czwartek, 22 lutego 2018

Beyblade po mojemu (S.2 R.16)


Rozdział  16

Mary

-No i wtedy on kazał mi spieprzać. Uwierz byś w to?
Razem z Alex’em siedziałam w restauracji i jedliśmy późny obiad względnie wczesną kolacje. Uparł się, ze musi  mnie przeprosić za to co stało się wczoraj tak jakby miał z tym cokolwiek wspólnego.  Kelly miała rację Alex jest po prostu chory i trzeba go leczyć, a nie się wściekać.
-Może po prostu się o ciebie martwi.-  Usprawiedliwiający wszystko i wszystkich głos Alex’a sprowadził mnie powrotem na ziemię.  
-Jasne.- Prychnęłam. –Jakby nie wiedział, że ze mną trzeba pracować, kiedy tylko się da, żeby cokolwiek z tego wyszło.  – Chłopak uśmiechną się do mnie z wyrozumiałością.
-Jestem pewny, że jeszcze się dogadacie. W końcu, kto przebywa z wilkami, nauczy się wyć.
-Może i masz racje.- Mruknęłam grzebiąc pałeczkami w misce.
-Hej Mary. Głowa do góry.  Jak zjemy to cie jeszcze gdzieś zabiorę. – obiecał.
***
Gdy już mięliśmy wychodzić Alex wziął mnie za rękę i pociągnął  w stronę drzwi z wielkim napisem „wejście  tylko dla personelu” pokręciłam gwałtownie głową.
-Al…nie ja…my nie.- Zaczęłam łapać pojedyncze spojrzenia Lidzi siedzących przy stolikach. Jeśli zaraz się nie uspokoimy to zrobi to ochrona. Podałam się i poszłam z nim.
- Rób to, co ja. –Powiedział uśmiechając się do mnie i podając mi pustą tackę z wysokiego wózka na kółkach.
Przeszliśmy przez gorącą i pełną najróżniejszych zapachów, od których kręciło mnie w nosie kuchnie trzymając tacki wysoko tak, żeby nikt nie mógł dobrze przyjrzeć się naszym twarzą zbierając przy tym kilka zamówień i szubko przekazując je prawdziwym kelnerom. Za kuchnią znajdowały się wysokie schody zapewne przeznaczone dla personelu galerii, w której znajdowała się galeria. Alex nie zatrzymał się nawet na chwilę tylko szybko pobiegł po nich na górę przeskakując, co drugi schodek. Nie zastanawiając się pobiegłam za nim. Czułam się trochę tak jakbyśmy znowu byli dziećmi. Wypadliśmy na pokryty grubą warstwą białego puchu dach galerii rozciągał się stamtąd wspaniały widok mieszanina świateł odbijających się w płatkach śniegu tworząca różową otoczkę wypełniającą ulice i w pewien sposób oddzielająca nas od reszty ludzi.
-Mary pamiętasz jak wchodziliśmy na altankę w ogrodzie?- Zapytał szatyn zerkając w duł na ulice pełne ludzi.
-Tak, rodzice zabraniali nam tam wchodzić, bo niszczyliśmy dach. –Posłał mi uśmiech.
-Zawsze bałem się z niej skoczyć.- Zerknął jeszcze raz w dół. - A wiesz, że chyba mi przeszło?
- Alex, o czym ty...-Zanim zdążyłam dokończyć zdanie chłopak wskoczył na niski murek oddzielający bezpieczną przestrzeń dachu od przepaści.
-Alex zejdź.- Poprosiłam.
-Czemu?- Zapytał od tak sobie.
-Jest ślisko jeszcze spadniesz albo coś.
-No, co ty nie powiesz.-I wtedy to do mnie dotarło. Mój Alex od najmłodszych lat miał wręcz paniczny lęk wysokości. Właśnie, dlatego to ja zawsze musiałam włazić na drzewa po koty, kiedy go zjadały nerwy pod drzewem.
-Złaź stamtąd Hyde. –Warknęłam.- To nie jest nawet trochę zabawne.
-No proszę. Jednak się zorientowałaś. Byłaś tak skupiona na sobie, że już myślałem, że będę musiał cie oświecić.
