba przyjęcie?- Zapytał.
No tak jeszcze go tu brakowało.  Tak właśnie wydawało mi się, że jego śmiesznie odstający loczek na czubku głowy migną mi raz czy dwa pomiędzy innymi gośćmi.
-O, Otori nie spodziewałam się ciebie tutaj.-  Liar liar pants on fire. – Przyjęcie jest świetne. – Dobrze, że nie spytał jak się bawię.
-Widziałem cie na licytacji.
-Chciała bym móc powiedzieć to samo o tobie. – Uśmiechną się, a ja westchnęłam.- Przepraszam, wyżywam się na tobie jakby to była twoja wina, że mi dzisiaj nic nie wychodzi.
-Noc jeszcze młoda.
-No to mnie pocieszyłeś.- Mruknęłam. 
Orkiestra zaczęła grać wolną świąteczną piosenkę.
- Zatańczysz?- Zapytał podając mi dłoń.
Pewna ( nawet spora) część mnie z całych sił starała się namówić mnie do odmowy, ale postanowiłam ją zignorować. Bo w końcu, co takiego mogłoby się stać?
Wyszliśmy razem na parkiet i zaczęliśmy tańczyć. Powoli sunęliśmy między innymi parami trzymając się blisko ciało przy ciele jak za dawnych czasów.
- Wiesz skąd wziął się zwyczaj całowania pod jemiołą?- Spytałam zerkając na udekorowane zielonymi liśćmi żyrandole.  
-Nordycka bogini miłości w obawie przed przepowiedziana śmiercią jej syna zawarła przysięgę ze wszystkimi zwierzętami i roślinami świata, że nie skrzywdzą jej ukochanego dziecka.- Tsubasa obrócił mnie powoli.- Niestety zapomniała o jemiole.  Wykorzystał to bóg ognia i oszustwa stworzył z niej strzałę, którym zabił dziecko bogini. Według mitu, bogowie byli w stanie go wskrzesić. Zachwycona, bogini oświadczyła, że jemioły będą od teraz symbolem miłości i ślubowała pocałunek dla tych wszystkich, którzy przejdą pod jemiołą.- Piosenka skończyła się, a my w dalszym ciągu staliśmy blisko siebie dokładnie pod jednym z wielu żyrandoli.- Opowiadałaś mi już te legendę.
-Wiem, chciałam sprawdzić jak wiele z niej pamiętasz.

It's beginning to look a lot like Christmas
Everywhere you go
There's a tree in the Grand Hotel,
one in the park as well
The sturdy kind that doesn't mind the snow

Mary

Siedziałam na siedzeniu pasażera jednym uchem słuchając świątecznej audycji radiowej. Nie poznawałam okolicy, chociaż sądząc po czasie spędzonym w samochodzie powinniśmy już dojeżdżać na miejsce. 
-Gdzie jesteśmy?- Zapytałam odklejając policzek od szyby i przecierając oczy.
-W samochodzie.- Mrukną zaciskając dłonie mocnej na kierownicy.  
-Przyznaj, zgubiliśmy się.
-Nie zgubiliśmy się. – Syknął.
-No po prostu pięknie. Najpierw samolot, a teraz to.
-Ile razy mam powtarzać…- coś ciemnego i rogatego wyskoczyło na ulicę. Kyoya dał ostro po hamulcach, ale przez leżąca na ulicy gruba warstwę śniegu wpadliśmy w poślizg. Zrobiliśmy dwa pełne obroty coś gruchnęło i samochód się zatrzymał.
-Czy to był…?- Wydukałam.
-Nie… Zobaczmy, co z autem.
Prawe pół samochodu utknęło w rowie, przez co żeby w ogóle wydostać się z samochodu musiałam przeleźć nad skrzynią biegów i wyjść drzwiami od strony kierowcy. Zasięgu oczywiście nie mieliśmy, a civ ii radio w samochodzie nie działało.
-Szlakby to.- Warknęłam kopiąc ze złością oponę, przez co samochód z suną się jeszcze głębiej. –Pięknie. Porostu pięknie.
***
-Jak się nazywała ta bajka o kościotrupie, który zwariował i chciał być mikołajem?- Zapytał Kyoya, kiedy już się uspokoiłam.
-‘’Miasteczko, Halloven’’… Lubiłam te bajkę.
-Wiem.  Dlatego pytam…
-Okey, co jest granę?
-Nie wiem, o co ci chodzi.
-Wiesz. Od rana jesteś non stop zadowolony, mimo, że odwołali nasz lot, przez karpia prawie straciłeś palec, a na koniec wpieprzyliśmy sie do rowu.
-Wydaje ci się.                      
-Gadaj.
-Po prostu się cieszę.- -Straciliśmy mnóstwo czasu świąt, urodzin, imienin i chciałbym to nadrobić… kiedyś.
-Ooooooo. Mój mały braciszek mnie kocha. –Roześmiałam się w głos.- To chyba można liczyć, jako świąteczny cud.
-Nie, ja mam dość. Wychodzę.- Oświadczył otwierając na oścież drzwi.
Rozległ się pisk opon i czyjeś krzyki. Wyskoczyliśmy z samochodu akurat by zobaczyć wyjątkowo wyciekłego motocyklistę,
-Czy ty się z chujem na mózgi zamieniłeś zjebie?- Wrzasną, a jego głos wydał mi się dziwnie znajomy.
- Kakeru?- Spytałam. –Glut ręce z kuczera.
Obaj steli jak wryci. 
-Mary?- Gorąco pokiwałam głową.- Rany, ale się zmieniłaś. –Zdjął kask i trzymając go w ręce rzucił się żeby mnie przytulić. - Od godziny wszędzie was szukamy. Co się stało?
-Cos wyskoczyło na ulice… -zaczął, Kyoya, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
-A Glut postanowił zaparkować w rowie.
-Dajcie mi moment zadzwonię po kilku chłopaków was stąd wyciągniemy. 
Około ośmioro motocyklistów zjawiło się mniej więcej po upływie pół godziny. Za pomocą lin holowniczych udało się im wyciągnąć samochód z rowu.  Wyglądaliśmy przy tym jak wyjątkowo hardkorowy zaprzęg świętego Mikołaja.
No to mamy już drugi cud świąteczny. –Pomyślałam, kiedy wreszcie udało nam się dotrzeć przed próg rodzinnego domu.
  
It's gonna take some time
But I'll get there
Top to toe in tailbacks
Oh, I got red lights on the run
But soon there'll be a freeway yeah
Get my feet on holy ground


Kelly

She's   making a list. She’s checking it twice. She’s gonna find out. Who's naughty or nice. Hawana Kelly is comin' to Town. Teoria potwierdzona. Ta piosenka rzeczywiście jest straszna kiedy nie śpiewa się jej o Mikołaju. Po całym dniu biegania po mieście i załatwianiu moich zostawionych jak zwykle na ostatnia chwilę sprawunków wyglądałam jakby napadły mnie duchy przeszłych, teraźniejszych i przyszłych świąt i powiem wam jedno jestem piękna oraz zdecydowanie było warto. Miasto było przykre grubą kołdrą zimnego i zbitego śniegu oświetlone przez wszędobylskie lampki, które oplotły się wokół wszystkiego nie oszczędziły nawet czekających na wiosnę drzew i ja to absolutnie uwielbiam.
- Kupiłaś sobie ten sweter z sznurowanym dekoltem?
- Nie, jeszcze nie zwariowałam.-Cisza po drugiej stronie telefony była, aż nazbyt wymowna.- Dałabyś spokój.
-A czy ja coś mówię? Dziwię się tylko, że tracisz taką okazje.
-Niby, na co?
-Na rewanż, Ryugi?
-Chacha. Jeśli myślisz o tym, co ja myślę, że myślisz to jesteś głupia.
- Tylko nie strzelaj mi tu focha.
-Wiesz, że nie umiem. No dobra musze kończyć. Pa.
-Pa.- Schowałam telefon do kieszeni i chciałam otworzyć drzwi, ale okazało się, że są uchylone. Zaniepokoiłam się. Dobrze pamiętałam, że zostawiłam je zamknięte i to na klucz. Załadowałam kuczer i ostrożnie weszłam do środka.
Od samego korytarza po salon wisiały białe lampki świąteczne. Wokół okien na framugach pod sufitem były wszędzie. Jak zaczarowana patrzyłam na błyszczące światełka dopóki nie usłyszałam cichego?
-Wesołych Świąt, Kel.
-Wesołych Świąt.

