Rozdział 17
Kelly
-Kyoya ja
umieram i jeśli nie chcesz do mnie dołączyć to musimy stąd uciekać. Teraz. -
Tategami przez chwilę się wahał poczym chwycił mnie w pół. Przebiegł tak
kawałek poczym dosłownie wskoczył na motor i szybko go odpalił.
-Lion!- Rykną
przywołując swojego bey’a, a gdy tylko ten znalazł się w jego dłoni ruszyliśmy
z piskiem opon.
Pająki nawet
na moment nie straciły nas z oczu. Ściskając mocno Kyoye tak samo nogami jak i
rękami patrzyłam z przerażeniem jak powalony przez Tategamiego pająk wstaje z
ziemi i rozkazuje reszcie rzucić się za nami w pogoń. Pierdolone nie umarłe
ninja chuje.
Samym
uciekaniem nic nie zdziałamy. Trzeba ich będzie wystrzelać. Odsunęłam suwak
kurtki Yoyo i zaczęłam na ślepo szukać jego kuczera.
-Co ty
robisz!?- Wiele sarkastycznych tekstów z cyklu ‘’Gwałcę cie, a czego się
spodziewałeś?’’ Cisnęło mi się na usta, ale cos podpowiadało mi, że to nie
najlepszy moment. Więc rzuciłam tylko:
-Patrz na
drogę.- Odpięłam wyrzutnie i teraz dla odmiany szukałam Liona. W futerale przy pasku go niebyło. Kyoya
musiał dalej go ściskać w dłoni.
-Daj Liona.
-Co?
-Ścigają
nas. Ja się nimi zajmę, a ty po prostu jedź.
-Dobra.- Wreszcie
dostałam bey'a do ręki, szybko załadowałam (o mało nie wypuszczając go na
jezdnie) w samą porę pierwszy widać najszybszy pająk wylądował na tylnym
siedzeniu. Uderzyłam go rączką kuczera w
puls zatoczył się, ale nie puścił wtedy strzeliłam. Lion zepchnął przeciwnika z
motocykla prosto na asfalt.
Co jest?
Miał go... No tak to, że ja strzelam nie znaczy, że będzie mnie słuchał. Uparta
bestia. Przywołam tego osła i ponownie załadowałam.
-Są przed
nami.- Jakim cudem!?
Gwałtownie
odchyliłam się do tyłu i strzeliłam miedzy rękami Yoyo.
-Królewskie
uderzenie przeciwnego wiatru! – Rykną Kyoya, a gigantyczne zielone tornado
wgniotło pająki w asfalt.
-Ha ha!
Dobrze wam tak! - Roześmiałam się głośno patrząc jak się męczą.
-Trzymaj się
wariatko!- Motocykl skręcił gwałtownie w cienką uliczkę. Opony pisnęły i
wystrzeliły fontanną błota i brudnego śniegu.
-Łiiiiii.
-Mówiłem, że
masz się trzymać.- Yoyo puścił kierownicę złapał mnie za przód kurtki i
posadził do pionu.
Przywołałam
bey'a i zaczęłam rozglądać się s się za następnymi przeciwnikami.
-Chyba ich
zgubiliśmy. -Powiedziałam opuszczając kuczer, na co Kyoya lekko zwolnił.-Skręć
w następną w twoje prawo. Nie zapuszczają się tam. Dla jasności mówię o tym
drugim lewo.
-Tam znaczy
gdzie?- Zapytał skręcając.
-U mnie.
***
-Jak to się
mówiło? Witam w moich skromnych progach? Przepraszam za bałagan?- Machnęłam
ręką i rzuciłam kurtkę na fotel.- Jakoś tak. Do łóżka cie nie wpuszczę, ale
kanapa jest cała twoja.
-No dobra.
Co to miało być?
-A, bo ja
wiem?- Mruknęłam odchylając lekko zasłonę i zerkając przez szybę.- Może mają
uraz, że pozbyłam się kilku ich....‘’Ludzi’’.
-Nie o to
pytałem. –Warknął odciągając mnie od okna.- Dlaczego wtedy powiedziałaś, że
umierasz? - Oczy Yoyo były na mnie złe do tego stopnia, że nawet mój łobuzerski
uśmieszek nie miał ochoty stawać im na drodze.
-Nie wiem…
Coś jest zemną nie tak, ale nie wiem, co? Nikt nie wie. Jestem słabsza niż
dotąd, byle uderzenie może mnie zaćmić, dostaje lodowatych dreszczy, które
potrafią mną trząść całą noc. Ja wiem, że umieram…, a gdybyśmy tam zostali
dołączyłbyś do mnie. Więc się ciesz, że przynajmniej jedno z nas miało na tyle
siły i rozumu by nas stamtąd wyciągnąć.- Zakończyłam z typowa dla mnie wredną
nutką i czekałam na jego reakcje. Nie
wiem, dlaczego powiedziałam mu to wszystko. Może po prostu wiedział za dużo,
żeby go teraz okłamać.