-Zostaw nas samych śmieciu.
-Bardzo bym chciał możesz mi wierzyć na słowo. Niestety tak się składa, że przez ciebie nie ma takiej opcji.
-Złaź stamtąd do kurwy nędzy i wypierdalaj.
-Bo, co?
-Bo was zabijesz.
-W sumie, czemu nie? Czemu mam tego wszystkiego nie skończysz? Tu i teraz? Hym? Wystarczy tylko, że zrobię krok do przodu.- Podniósł nogę.  
-Zabijesz się!- Krzyknęłam,
-I, co z tego!?- Ryknął na mnie obracając się gwałtownie. Był wściekły.
Co się dzieje? To sen? To musi być sen. To nie może być prawda. Nie chce, żeby tak było. Nie chce, żeby od tego, co powiem zależało czyjeś życie, a już na pewno nie jego.  Życie Alex’a tego biednego chłopca, który pomagał mi ściągać koty z drzewa, martwił się o łobuzów z naszej szkoły, a je nie jestem w stanie nic zrobić nawet wydusić z siebie słowa.
-Chcesz wiedzieć, czym jestem?  Powiem ci!  Jestem każdym koszmarem, jaki Alex wyśnił przez ciebie! Jestem jego strachem i nienawiścią! Ścierwem, które nie może odejść z tego świata bez względu na to jak bardzo bym tego chciał!- Po jego policzkach zaczęły spływać perliste łzy. - Wiesz, dlaczego wczoraj poszedłem do tej dziewczyny, u której mnie widziałaś!?  Byłem się pożegnać! -Stopniowo schodził z tonu. -Tak pożegnać, bo z każdym pierdolonym dniem mam coraz bardziej dosyć. Biorę nawet te psychotropy, które miały mnie zabić, ale gdy tylko mnie osłabią na tyle bym nie mógł wziąć kolejnej dawki wszystko zaczyna się od nowa. Dlatego proszę cię… Proszę zabij mnie.
-Ale ja nie wiem jak.- Zaśmiał się, a łzy w jego oczach momentalnie wyschły.
-Kłamiesz. – Wypluł to słowo z siebie z taką pogardą i nienawiścią, jakiej jeszcze nigdy nie słyszałam.  Odwrócił się do mnie plecami i spojrzał w dół.   
-Nie rób tego!- Słyszałam dobiegające od ulicy wycie syren.  Ktoś musiał go zobaczyć i zadzwonić po pomoc.  Teraz wystarczy, że zatrzymam go na tyle długo by zdążyli go ściągnąć.
-Zabij mnie.-Jeszcze tylko chwila.
-Stój.- Już słyszę jak biegną po schodach.
-Zabij mnie w końcu!- Zatrzymaj się tylko na moment.
-Stå!- Wrzasnęłam. Alex zachwiał się niebezpiecznie na krawędzi z zatrzymał. Dosłownie zawisł w miejscu.  Szybko podbiegłam do niego i wciągnęłam go z powrotem w głąb dachu.
W głowie szumiało mi z emocji, a w ustach czułam metaliczny smak krwi. Opadłam na śnieg obok nieruchomego Alex’a oddychając szybko.  
Co ja mu zrobiłam? Co on chciał zrobić? Czy on naprawdę był gotów stamtąd skoczyć?  -Pytałam siebie patrząc na bladego chłopca, którego policzki nos pokrywały drobne piegi.
-Przepraszam.-Szepnęłam.  
Świat wirował mi przed oczami, kiedy podnosiłam się z ziemi. Musiałam stąd odejść.  Jeśli zostanę znajdą mnie i zaczną zadawać pytania.  
Pchnęłam drzwi prowadzące na klatkę schodową. Schodziłam powoli trzymając się poręczy. Mijałam zastygłych w bezruchu policjantów. Ja to zrobiłam?
Wyszłam na ulice mnóstwo ludzi stało wokół ze wzrokiem wpatrzonym w jeden punkt
- På  strömmen ligga hos mig av udarna flytta.- Powiedziałam
-Co się stało? Gdzie on jest? Skoczył?- Pytali przechodnie.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Bo niby skąd mogli wiedzieć, że jestem jedną osobą, która wie, co się tam stało. Chociaż z drugiej stron czy ja rozumiem z tego cokolwiek? To wszystko, co mówił czy naprawdę miał to na myśli? Chciał się zabić?
