poniedziałek, 31 grudnia 2018

Beyblade po mojemu (S. 2 R. 20)

Rozdział 20

Arata Kodama były pracownik Dark Nebuli.
Ryuga go nie pamiętał, ale skoro znajdował się na liście najwyraźniej na to zasłużył. Załadował kuczer. Cichy trzask zdradził jego pozycje. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie.
-Nie. To nie możliwe.-szepną patrząc na mężczyznę stojącego w cieniu po drugiej stronie pustej ulicy. Na początku wydawało mu sie, że to tylko przewidzenie. Koszmar na jawie. Miał nadzieje, ze jego umysł płata mu fligle przywołując ducha przeszłości. Mylił sie i to bardzo.
-Stawaj.- usłyszał rozkaz padający z ust kiedyś dziecka teraz anioła zemsty który sprawi, że zapłaci za woje winy.
To było dziecko. To było tylko dziecko...

***

 W laboratorium panowała niemal grobowa cisza jedyne co ją mąciło to brzęczenie pracujących maszyn i stukot klawiszy klawiatury.
Obiekt był stabilny.
Po zdobyciu dwóch odpowiednich jednostek człowieka i bey'a badania na nowo ruszyły z kopyta. Bey w którego istnienie do tej pory można było włożyć między bajki przechodził kolejne testy w tym czasie obiekt nieustannie pozostawał w stanie częściowej hibernacji w komorze. Podjął wyczerpującą walkę niemal natychmiast gdy tylko położył dłonie na L Drago.
Było to błędem.
Jak wielkim okazało się dopiero po sprowadzeniu go z powrotem do ośrodka Dark Nebuli. Nieprzytomny obiekt musiał natychmiast zostać poddany hibernacji. Jego ciało nie było przygotowane na taką dawkę energii i w konsekwencji niczym bezpieczniki postanowiło się wyłączyć. Paradoksalnie nawet chwilowa separacja potrafiła pogorszyć stan obiektu. Jednak nie mogliśmy pozwolić na to by bey będący dosłownie jedną wielką niewiadomą został dopuszczony do bleydera. Jedynym wyjściem była więc hibernacja. Arata odwrócił wzrok od dokumentów i po raz kolejny spojrzał w stronę komory. Jeden obiekt leżał w środku, a drugi siedział obok na małym stołku tempo patrząc w taflę hartowanego szkła
-Obiekty.- zaśmiał się gorzko w duchu. -To nie są, żadne obiekty tylko dwójka dzieci. Został zatrudniony w Dark Nebuli ze względu na swoją rozległą wiedzę na temat komór hibernacyjnych i ich wpływu na organizm ludzki. Dzień i noc monitorował czynności życiowe "obiektu".
 -Czemu to musiało być dziecko?- zadawał sobie to pytanie każdego dnia.- Dlaczego Dark Nebula nie może przeprowadzać badań na dorosłym mężczyźnie? Czemu akurat ten chłopiec? Przecież widział go kilka dni po sprowadzeniu tutaj. Zwykłe dziecko. Chuderlawy chłopczyk. Dopiero na miejscu doprowadzili go do odpowiedniego stanu. Czemu nie zrobili tego z pierwszym lepszym facetem ściągniętym z ulicy. Czyjaś dłoń spadła na ramię mężczyzny. Zaskoczony spojrzał w górę. To był Doji we własnej o sobie.
-Jak przebiegają prace? - zapytał sięgając po kieliszek.
-Obiekt... jest stabilny.
-Nie to chciałem usłyszeć. - przyznał.
-"Martwy" brzmi lepiej? - zarzęził cichy głos dobiegający od strony komory.
-Kelly...- Blanc zaczął, ale dziewczynka nie pozwoliła mu dokończyć.
-Dlaczego dalej się nie budzi!?-krzyknęła stając i  hukiem przewracając stołek.- To zwykle trwało tylko kilka godzin, a teraz nawet nie widać czy oddycha!-Odczyty zarówno bey'a jak i Ryugi zaczęły stopniowo rosnąć.-Co mu zrobiliście!? Co się dzieje!?
-Nie zachowuj się jak dziecko.
-To przestań mnie tak traktować! Chce wiedzieć! Chce znać konsekwencje!
Temperaturze w komorze gwałtownie wzrastała. Ludzie uwijali się szybko próbując ją zbić bez, żadnych efektów.
Hartowane szkło pękło z głośnym hukiem rozbryzgując swoje ostre kawałki na wszystkie strony uwalniając silny impuls.
-Gdzie jest mój bey?-zapytał Ryuga siadając w łupinie jaka pozostała z komory. W okół jego ciała unosił sie dym, a włosy śliniły od potu. 