I just want you for my own
More than you could ever know
Make my wish come true
All I want for Christmas is you
You baby



No to tak. Wreszcie udało mi sie napisać opowiadanie świąteczne. Przyznaje mogło by wyjść lepsze, ale nie pisze tego, żeby tera rozważać moje zdolności. Chciałam wam wszystkim życzyć wesołych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Dużo zdrowia i  oczywiście szczęścia (no bo co wam po zdrowiu jak cegłą w łeb można dostać nawet z końskim zdrowiem) w tym nowym 2018 roku. Byście na swojej drodze spotykali tylko życzliwszych sobie ludzi czyli tak na dobrą sprawę wszystkiego najlepszego. 
Ja sie z wami żegnam.
Do następnego posta.
Hania.


niedziela, 26 listopada 2017

Beyblade po mojemu (S.2 R.15)

Rozdział 15

Kelly

Tak w ramach podsumowania wydarzeń wczorajszego dnia i nocy na ciele znalazłam tylko jednego siniaka, którego powstania nie mogę z niczym kojarzyć nerki raczej też są na miejscu no chyba, że ktoś mądry wymyślił sposób jak je wyciągnąć bez robienia dziury w plecach.  Wychodzi, więc na to, że nic mi nie jest. Dokładnie tak. Nic mi nie jest.
Odetchnęłam głęboko, po czym zdjęłam gwiżdżący czajnik z gazu i zalałam wrzątkiem zawartość kuków. Ciepła wilgotna chmura pary uderzyła w moją twarz.
-Obiad na stole!- Zawołałam stawiając kubki obok misek z zupą kupioną w knajpie po drugiej stronie ulicy.  Muszę przyznać, że gdyby nie oni jechałabym non stop na tostach z serem i płatkach zbożowych.
Ryuga nie odpowiedział na moje wołanie. Pewnie dalej spał w sumie nic dziwnego całą noc nie zmrużył oka.  Musiał pilnować, żebym gdzieś nie polazła… znowu. Następnym razem po prostu się do czegoś przywiąże.  
Sprawdziłam jak ma się ryż i ryba, którą miałam tylko podgrzać, a tego nawet ja nie powinnam spieprzyć, po czym wzięłam do ręki kubek Kishatu i chciałam zanieść go do jego pokoju, ale wtedy niemalże wpadłam na niego w progu kuchni. Wyglądało na to, że stal tam już dłuższa chwilę.
-O jednak wstałeś. – Powiedziałam podając mu kawę.
Upił łyk poczym usiadł przy kuchennym stole.
 Musimy w końcu do kupić ten do salonu. Chyba dzisiaj się przejdę do meblowego. – Pomyślałam siadając po drugiej stronie stołu i tak jak on zajęłam się śniadaniem.  
-Rozmawiałem wczoraj z Kelsi.- Powiedział, kiedy byłam w połowie miski, przez co o mały włos nie zakrztusiłam się zupą.
 Czemu? Przecież on się z ludźmi komunikuje w ostateczności i jak już to tylko na arenie.-Myślałam gorączkowo.  
-No i?- Spytałam spokojnie, ale po samej minie Ryugi wiedziałam, że stoję na przegranej pozycji bez względu na to, co mu powiedziała, albo i nie powiedziała.
-Masz mi coś do powiedzenia?- Zapytał.
-Nic ponad to, co wiesz. –Odparłam kończąc zupę.
-Której części ‘’muszę to zrobić ‘’ nie rozumiesz?
-Całej. - Wypaliłam.-  Dlaczego my, czemu akurat teraz nie możemy zaczekać, albo w ogóle odpuścić?
-Odpuścić? Widziałaś, co zrobił Doji. Chcesz, żeby to się znowu powtórzyło?
-Doji to już historia.  Gryzie piach zajęłam się tym. Ile jeszcze będziemy jeszcze w tym gnić!?
-Więc to o to chodzi. Masz po prostu dosyć.  
-Dobrze wiesz, że to nie tak. – Oburzyłam się.
-A mi się właśnie wydaje, że jest dokładnie tak. – Podniósł głos.-  Nikt cie za mną na siłę nie ciągnie! Nie potrzebuje twojej litości! Nie potrzebuje jej! Rozumiesz!? Twoich obaw, ani twojego wahania!  Muszę to zrobić i zrobię to bez względu na to czy ci się to podoba czy nie!
-Jasne! Wrzeszcz, krzycz, a potem i tak zrób, co chcesz!  Jak zawsze!? Jeszcze tego pożałujesz! Obiecuje ci to!
-Czego ja się spodziewałem!? Nie jesteś bleyderką ty nigdy tego nie zrozumiesz!- Powiedział "to"...On znowu "to" powiedział, a mnie zalała fala zimnej obojętności na pieprzone wszystko.
-Wiesz, co? Chrzań się. Ty, Drago i cały ten plan. -Zgarnęłam z wieszaka kurtkę.- A i jeszcze jedno od półtora roku trenuje beyblade, ale co cię to obchodzi? -Uśmiechnęłam się słodko i wyszłam trzaskając drzwiami.
***
-Jak to nie ma cie w kraju?- Spytałam stając jak wryta na środku chodnika. 
-Znowu się zaczyna.- Westchnęła Kelsi. – Pojechałam sprawdzić towar wracam w tym tygodniu. Twoja kolej. Co się stało?
-Ty mi powiedz.- Sarknęłam.
-Że, co proszę?- Zdziwiła się
-Wygadałaś się Ryudze. – Prawie krzyknęłam do telefonu.  Ludzie, którzy mijali mnie na ulicy zaczęli rzucać mi dziwne spojrzenia wiec postanowiłam się stamtąd zabrać.
- Jeśli już ktoś się wygadał to ty, Blue.  Każdy z Dark Nebuli wie, że nie jesteś w stanie go okłamać. Nawet, jeśli przytomna trzymałaś język za zębami to wystarczyłoby, że zapytał cie podczas twojego wczorajszego afk’u i już po tajemnicy.  A propos podziękuj Mary, masz, za co.
-Wiem.- Prychnęłam ze złością.
-No to nie marudź tylko weź się w garść. Zresztą obie wiemy jak to się skończy.
-Niby jak?
-Wrócisz do niego i oboje będziecie udawać, że nic się nie...- Rozłączyłam się. Tak po prostu.  Najzwyczajniej w świecie miałam dosyć słuchania jej. Nie wiem, co mnie bardziej irytowało to, co mówiła czy to, że miała racje. Najchętniej bym coś wtedy rozniosła zamiast tego przywołałam na usta najpiękniejszy w świecie uśmiech i ruszyłam się wsiąść się w garść.
Zapukałam do drzwi.
-Hej Tsu! Ines w domu?
-Tak się składa, że wyszła.- Odparł zapraszają mnie do środka.
-Masz gości?- Spytałam słysząc głosy dobiegające z salonu.
-Kilku znajomych wpadło obejrzeć mecz.- Jeżeli w salonie nie siedzą smutni panowie w garniturach to nie będzie najgorzej.
 Weszłam do pokoju. Wielka plazma, na której komentatorzy spekulowali jak przebiegnie bitwa drużynowa była kompletnie ignorowana przez towarzystwo składające się z obcego im gościa, który zdaje się opowiadał jak pewnego razu zatrzymały go gliny, jego dziewczyny, która przyszła się upewnić, że jej chłopak na pewno przyszedł tu obejrzeć grę, jakiegoś typka, którego już kiedyś widziałam, ale nie wiem gdzie i Tatagamiego Kyoy. No tego to ja się nie spodziewałam.
Nie chcąc przerywać opowieści w sądząc po przejęciu na twarzy mówcy najlepszym momencie zajęłam wolne miejsce tak się składa, że wypadło ono koło nieznajomej dziewczyny.
-Xianmei.- Powiedziała do mnie szeptem uśmiechając się. – A tamten idiota to mój narzeczony.- Czytaj nie ruszaj, bo odgryzę ręce, a jak będziesz patrzeć za długo to wydłubię ci oczy.  Nie przesadzam nawet nie powiedziała jak się nazywa tylko, że jest jej.
-Hawana Kelly.- Odparłam również się uśmiechając.    
-Nie spotkałyśmy się wcześniej, bo wydaje mi się, że gdzieś już cie widziałam? – To pewnie dla tego, że jestem socjopatą z długą historią przemocy.
-Nie, raczej nie.  
-Skąd znasz Tsubase?-  Panie i panowie jestem przesłuchiwana. W ten dziwny sposób ludzi normalnych.  No nic trzeba będzie się z tego wywinąć.    