- Masz
nasrane we łbie to jest z tobą nie tak.- Powiedział w końcu puszczając przy tym
moje ramie.
- A ja
głupia oczekiwałam, że dotrze do ciebie coś więcej.- Parsknęłam.
-Byłaś z tym
u lekarza?
-W WBBA mnie
badali i nic nie znaleźli.
-A
powiedziałaś im, czego mają szukać? Mówiłaś komukolwiek, co się z tobą dzieje?
-Ryudze.
-I?
-I nic.
Zamiast zdychać z zimna na słonecznej plaży zdycham w ojczystym kraju.
-Powiedziałaś
mu to tak samo jak mi teraz?
-Powiedziałam,
koniec tematu.- Milczał dłuższy moment mierząc mnie wzrokiem.
-Jutro
zabieram cie do lekarza.
-Że, co
proszę!?-Pisnęłam zdziwiona.
-Idziemy do
lekarza.
-Gówno mi
lekarz pomoże. -Burknęłam bojąc się, że głos znowu postanowi spłatać mi
jakiegoś figla.
-Tak samo
jak użalanie się nad sobą.
-Raz się
kurwa powiedziałam, co mi na wątrobie leży i od razu się użalam. Wiesz, co?
Pieprz się!- Jego mina nie zmieniła się ani trochę.
No dobra jak
nie kijem to marchewką. Niech myśli, że wygrał.
-Pffff dobra
….Jesteś głodny? Wy kuchni powinno
zostać jeszcze trochę obiadu także nie krępuj się. –Rzuciłam idąc do pokoju
obok po jakieś ciuchy.
Zapaliłam
światło i sadziłam głowę do szafy. To miałam na sobie wczoraj, to powinnam
wywalić, a to blech śmierdzi i powinno być w koszu na brudy. Kupiłam sobie Ryudze
taką fajną hawajską koszule na naszej ostatniej wycieczce. Nie ma jej na
wieszaku. Hym chyba jeszcze jej nie wypakował. Moment. Gdzie jest ta zgniła
torba?
Chwila czy
on… Nie, nie zrobiłby mi tego.
Jego
dokumenty też zniknęły tak samo jak gotówka.
Zostawił
mnie tu.
Może jeszcze
go złapie. Jeśli się pośpieszę zdążę na następny samolot. Pożyczę od Kyoy
sprzęt i i i...
Zatrzymałam
się z dłonią zaciśniętą na klamce.
Nie.
"Nikt
cie za mną na siłę nie ciągnie! Nie potrzebuje twojej litości! Nie potrzebuje
jej! Rozumiesz!? Twoich obaw, ani twojego wahania!"
Nie
potrzebuje mnie. Tak samo jak ja nie potrzebuje jego.
Nie chce być
ze mną. Dobrze.
Chce zrobić
to sam?... To już nie mój problem.
Przywołałam
usta mój kochany krzywy uśmieszek i nacisnęłam klamkę.
-O Yoyo.
Jeszcze tu jesteś?- Zapytałam zaglądając do kuchni.
Kyoya
siedział przy stoliku i wsuwał rybę z ryżem.
-Spierdalaj.-Mruknął
między kolejnymi porcjami.
- Nie mówi
się z pełną buziom. - Zaśmiałam się.
Zerknęłam na
kuchenny zegar z czarnym kotem łypiącym na boki. Późno już trzeba zrobić kompiu
kompiu i iść lulu.
-Jakaś
pierzyna powinna być w kanapie.-Rzuciłam idąc do łazienki.
Ulala. Dziewczyno grzebień ma zęby, ale nie
gryzie. Wiesz o tym?
Przeczesałam
dłonią włosy i z przerażeniem zauważyłam jak cały ich pęczek upada do umywalki.
Niech go szlak było blisko.
Rozebrałam
się ze wszystkiego od pasa w górę i przejrzałam śladowi po uderzeniu. Zaczął
już sinieć. Zaraza. W połowie mostka
rozlewała się fioletowa plama, pośrodku której widniał jakiś symbol spojrzałam
w lustro, żeby się mu lepiej przyjrzeć.
クモ-
pająk dokładnie to wybito na moim ciele.
Czy to tak
się zaczyna?
Gdyby nie
Yoyo zabraliby mnie wyprali w wypluli z powrotem? Nie, na pewno nie. Zbierz się
do kupy Kelly to tylko siniak zresztą i tak nie masz teraz czasu na ten bull
shit.
***
Białe niebo.
Białe płatki
śniegu.
Białe
drzewa.
Białe dachy.
Białe ulice.
Białe huśtawki.