***

 To było kiedyś. Bardzo dawno temu.
Drago szybko pokonał dzielący ich dystans zmiótł z drogi bey'a  przeciwnika i wbijając zęby głęboko w swoją ofiarę, uniósł ją po czym wgniótł w ścianę.
-Wracaj.- smok odpuścił i powrócił do dłoni właściciela. Ryuga z kamienną twarzą zniósł ból poparzonej dłoni. W porównaniu z tym co przygotowała dla niego dzisiejsza noc było to niczym. Brzemię jakie nosił na swoich ramionach właśnie powiększyło się o jednego człowieka.




Rozdział 20 za nami. Wiem jest krótszy niż zwykle i to prawdopodobnie sie utrzyma przez pewien czas ponieważ chciała bym pisać regularniej. Więc zamiast kobyły raz na pół roku postaram sie pisac krótko, ale co tydzień ;)
No to ja sie z wami żegnam.
Do następnego posta.
Hania.




piątek, 21 grudnia 2018

List do Świętego Mikołaja

Drogi Święty Mikołaju

W tym roku byłam Bardzo Greczna.
W tym roku byłam grzeczna przez większość czasu.
W tym roku byłam grzeczna raz na jakiś czas...
 Nie ważne! Sama sobie kupię prezent!

No dobra, postawmy sprawę jasno. Ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem, że nie jestem Święta idealna i to już coś, prawda?
Głupi zwyczaj. Urodzin nie obchodzę już od dawna, a do ciebie Ciebie dalej piszę. W porządku już nie zmieniam tematu, a więc... A co u  Komety, Kupida, Strzały, Fircyka, Pyszałka, Tancerza, Złośnika hyhy, Profesokra i Rudolfa? Te imiona to jakoś przechodzą? Jak tytuły czy masz nieśmiertelne renifery? Renifery zombie ...Gdybym miała to zrobić osobiście już dawno stracił byś wątek i mi odpuścił. To dlatego muszę pisać, prawda? Wiem, przerabiamy to każdego roku zacznę po prostu zakreślać tę ważną część, żebyś nie musiał czytać tych moich wywodów na około.
A więc (TERAZ ZACZYNA SIĘ TO WAŻNE!) w tym roku:
-dołączyłam do WBBA. Ha! Widzisz zaczynam wielkim plusem bo to ci dobrzy....No dobra dołączyłam tam bo po mojej ostatniej misji ratunkowej uznali, że jestem zbyt niebezpieczna, żeby biegać samopas. Czyli jednak minis...?
-mam nowych-starych przyjaciół. To też powinno iść na plus. Bo nie zerwałam kontaktu jak zwykle... Nie rób min wiem, że są ze mną uwięzione. Pisz ten minus nie róbmy scen.
-umieram to pójdzie na plus.
-nie byłam miła dla Hikaru... tak trochę.
-zjadłam wszystkie ciastka porzuciłam opakowanie Yoyo, a potem nie wyprowadzałam nikogo z błędu.
-popsułam toster i schowałam go z powrotem do szafki.
- nie wkurzam już Mary...przynajmniej nie specjalnie.
-pomagałam Alexowi ze zwierzętami
-pomagałam Alexowi z kotami.
-chciałam pomóc Alexowi ze zwierzakami, ale upierdolił  ugryzł mnie szczur (zgadnij jak ma na imię... Gruzak ha ha) któremu wymieniałam wodę  i skończyło się na tym, że z plastrem na kciuku siedziałam i głaskałam koty słuchając jak Alex mnie przepraszał, że nie ostrzegł mnie przed Gryzakiem... Jemu prezent się należy nawet jeśli jest geniuszem zła. Serio Alex Blanc wpisz im  mu im(?) plusa odemnie.
Mróz złapał. Ciekawe czy się utrzyma do świąt...
-Ja i Ryuga się... rozdzieliśmy (?) No chcyba tak to można nazwać. Najpierw się pokłuciliśmy, a potem pfff i nie ma. Bardzo dojrzałe. Chociaż w sumie czego oczekiwać od pajaca w pelerynie i wariatki w kucykach....Dobra co dalej.
-kłamie mniej niż kiedyś, ale zawsze. Teraz ludzie po prostu zakladają, że kłamie jak mówię prawdę dlatego mogę mówić prawdę co chyba podchodzi pod...
-oszukuje no z tym to faktycznie jest problem, ale to nie moja wina...No dobra moja.
-przeklinam.
-bije złych ludzi.
-bije dobry ludzi.
-ogólnie bije ludzi. nie ludzi też
-manipuluję. (Nie nie pisałam już tego oszustwo i manipulacja to dwie różne rzeczy)
-ogólnie wredna ze mnie suka i z wiekiem wcale mi się nie poprawia wręcz przeciwnie.
-Nie mlaskam przy Ines
-Staram się nie mlaskać przy Ines.
-dalej nie przeprosiłam Hyomy...nie tak, żeby mi uwierzył. Będzie się to za mną ciągnąć do ustranej  samej śmierci.
-z braćmi no tu akurat jest lepiej. To znaczy Benkei cieszy się, że jestem, Takashi czeka tylko, aż znowu znikę, a Jiro nie wiem czy rozumiał co się działo.
-jem za dużo słodyczy...przestanę jak wymyślą coś lepszego jak na przyklad wiecznie ciepłe tosty z serem. Chociaż tosty z serem są dobre nawet zimne tylko ser musiał się wcześniej dobrze stopić. Iiiiii teraz jestem głodna.
Wiem, już piszę dalej... Nie piszę bazgrolę w rogu kartki.
Tak na dobrą sprawę po co to pisać? Przecież ty wiesz jak było. Wiesz jak to się naprawdę nazywa? Rachunek sumienia (Wiem, że wiesz mówię tak, żebyś wiedział, że ja wiem.) I chyba właśnie go skończyłam, a jeśli nie to od czego jest post scriptum, prawda?