Nie. On chciał, żebym to ja go zabiła.
Powłóczyłam nogami pół przytomna nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół mnie. Powoli krok po kroku dowlokłam się do miejsca, w którym nikt nie zadawał zbędnych pytań.
-, Co podać?
-To, co zawsze.- Mruknęłam siadając przy barze.  
***
To mój telefon tak dzwoni? Zdaje się, że tak. Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam z niej komórkę.
Ines? Czego ona może chcieć? 
-Mary!?  Słyszałam, co się stało. Wszytko z tobą w porządku?- Skrzywiłam się. Drażnił mnie jej głos, jasność ekranu i to, że przypomniała mi o tym, o czym przyszłam zapomnieć.
-Daj mi spokój. –Mruknęłam opróżniając szklankę i z brzdękiem odstawiając ja na blat.
-Czy ty…? Mary nie! Ani mi się …-wcisnęłam czerwoną słuchawkę, przez co telefon wypadł mi z ręki i upadł na ziemię.
-Adjö.- Zaśmiałam się patrząc w ślad za nim jednocześnie dając znak barmanowi, żeby mi dolał.
Barman zajął się moim zamówieniem, ale zamiast odejść zaraz po tym, gdy tylko lód zaczął stukać o brzegi szklanki przeszedł do klienta obok. Z braku lepszego zajęcia powiodłam za nim wzrokiem, jakie było moje zdziwienie, kiedy na miejscu obok mnie zauważyłam Ryuge.  Bez korony bez ogromnego ochraniacza bez peleryny wyglądał jak całkiem normalny facet.  Obok niego leżała spora wypchana po brzegi zgniło zielona torba.    
-Spadaj stąd Kishatu mam dzisiaj zły dzień.- Mruknęłam.
Ryuga spojrzał na mnie kontem oka powoli odstawił szklankę na blat i powiedział.
-Po pierwsze to ty dosiadłaś się do mnie, a po drugie nie masz pojęcia, co to znaczy mieć zły dzień.
Wstrętny nadęty burak. Nic o mnie nie wie. Nie ma pojęcia, przez co przeszłam.  Za to ma czelność osądzać dosłownie każdy aspekt mojego życia.
-Mój najlepszy przyjaciel błagałbym go zabiła.-Wypaliłam ze złością.  
-Posłałem do diabła jedna osobę, której na mnie zależy.- Warknął.
Może to przez alkohol, ale zabrzmiało mi to jak wyzwanie.
-O tym, ze jestem adoptowana dowiedziałam się, gdy na lekcji przyrody w podstawówce przy tablicy oświadczyłam, że ciąża u kobiet trwa trzy miesiące.-Obrócił tak żeby siedzieć zemną twarzą w twarz, a jego usta wygięły się w drwiącym uśmiechu.
-Gdy miałem trzynaście lat kazali mi opętać mroczną moc w Internecie możesz sprawdzić, co z tego wyszło.
-Ludzie tracą zmysły, gdy grają przeciwko mnie.- Przez chwilę po prostu patrzył mi w oczy. Nie wiem, co tam zobaczył, ale kiedy przestał powiedział tylko:
-...A może jednak masz.- I na powrót zajął się szklanką
Wygląda na to, że wygrałam konkurs, kto miał bardziej przejebane...Hura. 
- Wyjeżdżasz.- Ni to spytałam ni to stwierdziłam odstawiając na blat pół pustą szklankę.
Skinął głową.
-Dokąd? – Wzruszył ramionami. – Brzmi jak plan.- Sarknęłam obracając w palcach szklankę i obserwując unoszące się na powierzchni drinka kostki lodu.
Tak właściwie to nie jest wcale zły… ten plan. Po prostu tak wstać i iść w cholerę.  Rzucić to wszystko i zacząć od nowa gdzieś tam hen daleko. 
Zaśmiałam się cicho, rozbawiona żałosnością moich pijackich planów.   