-Ty wiesz, że nie pamiętam. Tsubasa skąd my się znamy? – Odbiłam pytanie do kogoś, kto lepiej ogarniał, co komu można tu powiedzieć.
-Z twojej pierwszej pracy.-Odparł podając mi butelkę piwa.
-No tak. Szmat czasu.
***
O dziwo było całkiem porządku. Bey bitwa okazała się meczem towarzyskim między drużyną, Chandora, a reprezentacją Hinduską niestety wyniku nie poznałam, ponieważ w połowie pojedynku adiutantów telefon Tsubasy zadzwonił, przez co musiał wyjść do kuchni, a skoro on musiał to ja też.
 -O, co chodziło?- Spytałam stając w drzwiach i opierając się o framugę.- Powiesz czy to ściśle tajne łamane przez nie wiem.
-Jeden z agentów ma dla mnie ważny raport, o którym nie...
-...Mógł powiedzieć, bo wielki brat patrzy i słucha.-Dokończyłam za niego.
Niewielu jest ludzi, którzy potrafią się do mnie zakraść, a Kyoya do nich nie należy. Dokładnie wiedziałam, kiedy podniósł się z kanapy i poszedł za mną, a jego głos tylko mnie upewnił, co do moich zdolności.
-Wychodzisz. - Stwierdził nie zapytał.
-Muszę. Proszę odprowadź Kelly. - Nie potrzebuje odprowadzania.
 Nie no Yoyo się raczej nie zgodzi. Czy on poszedł się ubrać?...On poszedł się ubrać... No kurwa nie wierzę. Buty też mi zawiążę?
-Ubieraj się.-Powiedział, kiedy poszłam za nim do ganku.
-Ty serio?- Spytałam stając na nim i patrząc z góry jak wiąże sznurówki.
-A wyglądam jakbym żartował?- Nie miałam przygotowanej sensownej odpowiedzi. Te bezsensowne też nie przychodziły mi do głowy, więc po prostu zrobiłam, co mi kazał. Bo w sumie, czemu nie? Yoyo jest raczej na tyle rozgarnięty, żeby nie dopuścić do tego bym gdzieś sobie zalunatykowała odwiezie mnie do mieszkania tam przywiążę się do kanapy i będzie cacy. Co może pójść nie tak? Najwyższej Ryuga zobaczy, że Tategami dostarczają mnie do domu drugą noc z rzędu, ale kogo to obchodzi?      
-To nie są żadne łzy. Nie daj się oszukać. Jestem twarda jak stal. Zejdź mi z drogi.- Nuciłam pod nosem, gdy jechaliśmy na dół windą.
-Przestań. To irytujące. –Przestałam, a zamiast tego zaczęłam bezsensownie przenosić ciężar ciała z palców na piety i z powrotem na palce.
-Toooo jak było na randce?- Zdziwił się.- Bo byłeś wczoraj na randce prawda?
-To nie była randka.
-Czyli jednak poszedłeś po części.- Stwierdziłam dumna z mojej dedukcji.
-Nie byłem po żadne części.- Oświadczył dobitnym tonem spoglądając na mnie z góry.
-No to gdzie?- Spytałam podnosząc głowę i uśmiechając się dziecinnie.
-Na stadionie. Trenowałem. - To tylko połowa prawdy, ale niech mu już będzie.
Przeglądając się w lustrze, które zastępowało jedną ze ścian windy dostrzegłam, że z pod mojej pomponiastej rażąco pomarańczowej czapki wystaje grzywka i pół kucyka. Szybko wepchnęłam je z powrotem, ale i tak nie umknęło to uwadze Yoyo.
-Z, czego się cieszysz? To instynkt z nimi się nie walczy i kto jak to, ale ty powinieneś o tym wiedzieć.
-Zawsze go słuchasz?
-Zależy od sytuacji. W sensie, którego słucham.
-Wiesz, że to brzmi jakbyś słyszała głosy?
-Tak jakby to bardzo popsuło mój wizerunek.
Wyszliśmy z windy i w milczeniu przeszliśmy hol., Yoyo ewidentnie nad czymś myślał widać to było po zmarszczce, jaka pojawiła się pomiędzy jego brwiami.
-Dobra. Dosyć tego.-O. Chyba jednak nic nie wymyślił.- Gadaj, co jest grane?
-Ale, w jakim sensie?- Spytałam idąc dalej nie bardzo kojarząc właściwie, dokąd.
-Nie udawaj głupiej. Kombinujesz coś.- Chłopak wyprzedził mnie i znaczą prowadzić gdzieś w głąb ogromnego parkingu.
-Niby, co i dlaczego?- Z uśmiechem na ustach skakałam po śladach, jakie Kyoya zostawił za sobą.
-Diabli wiedzą. Morderstwo chociażby z nudów.
-Wyglądam na znudzoną?- Tategami odwrócił się gwałtownie akurat żeby zobaczyć jak balansuje na jednej nodze.
-Wyglądasz… normalnie, ale jesteś tak sztucznie miła...Jakbyś prowadziła mnie w pułapkę.
-Jak ci nie pasuje moje towarzystwo to wsiadaj na tego swojego metalowego rumaka i patatajaj w stronę zachodzącego bilbordu. Nie zakabluje o tym Tsubasie.
-Jak cię zostawię to coś zbroisz.-  Przynajmniej nie powiedział, że nie trafie sama do domu.
-Proszę proszę. Tategami obrońca niewinnych. Kiedy ci się tak odmieniło?
-Skończ.- Uśmiechnęłam się zadowolona.
-Nie ja to zaczęłam.- Po twarzy Yoyo przebiegł cień.
 Nachylił się tak, blisko, że czułam na skórze jego ciepły oddech i szepną:
-Mamy ogon.  – Dwa słowa, a jak mnie nakręciły.  
-Ilu?- Spytałam również szeptem przysuwając usta do jego ucha.
-Nie widzę.- Spojrzał na nie i skrzywił się.-Przestań się tak cieszyć.
-Ja się wcale nie cieszę.
-Jasne. – Odepchną mnie gwałtownie. W samą porę, bo dosłownie sekundę później w miejsce przed chwilą stałam grzmotnęły dwa ostrza. Typ w czarnym kimonie nie czekał, aż zdążę sobie przyswoić resztę naszej sytuacji i zakatował znowu. Tym razem precyzyjniej. Jedno z ostrzy pomnego w kierunku mojego lewego boku natomiast drugie sunęło w kierunku mojej czaszki od prawej. Błyskawicznie zeszłam do parteru przeturlałam się na śniegu siła rozpędu wybiła mnie z powrotem na nogi.  Niestety czapka nie miała tyle szczęścia. Mój pompon rozsypany na części zdobił teraz ubity śnieg.
Sukinkot szybki jest.- Pomyślałam. - I brzydki jak noc.-Dodałam po chwili szybko oglądając jego maskę i sięgając po kuczer. Niestety go ta nie było. No po prostu super.
No dobra. On ma broń. Broń. On ma jakieś pieprzone miecze! Walka w ręcz nie wchodzi w grę chyba,  że chcę stracić palce. A co ja mam? Buty mam.  Podeszwa powinna wytrzymać cieńcie. Nie zasłoni za to ciała chyba, że uderze z wysoka.
Pająk ruszył na mnie po raz kolejny nie czkając, aż zakatuje wskoczyłam na maskę samochodu, w którym natychmiast uruchomił się alarm wbiegłam an jego dach poczym zeskoczyłam prosto na mojego przeciwnika solidnie kopiąc go przy tym w głowę, po czym wylądowałam tuż za nim. By nie tracić na rozpędzie wymierzyłam kolejny cios odbił go i natychmiast zadał swój.
Dosięgną mnie rękojeścią ostrza. Pojedynczy cios wypchną z moich płuc całe powietrze. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Tylko nie teraz do kurwy nędzy. Zatoczyłam się, a wtedy pająk hukną przede mną twarzą w śnieg. Z tyłu jego głowy wypływała bordowa posoka.
-Kelly kurwa mać, co z tobą!?- Yoyo rykną łapiąc mnie za ramię i ściekając je boleśnie.
Za plecami chłopaka Lione stworzył ogromne tornado, które porywało w powietrze wszystko wokół poza pająkami, którzy powoli, ale nieubłaganie szli prosto na nas.  
-Nie damy rady.- Szepnęłam.
-Schowaj się.
-To nie są Bleyderzy.  Nie jestem pewna czy to w ogóle ludzie.
-Powiedziałem, że masz się schować.- Warknął wpychają mnie za siebie.
-Kyoya ja umieram…