Kelly.



Wesołych Świąt i Szczęśliwego nowego roku! Życzę wam dużo zdrowia i szczęścia, bo co wam po zdrowiu jak cegła spadnie z dachu i dostaniecie nią w głowę? Oj napowtarzam sie tego zdania przez najbliższe kilka dni.
Postanowiłam w tym roku napisać coś trochę w innym stylu. Przy pomocy Kelly.
Kelly: Hejo ^.^
Zaproponować wam bo tak jak ona spróbowali byście znaleźć chwilę czasu na zastanowienie sie nad tym co stało sie w tym roku. Co było dobre, co mogło by pójść lepiej, a co czym byście chcieli po prostu zapomnieć. Spójrzcie na to i postarajcie sie wyciągną z tego wnioski na przyszłość.
No to Ja sie z wami żegnam.
Uważajcie na siebie w te Święta.
Do następnego posta.
Hania

środa, 31 października 2018

Hallowen 2018

Krew z Krwi

Był późny jesienny wieczór. Mokre liście obklejały chodnik, chłód przenikał do kości, a deszcz siąpił z nieba. Ciepłe żółte światła ulicznych lamp oświetlały traumatyczną scenę.
-Na północ od skrzyżowania ulic Karasuma i Shiokōji znalazłem mężczyznę z raną ciętą szyji. Stracił dużo krwi, ale jest przytomny. Złożyłem opatrunek tamujący krwawienie.
-Dobrze, proszę zostać na miejscu do przyjazdu karetki. Pana imię i nazwisko?
-Blanc, Aleksander Blanc.
Pogotowie przejechało po upływie ośmiu minut. To było jedno z najdłuższe osiem minut w jego życiu. Wzrokiem odprowadził ratowników niosących praktycznie obcą mu osobę do karetki.
Czuł jak krew zaczyna krzepnąć na jego dłoniach.
-A więc co się stało?- zapytał policjant.
-Byłem w drodze do pracy gdy...
-Gdzie Pan pracuje?
-W klinice weterynaryjnej przy Shiokōji.
-Proszę kontynuować
-Zobaczyłem go leżącego na brzegu chodnika. Trzymał się za gardło, a z pomiędzy palcy wypływała jego krew.
-I co pan zrobił?
-Użyłem szalika by zatrzymać krwawienie i zadzwoniłem na pogotowie.
-Czy widział pan kogoś w pobliżu?
-Nie.-odpowiedział szybko. Za szybko.
-Na pewno?
-Tak.
-No dobrze. To wszystko. Jest pan wolny.
***
Alex szybkim marszem pokonał resztę drogi do pracy. Dosłownie wpadł do recepcji i rzucając tylko szybkie dobry wieczór ruszył prosto do łazienki. Dopadł lustra i popatrzył głęboko w oczy swojego odbicia.*
-Proszę powiedź mi, że to nie ty.
-Nie tym razem.- chłopak westchnął z ulgą.- ale w końcu pęknę i się na kogoś rzucę. Zrozum musimy się żywić.
-Nie mogę.
-Nie proszę cie żebyś zabijał. Po prostu pozwól mi...
-Nie mogę...przepraszam.  
-Zabijasz nas.- to były jego ostanie słowa w tej rozmowie. Po nich schował sie głęboko w umyśle swojego brata. 
W lustrze pozostało tylko obicie. Podkrążone oczy, blade zapadnięte policzki, popękane wargi z pod których wystawały czubki kłów. Wglądał jak trup, tak sie czuł i tym był.
Zmył już dawno zaschniętą krew z dłoni i przemył twarz zimną wodą.
W łazience rozległo się pukanie do drzwi.
-Doktorze?- odezwała się recepcjonistka.- Czy wszystko w porządku?
-W jak najlepszym.- skłamał.
-To dobrze. Ma pan pacjentkę. Czeka już w zabiegowym.
-Zaraz przyjdę.
Dojście do siebie zajęło mu dłużej niż przypuszczał. Najchętniej by w ogóle stamtąd nie wychodził, ale był potrzebny.
W gabinecie czekała na niego nie wysoka kobieta o drobnej figurze i długich granatowych włosach. Stała przy stole głaszcząc czarnego kota.
-Dobry wieczór. - przywitała się miło, ale chłopak czuł, że to tylko pozory. Pachniała zagrożeniem.
-Dobry wieczór. - odparł.- Co jest powodem wizyty?- zapytał oglądając kotkę.
-Je, ale dalej chudnie.-stwierdziła zaglądając mu przez ramię.
-To może być nadczynność tarczycy.
-Ciekawe, nie wiedziałam, że u pijaw działają organy.-zmarł.
Ona wie! To łowca! Musimy się jej pozbyć.