Rozdział 16 za nami. Pomysl na ten rozdział wpadł mi mniej więcej w pod koniec oglądania filmu Fight Club, a że pierwsza zasada fight klubu to nigdy nie mówić o fight klubie powiem tyle, ze go polecam. Powoli wracam do stałego rytmu życia więc rozdziały też powinny wrócić do swojej normy.
Głos z tyłu głowy: Ciekawe rzeczy nazywasz normą.
Zastanawia mnie ile osób sie spodziewało, że Alex'owi się pęknie. 
Ines: Mówisz tak jakby to było oczywiste.
Mam nadzieje, że nie było.
Mary: W dupe sobie wsadź swoje mam nadzieje. 
No to (tym optymistycznym akcentem) ja sie z wami żegnam.
Do  następnego posta.
Hania.  


środa, 14 lutego 2018

Zły dzień (Walentynki 2018)

Kelly: Czternasty lutego! Wiecie co to znaczy?
Mary: Że przesadnie się cieszysz?
Kelly: Nie! Kelsi zakładaj spodnie idziemy na film! 
Ines: 50 twarzy informatyka? 
Kelly: Neeee e. Black panter. :) Kelsi pospiesz sie! Chce wyjść zanim Hania przytargoli tu wenę albo kupidyna.
Alex: Nie przesadzaj. W tym roku większość z nas ma wolne.
Kelly: Miło, że ktoś mi powiedział wcześniej. Z czego się cieszysz? Zaplanowałeś coś?
Alex: Można tak powiedzieć.
Kelly: Co?
Alex : Nie interesuj się.
Kelly: *pokazuje mu język*
Ja: No dobra walentynki 2018 czas zacząć. 

Zły dzień.

Twarz to pierwsze, na co ludzie zwracają uwagę, kiedy na kogoś patrzą. Wyraża emocje. To właśnie na niej odbiją się wszystkie przeżyte lata.  Wszystkie, życiowe doświadczenia. Drobne zmarszczki  
Jestem płatnym mordercą.
Za pieniądze zabiłam więcej ludzi niż jesteście to sobie w stanie wyobrazić nie odsiadując przy tym nawet dnia. Przez moje ostatnie zlecenie otarłam się o Śmierć. Powiedziała mi, że nie umrę dopóki nie zacznę żyć. Mieszkam teraz w domu gdzieś na przedmieściach Tokio razem z niepokojąco szybko rosną liczbą kotów i zoofilem, a na mojej pokrytej bliznami twarzy pojawia się uśmiech z każdym razem, gdy wyobrażę sobie minę moich sąsiadek, które w jakiś niewyjaśniony sposób dowiedziałyby się o którejkolwiek z tych rzeczy.
Syknęłam z bólu, bo przez ocierającego się o moje ramie Gokane władowałam sobie szczoteczkę od tuszu do oka.
-Ty mały wstręciuchu! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś mi nie przeszkadzał jak się maluje?- Ochrzaniłam kota, który jak zwykle miał w głębokim poważaniu to, co do niego mówię.
-To, ze cie rozumie nieznaczny, że będzie cie słuchał.- Zawołał Johanes z drugiego pokoju.
-Ha. Ha. Za to ty byś mógł wiesz. –Od krzyknęłam wracając do przegranej czynności.
-Wybierasz się gdzieś?- W lusterku zobaczyłam jak Johannes do mnie zagląda.
-O tym właśnie mówiłam. Ty mnie nie słuchasz.-Pokręcił głową z rozbawieniem.-Jestem u mówiona ze starym znajomym. Ma coś dla mnie.
Wyszłam z domu szłam spokojnym krokiem miałam jeszcze dużo czasu, żeby dotrzeć na miejsce. Spokojnie minęłam dom, w którym kiedyś mieszkałam z moja matką. Wprowadziła się tam rodzina z dwójka dzieci. On jest, a ona zajmuje się domem. Mili ludzie.    

Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am home again
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am whole again

-Ahoj marynarzu. –Przywitałam się widząc z daleka mojego znajomego.
Wysoki muskularny opalony mężczyzna zsunął ciemne okulary przeciwsłoneczne z nosa i spojrzał na mnie tak jakby pierwszy raz w życiu mnie widział. Zawsze nosił te okulary czy było słonecznie czy nie.
-Dutch, wiesz, że to nie ładnie tak się gapić?
-Loulian?- Uśmiechnęłam się.
-Teraz Glimer, ale mniejsza z tym. Co z moim małym zamówieniem?
-Rewolwer kaliber 50.-Powiedzial otwierają przede mną walizkę.
-Zgadza się.- Wzięłam do ręki broń włożyłam ja do torby.  
-To znaczy, że wracasz na rynek.
-Nie i jeśli ktokolwiek zapyta o mnie to powiedź mu, że jestem niezaprzeczalnie martwa.
-W takim razie, po co ci broń wkraczająca poza limit kalibru?
-Do obrony. Jakbyś się jeszcze nie zorientował żyjemy w strasznym świecie. - Rzuciłam odchodząc.
-Po Tokio pałętają się niedźwiedzie?- Zawołał za mną.
-Gorzej, bleyderzy. - Odparłam zbyt cicho by mógł mnie jeszcze usłyszeć.

Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am young again
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I am fun again