Rozdział 15 za nami. Przepraszam, ze dodaje go tak późno. W pierwszym założeniu miał być dużo dłuższy i poruszać zdecydowanie więcej wątków, ale stwierdziłam, że będzie lepiej jak wam to trochę podzielę.
Kelly: I zrobisz takie polsatowe zakończenie.
Ja: Polsatowe zakończenia są najlepsze.  :)
Kelly: jak ja cie czasami nienawidzę to ty nawet nie masz pojęcia.
Ja: A ja cie kocham.
Ines: A to znaczy, ze masz przegwizdane.
Ja: Hyhy. 
Żeby opisać ten rozdział wystarczy powiedzieć problemy w raju, Kelsi dalej poza zasięgiem, życie osobiste Tsubasy i atak pająków vol. 2....A co u was?
Także ja się z wami żegnam. 
Do następnego posta 
Hania. 

poniedziałek, 9 października 2017

Beyblade po mojemu (S.2 R.14)

Rozdział  14

Mary

Może coś z tego jeszcze będzie.- Myślałam jadąc ulicami miasta. Mimo obolałych od strzelania rąk byłam w świetnym nastroju. Do tego stopnia świetnym, że postanowiłam urządzić sobie małą przejażdżkę tu i tam.- WBBA co prawda zaczęło fatalnie, ale teraz wszystko zaczyna się powoli układać. Może to było tylko swego rodzaju kocenie czy coś. Takie męczenie nowego. Chociaż nie licząc tego występu na samym początku Bastien zachowywał się w porządku.
Zatrzymałam się na światłach i poparłam nogę o pokrytą błotnistym śniegiem jezdnie. Z braku lepszego zajęcia zaczęłam patrzeć na budynki stojące przy ulicach. Zmierzyłam wzrokiem wszystkie okna, gdy nagle na schodach przeciw pożarowych zobaczyłam scenkę rodem z Szekspira. Rudowłosa "Julia" wychylając się przez okno patrzyła jak jej "Romeo" wymyka się w środku nocy by nikt nie do wiedział się o ich miło...Czy to jest Alex!?
Ignorując trąbiące na mnie samochody wjechałam na chodnik akurat by zdążyć zobaczyć jak ląduje na klapie od kontenera na śmieci.
Zadowolony szatyn pomachał do wyglądającej przez okno rudej dziewczyny, a gdy ta zniknęła za zasłonami odwrócił się i staną ze mną oko w oko.
-O. Witaj Mary.- Przywitał się uśmiechając się samymi ustami i zeskakując na ziemię.
Skurwy...chuj.
-Co to ma być?- Spytałam siląc się na spokój.
-A, na co ci to wygląda?- Zapytał rozkładając ręce i rozglądając się dokoła.  
-Na to, że bardzo ci zależy, żeby mnie wkurwić.
-Wierz mi mam ciekawsze zajęcia. Na przykład teraz mam wolne i mogę robić, co mi się żywnie podoba.
-Przeginasz się pałę. Zabroniłam ci…
-Zabroniłaś mi, co? Żyć!? I co teraz zabijesz mnie?
-Nie. –Odparłam.-Tylko i wyłącznie, dlatego, że Alex by tego nie chciał. - Zaśmiał się, ale w jego oczach błysnęło coś dziwnego. Naprawdę przypominał wtedy swojego brata psychopate.
-Nie udawaj człowieka, dobrze? Przynajmniej tyle.-Warkną.
- No tak.- Gdzieś za moimi plecami rozległ się głos Kelly.- Bo ty na pewno wiesz najlepiej, co każdy powinien robić i kim być.- Szła w naszą stronę luźnym krokiem z tym swoim irytującym uśmieszkiem na twarzy.
-Nie wtrącaj się Hawana to nie twój interes.-Syknęłam ostro.
-Nie uważasz, że na nie trącanie się jest już trochę za późno? –Odparła spokojnie.
-Jesteś żałosna.- Zaśmiał się.- Naprawdę myślisz, że ją w ogóle obejdzie to, że próbujesz jej pomóc? Co najwyżej się na ciebie wścieknie? O ile już tego nie zrobiła.
-Dał byś spokój, Hyde. Mścisz się na niej za coś, co zrobiło dziecko.
-Usprawiedliwiasz ją czy siebie?- Zapytał splatając ręce na piersi. Jedna z jego dłoni była zabandażowana.
Co mu się stało? Czy on mu coś zrobił?- To była moja pierwsza myśl. 
-Próbuję przemówić ci do rozsądku.-Jej ton zmienił się…był jakby cięższy. - Niestety zapomniałam, że nie jesteś niczym więcej jak chorobą. Więc może.-Urwała na chwilę i uśmiechnęła się naprawdę paskudnie.- Nie udawaj człowieka, dobrze? Przynajmniej tyle.
-Hah.- Znów się zaśmiał.- Obracanie kota ogonem zawsze było twoją mocna stroną.
-Zgadnij, kto mnie tego nauczył.- Prychnęła i na tym to starcie się zakończyło
-Nie powinnaś się wtrącać.- Burknęłam, kiedy Alex opuścił nas z uniesiona głową.  
 -Pewnie tak.-Wzruszyła ramionami.
- Mniejsza... Cześć.-Rzuciłam wsiadając z powrotem na motor.