Nie możemy. Nie to tylko utwierdzi ją w przekonaniu, że trzeba się nas pozbyć. -powoli odwrócił sie w jej stronę.
-Ooooo już nie udawaj. Gdybyś chociaż próbował się z tym kryć.
-To nie tak jak myślisz. Ja nie zabijam.
-Pewnie mówisz to każdej.- zalotny uśmiech przekształcił sie w chłodna maskę.- A teraz spokojnie posłuchaj. Znałam twojego ojca znałam twojego brata. Wy wszyscy jesteście tacy sami krew z krwi kość z kości i gdyby to ode mnie zależało leżał byś już dawno sześć metrów pod ziemią. Jest jednak jeden konkretny powód dla którego twoja śliczna główka nie turla się jeszcze po podłodze. Ten powód ma na imię Mary. Powiedźmy, że jesteś teraz na jej łasce i nie łasce. To mogło by być nawet zabawne patrzeć jak się z tobą męczy. Na pewno nie zbierze się do tego szybko. Jest taka niezdecydowana.
Drzwi do gabinetu się otworzyły.
-Przepraszam, że przeszkadzam...- recepcjonistka urwała w pół zdania.
-Nic się nie stało i tak już wychodziłam. Z Bettusią jest wszystko w porządku, a ja panikuje.- kobieta wzieła kotkę na ręce.- Dziękuje doktorze. Może powinien pan wrócić do domu nie wygląda pan najlepiej. - posłała Alexowi miły uśmiech i wyszła.
-Ona ma rację. Powinieneś wsiąść wolne. Wróć do domu odpocznij. Zjedz coś.
-Tak, to nie najgorszy pomysł.
***
-Dlaczego tam polazłaś?- warknęła Mary przyszpilając Kelly za gardło do ściany.
-Dostałaś rozkaz żeby trzymać się od niego z daleka.-  dodała Ines.
-Betty czuła się gorzej. - mruknęła smutno Blue, ale szybko zrzuciła i tą maskę śmiejąc się szatynce prosto w twarz. - Oj daj spokój. Wiesz, że twój śliczny chłopiec zmasakrował tamtego faceta . Chociaż może powinnam powiedzieć, że zrobił to jego braciszek. Tak czy inaczej mamy problem dziewczynki, a polega na tym, że Blanc się żywi, ale nie wygląda jakby zużywał energie do utrzymania się w formie. Moje pytanie...Na co to idzie?
W pokoju zapadła cisza. Hawana uśmiechała się triumfalnie patrząc na wściekłą minę Mary na cień wątpliwości w oczach Ines i już się cieszyła.
Tej nocy zginie ostatni Blanc.
-Mary...-zaczęła Ines
-Nie.
-Jeżeli jest...
-Nie!-ryknęła Tategami.-...Dałyście mi słowo.
-Musimy wziąć pod uwagę...
-Przysięgłyście, że go nie ruszycie. Obiecałyście.
-Tak, - przyznała kapitan spokojnym głosem.- pod warunkiem, że nikogo nie skrzywdzi. Ustaliliśmy też, że jeśli do tego dojdzie to ty się nim zajmiesz. - szatynka puściła szyje Kelly.- Alex to twoja odpowiedzialność.
-Sprawdzę to, pójdę dzisiaj do niego i...
-I?
-I zrobię to co będzie trzeba.- odparła po czym wyszła.
***
Alex wrócił do mieszkania. Przebrał się. Zimną wodą zmył z ubrań krew i odłożył do kosza na pranie.
Z kuchni zabrał rolkę plastikowych worków jeden z nic rozłożył na podłodze w salonie, a resztę odstawił na stolik po czym uklękną na worku i tak czekał. 
Przyszła chwilę przed świtem. Przy jej pasku wisiała maczeta. Jedynym pocieszeniem było to, że nie trzymała jej w dłoni...jeszcze. Zdjęła buty odwiesiła na wieszak kurtkę i weszła do salonu.
-Na co to wszystko?- zapytała zaplątając ręce na piersiach.
-Pomyślałem, że tak będzie ci łatwiej.- odparł nie podnosząc na nią głowy.- Będziesz miała mniej sprzątania i w ogóle.
-Po czym?
-Mary.-mówił pomimo rosnącej w jego gardle guli.-Ja wiem po co tu jesteś. Przyszłaś mnie zabić, a ja nie chce ci tego utrudniać.- pociągnął nosem.- Tak będzie lepiej.
-Gówno wiesz. - warknęła-  A teraz wstawaj i wołaj swojego brata bo z tobą nie da się rozmawiać.
-Mary...proszę.- powiedział spoglądając na nią  zaszkolnymi oczyma.
-Wołaj go.- powtórzyła stanowczo.- Teraz.
Chłopak podniósł się z ziemi otrzepał kolana i spojrzał na szatynkę wyzywająco.
-Nie piłem z niego jeśli o to chcesz zapytać.