Kurczę, kurczę, kurczę, dlaczego nie mogłam sobie darować tych obcasów. Biegłam małymi kroczkami próbując zdążyć na metro, do którego wsiadła już większość ustawionych w równy grzeczny szereg pasażerów. Przy samym końcu schodów prawy obcas stwierdził, że ma dosyć i złamał się, ja poleciałam jak długa na posadzkę, a metro odjechało.
Szlak by to.
Szybko podniosłam się z ziemi i pokuśtykałam do ławki oceniać straty. Poza złamanym obcasem poszło mi oczko w rajstopach i teraz od kostki do samego uda biegła długa jasna linia.  Zdjęłam zniszczonego buta i zaczęłam szukać w torebce jakieś taśmy alb kleju czegokolwiek by jakoś złożyć to do kupy na tyle, żebym mogła wrócić do domu.
- Wszystko w porządku?- Na dźwięk tego głosu oblał mnie zimny pot.  Znałam ten głos i to bardzo dobrze. Ten głos mówił mi kiedyś ‘’kochanie’’.  
 -P…- wydukałam podnosząc głowę.
-Hym? – Mruknął uśmiechając się. Postarzał się. Ile to już lat? Osiem? Dwanaście?  Co on tutaj robi? Przypłynął z Duch’em? Ma tu zlecenie?
-Zdaje się, że ci to wypadło.-Powiedział podając mi książkę
 Nadal ma te morsko zielone oczy i ten swój kilku dniowy zarost.
- Morderstwo w Orient Expressie. Lubisz kryminały?
On mnie nie poznaje.  Nie wiedziałam, co zrobić. Uciec? Zostać? Śmiać się? Krzyczeć?  Czułam kujący ból w piersiach zapowiadający kolejny atak.  Musiałam wziąć moje leki.
Trzymając się za serce podniosła się z ławki.
-Hej zaczekaj.- Zawołała za mną Percy.- Zapomniałaś…
Nie słuchałam go biegłam boso z jednym butem w zaciśniętej pięści. Resztę drogi do domu przebiegłam.  Dysząc wpadłam do domu strasząc przy tym koty.  Leki były w kuchni w szafce. Kurczowo trzymając się ściany przeszłam do kuchni.  Z pomiędzy leków przeciw bólowych wyciągnęłam plastikowy zakręcony słoiczek i osunęłam się na podłogę.  Moje ręce trzęsły się niemiłosiernie pudełko grzechotało w dłoniach uparcie nie chcąc się otworzyć. Oczy zaczęły zachodził mi łzami. Jakim cudem po tylu latach nadal nie wyleczyłam się z tego drania? Dlaczego sam jego widok może doprowadzić mnie do takiego stanu? Przecież to nawet nie ja go kochałam. Powinnam go zabić, kiedy jeszcze byłam w stanie.
Poczułam jak ktoś mnie obejmuje i przykrywając moje dłonie swoimi otwiera pojemnik. Rozpłakałam się na dobre.
-No już. Wypłacz się. Spokojnie. Będzie dobrze. – Johanes mówił do mnie spokojnym głosem głaszcząc po głowie.  
-Gówno, a nie będzie dobrze. Ze mną nigdy nie było nie jest i na pewno nie będzie dobrze. -Wyjąkałam łykając łzy i odpychając go od siebie.- Ty nie rozumiesz jak to jest być mną. Nie mogę być pewna niczego. Co myślę, co czuję? Niczego! Skąd mogę mieć pewność, że nie kopiuje pierwszej lepszej napotkanej na ulicy kobiety, kogoś z Internetu, ciebie, albo tego kota!? Jestem z tobą i wydaje mi się, że mi na tobie zależy, ale nie mogę ci zagwarantować, że robiąc zakupy nagle nie znaczę kopiować kogoś z innego miasta, albo kraju i nie postanowię wyjechać w tej chwili, bo będzie mi się wydawać, że tam powinnam być.
-Wstań. -Powiedział.
-Spadaj na kaktus.-Postawił mnie na nogi.
-Spójrz w lustro.-Podniosłam wzrok. Przekrzywiona peruka odsłaniała blizny powyżej czoła. Tusz do rzęs tak samo jak eyeliner  spływał mi po policzkach ciemnymi strugami. Szminka przez nerwowe zagryzanie wargi częściowo została przeze mnie zjedzona, a to, czego nie zjadłam osadziło mi się na zębach w postaci czerwonych smug. - Popatrz jej w oczy. Spotkałaś ją kiedyś?
-Johannes to nie ma sensu...
-Znasz ją? Dobrze wiem, że pamiętasz wszystkich, których w życiu spotkałaś. Patrzyłaś kiedyś w te fioletowe oczy?
-Nie pamiętam.
-Skoro nie pamiętasz to znaczy, że nikogo nie kopiujesz to znaczy, że jesteś sobą.- Nowa porcja łez popłynęła po moich policzkach.- No już. Choć zmyjemy ci z twarzy to świństwo.
-To nie jest świństwo. Tylko bardzo drogie kosmetyki.
-Jak uważasz.- Szatyn wziął mnie na ręce, przeniósł przez próg łazienki i posadził na stoliczku.
-Ty chyba to lubisz.-Powiedziałam czując na swojej skórze miękką gąbkę.
-Nie lubię jak masz ten cały makijaż na sobie.- Ciepła woda ścierała z moich policzków ślady łez.
-A ja nie lubię nie mieć tego całego makijażu na sobie.- Uśmiechnął się smutno.
- No dobrze, a teraz powiesz mi, co się stało?
-Złamałam obcas, poszło mi oczko w rajstopach, spóźniłam się na metro, spotkałam swojego byłego, a on mnie znowu nie poznał i chyba zostawiłam książkę na ławce.
-No już. Każdemu może się przytrafić gorszy dzień. To nie jest powód, żeby się załamywać.-oparłam głowę na jego ramieniu. 

-Taki facet jak ty nie zasługuje na złe dni.

However far away
I will always love you
However long I stay
I will always love you
Whatever words I say
I will always love you
I will always love you

Koniec 

Hy hy, a teraz mała zagadka. 
Co to:




Damian Heart*ta bum tsss* 
Co tam u was? Przed feriami po feriach w trakcie ferii? Ja swoje już skończyłam Województwo Łódzkie pozdrawia. Mam nadzieje, ze miło spędziliście walentynki, a jeżeli jesteście trochę nimi przygnębieni to pamiętajcie, że...
Ines; W inne dni roku tez was nikt nie kocha.
Ja: Ines!
Ines: No co zażartować nie można?
Ja: Nie przerywaj mi. Chciałam powiedzieć, że chce żebyście pamiętali, że ja was kocham z to, że po prostu jesteście. ^.^