-Cześć.- Odparła, ale żadna z nas się nie ruszyła.
-Yyy… podwieś cie?- Spytałam.
-Nie trzeba. Czekam na kogoś.- Uśmiechnęła się rozanielona.
 Czekaj ja już widziałam u niej taka minę.  Czy ta kretynka lunatykuje tak na środku ulicy? Obudzić ją? Nie lunatyków się nie budzi, ale zostawić jej też nie mogę. Dzwonić do Kelsi? W sumie się znają. Pewnie będzie wiedzieć, co z tym fantem zrobić.
Wyciągnęłam telefon i szybko wybrałam numer.
-Co tam?- Odezwała się w pełni przytomna hakerka.
-Hawana, lunatykuje po mieście wyjdź z jaskini i coś z tym zrób.
-Nie da rady.
- Co nie da rady? Jak nie da rady?- Oburzyłam się.- Bierz dupe w…
- Jestem w Stanach.-Przerwa mi spokojnie.
-To, co ja mam teraz zrobić?
-Posiedź z nią chwilę. Zaraz zadzwonię do Ryugi to ją sobie odbierze.-Po moim trupie.
-Nie. Podaj mi ich adres, odwiozę ją.
-Dobra. Zaplanuje ci nawet trasę.- Rozłączyłam się.-  Słuchaj Hawana p... Czy ty liczysz palce?- Niebiesko włosa podniosła na mnie zdezorientowany wzrok.
-Weź mnie podrzuć do domu.-Poprosiła.
-Yyyyyy spoko.
***
-Więc mówiłeś, że jak powstrzymuje się tych strażników?- zaczęłam z grubej rury.  Bo, po co czekać?
Fenrir patrzył na mnie z góry w milczeniu dłuższą chwilę.  Trzymając głowę wysoko zadartą zniosłam jego spojrzenie.    
-Nie nadajesz się.  Wyśpij się i wróć rano. –Powiedział, po czym podniósł się na cztery łapy i obrócił tak jakby chciał mnie tam zostawić.
-Wyśpię się jak będę w grobie.- Warknęłam.- Mam jakąś moc chce umieć z niej korzystać.
-Rozkazałem ci wrócić rano.- Jego dudniący głos przybrał groźną nutę.-Nie zmuszaj mnie bym cie odesłał.
-Chyba będziesz musiał, bo ja nigdzie się stąd nie ruszam. - Z gardła Fenrira wydobyło się głębokie warknięcie gwałtownie się obrócił i skoczył na mnie. Jego ogromne jak drewniane bale łapy walnęły w ziemię, a pęd powietrza sprawił, że wylądowałam plackiem w runie leśnym.
Ogromny łeb wilka zwisał nade mną groźnie obnażając kły.
-Jesteś słaba!- Ryknął.- Nie masz najmniejszego pojęcia, co dzieje się w twoim świece, a chcesz walczyć w tym!? Twoje osłabione ciało pozostawione samemu sobie może w każdej chwili stać się karmą dla pierwszego lepszego świństwa, jakie się nawinie…, Dlatego nie piszcz jak szczeniak tylko wykonuj rozkazy alfy.- Warkną na koniec, po czym oślepiło mnie jasne światło i znalazłam się z powrotem w moim pokoju.
Chciałam wrzeszczeć i to tak na całe gardło, aż do zdarcia strun. Chciałam czuć jak krew napływa mi do twarzy jak na mojej szyi pojawiają się żyły jak dzwoni mi w uszach.
Chciałam... I nie mogłam. Po prostu nie byłam w stanie. Taka wewnętrzna blokada. Mimo, że w środku, aż gotowałam się z nerwów nie miałam jak tego z siebie uwolnić.
Gruchnęłam ciężko na łóżko. Prosto w stertę papierów, książek i kabli.
-Kurwa.- Sapnęłam wyszarpując książkę z pod głowy i ciskając nią o ścianę.
 Wykonuj rozkazy alfy. Skoro on jest alfą, czyli mnie ma pewnie za omegę, albo gorzej za szczenię, jeżeli w ogóle jestem częścią watahy. Dlaczego nie pozwolił mi trenować czegokolwiek? Albo po prostu tam z nim posiedzieć.  Bo jeśli mnie tam nie chce to, czemu zemną rozmawia.
Może nie ma innego wyboru. –Prześlizgnęło mi się przez myśl zostawiając po sobie nieprzyjemne przeczucie, że jest prawdziwe.
Gdy zasypiałam zdawało mi się, że słyszę kobiecy głos śpiewający fragment pieśni, którą nie tak dawno znalazłam w jednej z leżących gdzieś na stercie w salonie książek. Znałam am jej treść, ale tym razem wydawała m się dziwnie bliższa niż wcześniej.
Tam widzę rzekę, pod prąd żmudnie brodzą
Krzywoprzysiężcy i mordercy-wilki;
Tam ssie Nidhög umarłych ciała,
Wilk rozrywa ludzi: wiecież teraz, czy nie?
W żelaznym lesie na wschodzie stara siedzi,
Rodzi tam pomiot Fenrirowi,
A z nich wszystkich najokrutniejszym jest
Pożerca słońca w postaci Wilka-Olbrzyma.
Ciałami umierających zaspokaja głód,
Siedziby bogów zbluzgał krwią.
Słońce czernieje, a późniejsze lato
Pełne jest klęsk; wiecież teraz, czy nie?