-Ale to ty go tak urządziłeś.
-Zasłużył, ale to nie ja.
-No to tłumacz się,-usiadła w fotelu zakładając nogę na nogę.- jak to było?
-Kilka nocy temu facet potrącił psa i odjechał. Śledziłem go i czekałem na dobrą okazje, ale zanim zdążyłem się zdecydować ktoś go napadł, a Alex nie był w stanie się powstrzymać. Teraz wiesz jak było. Co z tym zrobisz?- westchnęła.
-Nie zabije cie...Rany jesteś ostatnim co ratuje go przed śmiercią głodową.
-Głód to jedno on nieustannie przeprasza wszechświat za to, że żyje.
-Wiem, tak czy siak potrzebujecie paliwa.- powiedziała rozpinając mankiet kraciastej koszuli i  podwijając wysoko rękaw.- Choć tu. Nie mam zamiaru wciskać ci swojej ręki do paszcze będziesz się musiał sam tu pofatygować.
Chłopak poszedł do kuchni po apteczkę wiedział, że kiedy tylko jego brat się pojawi apteczka będzie pierwszą rzeczą jakiej będzie szukać. Ukląkł przy przy Mary wziął do ręki jej przedramie i przemył zgięcie łokcia spirytusem.
-Piłaś?- zapytał suchym tonem.
-A jak ci się wydaje?- sarknęła w odpowiedzi.
Wbił się szybko i precyzyjnie. W końcu studia medyczne się na coś przydały.
Krew była ciepła i metaliczna. Nie była dobra, ale pozwalała przeżyć więc pił, pił dopóki tylko miał jakakolwiek kontrole bo dobrze wiedział, że kiedy ją utraci...
Alex gwałtownie oderwał sie od reki Mary.
-Mary ja ja ja przepraszam. Ja nie chc...
-Daj spokój nic mi nie jest.-chłopak szybko sięgnął do apteczki. Ze łzami w oczach opatrzył praktycznie suchą ranę.
-Nie płacz bekso nic mi nie zrobiłeś.
-Przepraszam.- szepnął nie mogąc ponieść na nią wzroku.
-Nie masz za co przepraszać durniu.-powiedziała chwytając dłonią jego policzki.- Zrobiłam to dobrowolnie.
-Przepraszam, że mi smakowało. Pewnie teraz myślisz, ze jestem odrażający...
-Tsk, kiedy ty się wreszcie nauczysz? Zmieniono cie w brew twojej woli i mimo głodu nie dajesz się karmić. Muszę się dogadywać z twoim bratem, żeby utrzymać cie przy życiu. Jedyne za co możesz przeprosić to za to, że jesteś prawdziwym utrapieniem z tą swoją pokrętną moralnością.
-Każdy ma jakieś wady.
-Choć tu.- dziewczyna przyciągnęła go do siebie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku.-Musisz bardziej uważać. Zwracasz na siebie uwagę.
-Nie mogłem go tam zostawić.
-Nie uratujesz wszystkich, przede wszystkim musisz myśleć o własnym bezpieczeństwie. Kelly i Ines jestem w stanie jakoś przekonać, ale z każdą kolejną wezwaną karetką łowcy nabierają podejrzeń...Policjanci zresztą też.
-Mary wiesz, że nie potrafił bym się tak po prostu odwrócić i odejść.
-Wiem.
W pokoju obok coś zaszurało.
-Ktoś tu jest?- zapytała Mary.
-To pewnie Kropka.
-Zaczyna sie robić sie późno.
-Chciałaś powiedzieć wcześnie.
-Nie wymądrzaj się.- powiedziała uśmiechając się.- Powinieneś już iść spać.
-Masz rację.- przyznał i dostał za to buziaka w nos.
-Kolorowych koszmarów.
***
Alex pożegnał Mary za mną za nią drzwi i odetchną głęboko.
Udało się. To na pewno nie był koniec, ale najtrudniejsze było za nimi. Bo jeśli Mary jest po ich stronie z resztą już sobie poradzą.
Chłopak wszedł do ciemnego pokoju. Na obrotowym krześle z podwiniętymi nogami siedziała kobieta. Spojrzała na niego pytająco wielkimi cielnymi oczami.  Usiadł na brzegu łóżka westchną i powiedział:
-Musiałem zahipnotyzować policjanta i wykiwać dwóch łowców.- kobieta wdrapała sie na jego kolana i wtuliła.
-Przepraszam.- szepnęła.
-Nic się nie stało.-odparł głaskając ją po głowie.- Przynajmniej użyłaś noża.
-Zasłużył na coś gorszego.-warknęła cicho.
-No już dobrze. W wieczorem go odwiedzę i upewnię sie, ze nie będzie pamiętał nic z tej nocy.