Białe zjeżdżalnie.
Białe obłoczki,
w które zmienia się ciepły oddech.
Słowem zima.
-Ryuga.
Ryuga! No pospiesz się no! Bo zaraz tu się Zamienie w kupkę śniegu!- Przez do tej
pory niczym nieskalaną biel trawnika przebiegła dziewczynka ubrana w grubą wiśniową
kurtkę na głowę wciśniętą miała czerwoną czapkę z gigantycznym pomponem, który
zabawnie podskakiwał za każdym razem, gdy jego właścicielka ruszyła głową.
-Przecież
idę!- Odkrzyknął jej chłopak poczym wcisnął głowę między ramiona.
-No właśnie!
Idziesz, a przecież powinieneś biec!- Dziewczynka przebiegła niewielkie kółko i
upadła w jego środek.-Kocham śnieg!- Zaczęła machać rękami i nogami.
-Śnieg jest
fajny tylko i wyłącznie na zdjęciu.-Stwierdził chłopak pochylając się nad
dziewczynką.
-Podnieś
mnie.-Ręka dziewczynki powędrowała w górę.
-Sama się
podnieś.
-Oj weź.
Dalej się boczysz o to, że nie mogłeś mnie trafić tą śnieżką?
-Nie.
-To mnie
podnieś.
-Nie. Sama
się podnieś.
-Popsuje
orła...No Ryuga. Proooooszę.- Uśmiechnęła się przymilnie.
Chłopak wywrócił
oczami, złapał wyciągniętą ku niemu dłoń poczym wyrżnął twarzą w śnieg.
-Tfu! Asik!
Głupia jesteś!- Krzyknął wysmarkując śnieg z nosa.
-Hahahaha!
Ty też.- Roześmiała się dziewczynka.
***
Obudziłam
się. Coś działo się w salonie. Słyszałam
czyjś stłumiony głos i odgłosy szarpania. Policzyłam palce. Po dziesięć u rąk i
nóg. Na niebie jeden księżyc. Leże na
futonie przykuta do kaloryfera. Jak
dotąd wszystko ma sens.
Wyciągnęłam
kluczyk spod poduszki i rozkułam kajdanki.
Cichutko jak
kot weszłam do salonu. Nie znalazłam tam niestety włamywacza zamiast niego moim
oczom ukazał się miotający się po kanapie Kyoya.
Podeszłam
bliżej.
-N..nie…
zostaw m… - Wygiął się tak jakby kanapa g parzyła, ale nie mógł z niej zejść. Jakby
go coś trzymało.
-Ej Yoyo.- Złapałam
go za ramie i delikatnie potrząsnęłam.- Yoyo obudź się.
Nagle wyrwał
się ze snu i próbował chwyci mnie za gardło. Na całe szczęście nie trafił.
-Hej
spokojnie to ja-powiedziałam próbują odczepić jego dłonie od mojej piżamy.
-Kelly?- Zapytał
chyba jeszcze nie do końca przytomny.
-Nie, święty
Walenty. Puszczaj mnie.- Warknęłam ostatecznie wyrywając się z uścisku i
wygładzając pomięte ubranie.
-Co ty tu
robisz?
–Chciałam
cie obudzić. Strasznie chrapiesz, wiesz?
-Już nie chrapie,
więc możesz już iść.
-W sumie.-
podniosłam się z kanapy i już miałam wychodzić, ale wtedy wpadłam na pomysł. - Chcesz
obejrzeć film?
-A dasz mi
spokój jak go obejrzę?
-Nawet
wiekuisty.
-Dobra. – wyszczerzyłam
się.
Podobno
pierwsze 24 godziny rzucana nałogu są najtrudniejsze. Potem już tylko
bezsenność, bóle głowy, niczym nieuzasadniony lęk, napady agresji z
towarzyszącym jej brakiem koordynacji ruchowej, wzrokowe omamy, halucynacjie i utraty świadomości. Nie powinnam tego
googlować. No nic przynajmniej Yoyo ma
na tyle lekki sen, że raczej nie uda mi się stąd wylatykować. O ile nie zacznę
chrapać.
Rozdział 17 za nami.Ten rozdział miał wyglądać zgoła inaczej, ale chyba to dobrze, że jednak zdecydowałam się go zmienić. Święta sie zbliżają wiec chciała bym życzyć wam z głębi mojego serduszka wszystkiego najlepszego, smacznego jajka mokrego dyngusa i przede wszystkim dużo zdrowia i szczęścia bo co wam po zdrowiu jak wam na głowę spadnie cegła.:)
O i mam pytanie. Czy ktoś z was wybiera się może na tegoroczny Pyrkon, albo Comic Con?
No to ja się z wami Żegnam.
Do następnego posta.
Udanej przerwy świątecznej.
Hania.