Ines

Nigdy przenigdy nie kładzie się spać wcześniej. Kiedy mózg mający energie zostaje odcięty od bodźców wzrokowych zaczyna skupiać się na czymś innym na przykład analizowaniu zebranych informacji wymyślaniu scenariuszy zdarzeń, które nigdy nie nastąpią oraz tworzeniu problemów tam gdzie ich nie ma, apotem kończycie na kanapie w wyciągniętych legginsach oglądając o czwartej nad ranem film przyrodniczy o ćmach? Które są tępe?
Leżący na stoliku przede mną telefon zabrzęczał.
Nieodebrane połączenie od: Alex? Niby, kiedy?
Nie zastanawiając się długo oddzwoniłam.
-Halo?- W słuchawce rozległ się zaspany głos Alex'a.
-Dzwoniłeś?- Zapytałam
-Cooo?- Ziewnął.- Nieee. No chyba, że...- Usłyszałam szelest pościeli.- Przepraszam. Musiałem zasnąć z telefonem w ręku i przez sen coś nacisnąć.
-O.-Brawo Ines.- W takim razie sorki, że cie obudziłam.- Powiedziałam i już chciałam się rozłączyć, ale głos Blanc’a mnie powstrzymał.
-Nic nie szkodzi. I tak niedługo miałem wstawać.
-Tak wcześnie? Po co?- Zdziwiłam się.
-Le- odkaszlną. -Tak już się przyzwyczaiłem wstawać do pracy.
-Nie przeszkadzam ci?- Poczułam się dziwnie. W tej sytuacji było coś nienaturalnego.
-Nie, ani trochę.-Zachichotał nerwowo.- Przez tamten mały wypadek przez jakiś czas nie mogę się zbliżać do zwierząt z lecznicy.
-Ale to jakiś zakaz z góry czy twój wybór?
-Zakaz. Chcą być pewni, że nie zarażę zwierząt.
-To trochę nie fajnie mimo wszystko.
-Trochę bardzo, ale to nic. Za tydzień góra dwa wszystko wróci do normy.
-No to okej...Znasz może jakiś fajny film, bo zaczęłam oglądać coś o ćmach, ale szczerze mówiąc nie jest zbyt ciekawy.
-Hym. Nic nie przychodzi mi do głowy. Na jakim kanale oglądasz to o ćmach?- Usłyszałam szum telewizora w tle.
-Na Animal planet… Tylko mi nie mów, że będziesz to teraz oglądać.
-Czemu nie?  I tak raczej już nie zasnę. –Uśmiechnęłam się.
Przez jakiś czas po prostu leżałam na kanapie z telefonem położonym na uchu tępo gapiąc się w telewizor.
-Ines.
-Hym?- Mruknęłam przytrzymując komórkę dłonią. 
-Czy coś jest nie tak?- Zapytał, a w jego głosie słychać było zaniepokojenie.
-Nie, nie wydaje mi się…, Czemu pytasz?
-Po prostu rzadko, kiedy ludzie oglądają filmy o ćmach o czwartej nad ranem bez powodu.
-Touche.- Zaśmiał się cicho.- Chyba po prostu jestem zbyt zmęczona, żeby zasnąć.
-Znam to. I wesz, co chyba wiem, co może pomóc ci zasnąć.- Dziwne. Mogłabym przysiądź, że już kiedyś to słyszałam. A no tak.
***
Patrzyłam na gładkie spokojne rysy twarzy Tsubasy, jego mały nos, lekki senny uśmiech i te zmęczone miodowe oczy. Leżeliśmy razem na łóżku na tyle daleko byśmy mogli widzieć to drugie i na tyle bisko by móc trzymać się za ręce. Było już późno, ale o ironio pomimo zmęczenia nie byłam wstanie zasnąć.
-Denerwujesz się jutrzejszą premierą?- Zapytał odgarniając z mojego czoła zaplątany kosmyk włosów.
-Nie bardzo.- Po jego oczach poznałam, że mi nie uwierzył, ale nic na ten temat nie powiedział.
-Jesteś spięta. –Wzruszyłam ramionami i przez chwile oboje milczeliśmy-Chyba wiem, co może pomóc ci zasnąć. Obróć się i zamknij oczy.-Poprosił, a gdy to zrobiłam przysuną się do mnie i zaczął delikatnie wodzi palcami zaczynając od mojego ramienia, a na wewnętrznej stronie dłoni kończąc i tak w kółko.
Czułam jak po mojej ręce rozchodzi się przyjemne ciepłe mrowienie.
-Nie nuży cie to?- Spytałam po dłuższej chwili.
-Nie.-Odparł dalej głaskając mnie delikatnie.- To mnie uspokaja.
-Tak jakbyś tego potrzebował.- Ziewnęłam sennie wtulając się w poduszkę.
-Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.-Westchną, a w następnej sekundzie już spałam.
***
 -Zamieniam się w słuch.
-Na początek wyłącz telewizor…
-Teraz? Zaczęło się robić ciekawie.-Oczami wyobraźni widziałam jak kręci głową.-No już.
-Połóż się wygodnie i zamknij oczy.   
-Teraz policz w myślach do 4 i wydychaj przy tym powietrze przez nos.- Starając się nie dmuchać przy tym w "słuchawkę" zrobiłam, o co prosił.  Wydaje mi się, że on też liczył, bo dokładnie czterech sekundach powiedział.- A teraz wstrzymaj oddech.
-Ta twoja metoda ma mnie uśpić czy udusić?
-Człowiek nie jest wstanie wstrzymać oddechu do tego stopnia by się udusić. Po utracie przytomności organizm sam zacząłby oddychać.
-Czyli chcesz, żebym straciła przytomność?
-Nie...Ja nie...Ja wcale.- Zdusiłam śmiech poduszką.
-Spokojnie. Tylko sobie z tobą pogrywam.-Słyszałam jak wzdycha.
-Przepraszam...Jestem trochę przewrażliwiony.
-Taki już twój urok.- Przyznałam, na co on się roześmiał.
-I się tak oto od ciem poprzez słaby sposób na samobójstwo przeszliśmy do mojego wątpliwego uroku.-Podsumował.
-O tej godzinie żadna rozmowa nie może być normalna.

Rozdział 14 za nami, a ja przesyłam pozdrowienia z pokoju numer 13. :) Od miesiąca mieszkam w bursie (to coś jak akademik) i uczęszczam do szkoły po licealnej techniki dentystyki :) I sama w to nie wierze, ale podoba mi się tam.
Kelly;* Prycha na mnie siedząc w kącie*
Kelsi: *polewa minę woda z pistoletu trzymając w drugiej ręce krzyż*
 Ja: No tak, a wracając do rozdziału. Chciała bym podziękować mojej Ines bo bez niej  ten (pełen Alex'a) rozdział nigdy by się nie ukazał. Jaką blokadę załapałam pisząc go to wy nawet nie macie pojęcia, ale miejmy nadzieje, że już po wszystkim.
Sporą część następnego rozdziału ma juz napisaną więc...
Ryuga: Nie.
Ja: Ale...
Ryuga: Nie.
Ja:...
Ryuga: Jak to powiesz to znowu nic nie napiszesz przez dwa miesiące, albo gorzej.
Ja; Nie wiedziałam, ze jesteś taki przesądny.
Ryuga: To doświadczenie. 
Ja: ...Pewnie masz racje. No  to ja się z wami żegnam.
Do następnego posta
Hania.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Beyblade po mojemu (S.2 R.13)

 Rozdział 13

Mary

-Naucz mnie strzelać. - Papieros wpadł z rozchylonych ze zdziwienia ust Bastiena i wpadł do kubka z kawą.
-Mince!- Zakrzyknął wsadzając palce do gorącej kawy, co okazało się nie najlepszym pomysłem.
-No to jak będzie?- Spytałam splatając ręce na piersiach.
-A ty nie jesteś przypadkiem bleyderką?- Zdziwił się machając poparzoną dłonią.
-W WBBA nie można umieć dwóch rzeczy na raz?
-Można wystarczy spojrzeć na Midori. Zastanawiam się tylko, dlaczego chwilę po akcji zamiast...A no tak, bo ty nowa jesteś.- Patrzył na mnie przez chwilę nic nie mówiąc.- Zaraz …To była...-Zaczął, ale nie skończył.- Słonko załatw mi proszę wolną strzelnice.-Zawołał do przechodzącej obok kobiety.- A ty idziesz ze mną.- Uśmiechnął się wyciągając kolejnego papierosa.
-Czekaj teraz?- Zdziwiłam się. Zbił mnie z tropu. Nie myślałam, że się zgodzi, a jeśli nawet to, że każe mi wrócić do domu i się zastanowić czy coś.
-Najlepiej działać od razu póki adrenalina nie zejdzie. Masz szczęście, że barku ci nie wywaliło. Idziesz czy nie?
Strzelnica. Długa niska hala podzielona na kilka stanowisk znajdowała się kilka pięter niżej niż szatnia po zjechaniu winą przeszliśmy krótki korytarz i znaleźliśmy się na miejscu. Jak na te godzinę było tam sporo ludzi. Niektórzy rozmawiali inni strzelali w skupieniu. Czyli to tutaj agenci WBBA spędzają wolny czas. Ciekawe.
-Nie boisz się broni, prawda?- Zapytał mój ‘’opiekun’’, na co ja pokręciłam głową.- No i bardzo dobrze.- Wyciągnął pistolet z kabury i przetarł go dłonią.- To tylko przedmiot równie dobrze można zabić kamieniem. – Obrócił broń i podał m ja trzymając za lufę. – A i uważaj gdzie trzymasz palce.
-Nie jestem głupia. –Warknęłam.
Pistolet był cięższy niż się spodziewałam, ale dobrze leżał w dłoni.
-To Glock.- Wyjaśniał Bastien.- W magazynku ma 17 naboi. Radze je liczyć, bo inaczej może być źle. Celujesz przez tamtą szparkę. Musisz mieć cel na końcu muszki.
-Gdy będziesz gotowa strzelić upewnij się, że nie oddychasz za szybko i tuż przed naciśnięciem spustu wstrzymaj oddech.
-Po, co?
-Pistolet się wtedy nie trzęsie. No dobra zobaczmy, co umiesz tam jest twój cel.-  Powiedział wskazując wiszącą w połowie długości toru kartkę papieru z ciemnym kształtem przypominającym człowieka pośrodku.- A pamiętaj o słuchawkach.
-No dobra. –Wcisnęłam słuchawki na uszy i wyciągnęłam przed siebie broń. Bastien nacisnął wewnętrzną stronę mojego łokcia, przez co moja ręka się lekko zgięła.
-Łokcie luźno.-Powiedział odchylając na chwilę jedną ze słuchawek na moich uszach.
-Okey.-  Skierował lufę w stronę celu i pociągnęłam za spust rozległ się trzask stłumiony przez słuchawki, a ja poczułam odrzut broni na obu rekach jakby ktoś próbował wypchnąć mi je z barków.  Zachwiałam się lekko, ale nie upadłam.
-No nie źle.- Bastien pokiwał głowa drapiąc się po podbródku.-  Może następnym razem spróbuj celować.
-Daruj sobie sarkazm.- Burknęłam masując ramię.
- No już. Spokojnie jak na wojnie tu pierdolnie tam pierdolnie. Będzie dobrze.
-Co ty pierdolisz?- Spytałam jednocześnie opuszczając broń.
-Nic ważnego. Glock do góry, oczy na muszkę i zegnij te łokcie. 

Kelly

Przeciągnęłam się wyciągając grzbiet w pałąk i zaciskając palce na pierzynie. Już dawno nie spało mi się tak dobrze. Chłodne powietrze prześlizgnęło się po moim policzku oddając resztki snu. Otworzyłam oczy i zerwałam się na równe nogi. Nie byłam w łóżku. Nie byłam nawet w moim mieszkaniu nie byłam w ogóle w żadnym pomieszczeniu. Stałam pośrodku wygniecionego w śniegu kształtu gdzieś na jakimś dachu. To mi się śni? Nie przypominam sobie żebym się kładła.
Na szybko policzyłam palce u rąk. Dziesięć zgadza się. Spojrzałam w niebo. Ta prędzej mi kaktus na tyłku wyrośnie, iż zobaczę księżyc przez te chmury. Dla pewności uszczypałam się w szyje. Zabolało.
 Okey jestem przytomna. Raczej.
Ostatnie, co pamiętam to… metro. I wszytko jasne pewnie kimnęłam na siedzeniu i lunatyk mi się załączył. Ciekawe ile czasu z życia straciłam.
Sprawdziłam kieszenie. Biała, klucze, portfel, telefon wszystko jest. Przynajmniej tyle.
 Przekonując samą siebie, że nic się nie stało wróciłam po swoich śladach z powrotem na chodnik i jak normalny człowiek przechodziłam ostatnie przecznice dzielące mnie od mieszkania. Nie było bardzo późno, więc jeśli nic nie postanowi się skapać, że coś poszło nie tak.

Osiem lat temu

-No to na trzy.-Powiedział Ryuga stając pewniej poczym szybko szarpną moim ramieniem. Kość chrupnęła i wskoczyła na miejsce.- Trzy.
-Kurwa mać.-Zaklęłam tłumiąc krzyk i zaciskając dłonie wokół kolan. -Dzięki.- Wysapałam.
Kishatu usiadł na przeciwko mnie i zrobił tę swoją minę pod tytułem: "Mów".
-Co się gapisz?- Burknęłam masując ramię.- No lunatykuje no.- Przyznałam się.
Z tego, co powiedział przed chwilą powłócząc nogami jak duch, albo inne zombie przeszłam przez korytarz zahaczając o wszystko, co się dało, po czym ma jego oczach przeturlałam się po schodach i grzmotłam twarzą w półpiętro. Chyba należą mu się jakieś wyjaśnienia.
-Od dawna?- Pytały jego oczy. Żółte odbijające słabe światło, jakie wpadało tu przez okno.
-Chyba od zawsze.-Siedziałam przez chwilę cicho z ręką na pulsującym tępym bólem ramieniu.
Nie naciskał. Spokojnie czekał, aż się ogarnę, rozpłacze, albo..W sumie nie mam zielonego pojęcia, czego on się wtedy po mnie spodziewał. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie.
Zacisnęłam zęby na dolnej wardze i powoli opuściłam ręce.
-Nie, co noc i nie zawsze chodzę czasami tylko mówię, albo siedzę na łóżku.-Powiedziałam luźniejszym tonem.-Tak jakbyś chciał wiedzieć.- Rzuciłam podnosząc się nagle z podłogi.- A i jeszcze jedno jak komuś powiesz, że spadłam ze schodów to następnym razem będziesz na moim miejscu. Łapiesz? Rodzice nie puszczą mnie na kolejną wycieczkę jak się dowiedzą, że mi odbiło.
-Jak wytłumaczysz im te szramę?- Spytał również wstając.
-Coś wymyślę....W końcu na treningu nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.- Błysnęłam zębami.
-Kaleka.
-Żółw.
***
Szczerzyłam się jak głupia do ośnieżonego chodnika, kiedy wspomnienia jak film przepływały mi przed oczami.  
Jedną z wielu zalet zimy jest to, że bardzo szybko robi się ciemno, a mi to bardzo pasuje. Kiedy jest ciemno wokół jest mniej ludzi człowiek może spokojnie odetchnąć pełną piersią nie przejmując się, co inni powiedzą, bo w końcu, żadnych innych tu nie ma. Nie trzeba się martwic, że ktoś zobaczył cie w trybie zombie. Jest czas by dojść do siebie po utracie około dwóch godzin z życia. 
-Znowu szlajasz się nocą po mieście?- Odwróciłam się spokojnie bujając lekko futerkiem u dołu płaszcza.
-Kogo moje piękne oczy widzą? Król bestii we własnej osobie. Od dawna jesteś w mieście?- Zapytałam uśmiechając się łobuzersko patrząc jak podchodzi bliżej.
-Trochę, a co znowu zagrozisz, że wywiozą mnie z niego w kawałkach?- zaśmiałam się, a kącik ust Yoyo lekko drgnął.
-Nie lubię się powtarzać. odparłam wzruszając ramionami.- Jestem na to zbyt kreatywna.-Wywrócił oczami tak dziwnie jakby mimo wszystko był zadowolony. Ciekawe, czemu.- Wybierasz się gdzieś?
- Tak się składa, że tak.- O nie wysłał mnie do diabła.
-No to gratuluje. Mam nadzieje, że wymyśliłeś coś ciekawszego niż ciastko i kawa.-Poklepałam go o ramieniu i poszłam w swoją stronę.
No proszę bestia znalazła sobie piękną. Chociaż Kyoya to bleyder równie dobrze mógł się cieszyć idąc po nowe części do kuczera.
 Mimowolnie zachichotałam.- Bleyderzy potrafią być czasami naprawdę uroczy.
- Mam wielką spluwę! Wzięłam ją od mojego Pana!  Dość o sprawiedliwości chcę tylko poczuć twoją bliskość!  Jestem twoim aniołem, dzieli nas tylko jeden strzał! Zmuszasz mnie, bym cię zniszczyła!  Nie ważne, kim jesteś! - Śpiewałam, a właściwie to darłam się prosto w rozgwieżdżone niebo. I wtedy to zobaczyłam. Pierdolone dwa księżyce.
Zabrakło mi tchu. Świat przed moimi oczami zaczął tracić swoje kształty i kolory wyginał się by w końcu rzucić się mi na twarz.
Obudziłam się, albo śpię dalej. Chuj wie.
Stałam na środku chodnika dokładnie tam gdzie skończył się mój sen.
Mój telefon dzwonił.
Odebrałam.
-Ryuga? Jest źle. Przyjdź po mnie.

Hikaru

Siedząc sama na stadionie powoli dokręcałam ostatnią śrubkę przy kuczerze.
Powinnam zapytać go o ten naszyjnik? W końcu skądś musiał się tam znaleźć, a jeśli to nie Kyoya to, kto?  Kto mógł zauważyć brak takiego drobiazgu?  Koledzy w pracy raczej nie zwracają na mnie uwagi nie w ten sposób.  Zawsze zostaje opcja, że ktoś przez pomyłkę zostawił tam te paczkę, ale na moje ogłoszeniu o jej znalezieniu jeszcze nikt nie odpowiedział.   Odłożyłam śrubokręt z powrotem do torby i w zamyśleniu zaczęłam bawić się blaszką naszyjnika.
-Yo Hikaru.
-O.  Już jesteś. –Ucieszyłam się. –Mamy arenę praktycznie na własność, możemy robić, co nam się żywnie podoba jutro i tak ją demontują.
-Jak widać.-Odparł Tategami kładą na ławce swoją kurtkę i torbę. - Gotowa? –Zapytał odpinając od paska wyrzutnie.
-Coś się stało?- Spytałam.- Wyglądasz na zdenerwowanego.
-Ja zawsze tak wyglądam. Mniejsza ładuj kuczer.   
-No dobrze nie spinaj się tak, bo ci żyłka pęknie zanim cie pokonam.
-Chciałabyś. – Uśmiechną się wyciągając przed siebie ręce z załadowanym kuczerem.
-3
-2
-1
-Let it rip!
-Tylko bez forów. Jak zobaczę, że odpuszczasz to nie dam ci żyć.-Ostrzegłam go.
-Znasz mnie. Ja nie wiem, co to fory. Leone Wichrowa ściana mocy. -Na samym środku areny wyrosło potężne tornado. Fang Leone bey defensywy to dla niego naturalne utrzymywać stałą pozycję, ale Kyoya potrafił zmusić go do zachowania się jak bey ofensywny, więc muszę uważać tak czy siak. Mój bey zataczał koła nabierając prędkości, bo jeżeli cokolwiek miałoby się tutaj udać to tylko, jeśli załatwię to szybko.
- Aquario Specjalny atak Fala nieskończoności. – Storm stworzył swoje iluzje, które pociągnęły za sobą fale atakująca ze wszystkich stron tornado.
-Serio Hikaru?- Wyglądał jakby było mu mnie prawie żart.
-Nie rób przemądrzałych min tylko walcz. Jak bleyder z bleyderem.
-Sama chciałaś. -Tornado rozbiło się niszcząc iluzje, a bey Kyoy przyparł mojego bey'a do brzegu areny, przez co ta zaczęła się kruszyć. Kamienie beton i zbrojenia sypały się na wszystkie strony dopóki Aquario nie udało się uciec wtedy Leon sam grzmotnął o podłoże, a ja wiedziałam, co zaraz nastąpi.
-Leone Stu zębna furia lwa.-bey porwał w powietrze cały ten burdel.
-Rozproszyć się.- Rozkazałam, a wtedy po arenie pojawiło się sie mnóstwo lustrzanych odbić Aquario o wiele silniejsze niż te poprzednie. To znaczy na tyle silne by nie rozbić się od byle podmuchu. Iluzje przenikały się nawzajem. Skręcając w możliwie najbardziej nieprzewidywalny sposób. Robiły dosłownie wszystko by tylko zmylić Tategamiego. Udało im się. Leon miotał gruzem we wszystkie odbicia zmieniając arenę w najeżone pobojowisko, a na czymś takim nie da się ustać zbyt długo.
-Aquario Zemsta Mórz!- Stadion wypełnił się wzburzoną wodą przykrywającą każdy jeden wyszczerbiony kawałek areny.  Nie ukrywam stworzyłam ten atak z myślą o Kyoy.  Stu Zębna Furia Lwa, a właściwie to, co pozostawiała po sobie na arenie przywodziło mi na myśl skalisty brzeg morza. Brakowało tylko spienionych fal, ale to nie było żadnym problemem.
Potężne fale gotujące się u moich stóp miotały Lionem na lewo i prawo obijając go o skały.
-Wygląda na to, że sam wykopałeś sobie grób.-Powiedziałam widząc zaskoczenie na twarzy Tategamiego.
-Tak myślisz?- Fang Leone zniknął pod wodą, a ta uspokoiła się zmieniając się w gładkie lustro.-Królewskie Uderzenie Przeciwnego Wiatru.
Na gładkiej tafli pojawił się ogromny bąbel, który pękając wystrzelił w powietrze wirującym słupem wody. Aquario zdążył tylko błysnąć i zadzwonił o posadzkę, a mnie i Kyoye zalały litry wody.
-No i jak?- Spytałam podnosząc Aquario i szukając jakiegoś suchego skrawka ubrania by go niego wytrzeć.
-Dobra walka. Od początku to planowałaś?- Pokiwałam lekko głową z uśmiechem.
-Liczyłam, że się nie wynurzy. Tak troszeczkę.
-Do następnej walki masz być tego pewna. –Pouczył mnie z groźną miną, ale jakoś nie mogłam podejść do tego z powagą.-Z czego się cieszysz?
-Z niczego. Porostu przypomniała mi się nasza pierwsza walka.- woda nieustanie kapała z czubka nosa Kyoy i wylewała się z rękawów.
-Te zawody w lesie?*- Zapytał po chwili zastanowienia.
-Tak.
-To było wieki temu.-Westchnął.
-A jakby nic się nie zmieniło. –dodałam.
-Może. Areny są tak samo łatwe do rozwalenia jak dawniej.
-Racja. To co kawa i czekamy, aż wyschniemy?
-A mam inny wybór?
-Nie wydaje mi się.


Rozdział 13 za nami. Bardzo sie na mnie gniewacie czy tak tylko troszkę? Nie mam nic na swoja obronę. przyznaje się do zaniedbań i obiecuje poprawę. Zapewne robię to już któryś raz z kolei, ale tym razem będzie inaczej albowiem doszłam do tego momentu w opowiadaniu gdzie wszystko mam już zaplanowane co do joty.
Ines: Mamy się bać?
Ja: Nieee niby czemu?
Ines:--.--
Ja: No dobra. Nie wszyscy i nie od razu.
A tak odbiegając trochę do tematu pochwalę sie tym, że uczę się jeździć więc możecie się spodziewać, mini opowiadania zawierającego kilka sytuacji jakie przydarzyły mi sie w czasie jazdy.


Mary: To co?
Ja; Domyśl sie. Hyhyhy.
No to ja sie z wami żegnam.
Do następnego posta.
Hania

*igrzyska śmierci. Tylko z tym mi się to kojarzyło. A Hyoma to Katniss. Nic tylko na drzewach by siedział.