Alex: Mamo moja ukochana.
Ja: Tak synku?
Alex: Kiedy wspominałem o tym, że na te okazje chciałbym przebrać się za coś inspirowanego nietoperzami chodziło mi o Batman'a nie pierdolonego hrabiego Drakule!
Ja: Trzeba było być bardziej dosadnym.
Alex: Ja chciałem być Mantis....Ty się nie denerwuj. Byłeś jojczącym dzieckiem przez całe opowiadanie Przynajmniej nie wpakowałaś tu wilkołaków.
*wielka włochata niebieska bestia z kłami i pazurami przebiega przez salon śmiejąc się maniakalnie*  
Alex:...?
Ja: Znasz Kelly. Były dwie opcje, albo symbioza z Venomem, albo to.
Alex:...Dobry wybór. Możesz zamienić mnie na Venoma?
Ja:  A oddał byś mu Haru?
Alex:..Nie było pytania.
Ines; To było świetnie wybrnięcie.
Ja: Dziękuje.  :D
Ines: Co nie zmienia faktu, że Kelly zaraz pobiegnie szukać Alfy.
Ja:....Fuuuuuuuuuuuuuuuuuuuk. Kyoya złap Kelly musimy się szykować do piosenki.
Kyoya: A już myślałem, że ją sobie odpuściłaś.
Ja: Pffff. Chciałbyś.

Mamy drobną problemy techniczne. W ramach przerwy na reklamy. Podsyłam wam link do fajnej animacji o ten tutaj.

.
.
.


Ines:  W porządku, wszyscy siadajcie, uciszcie się, słuchajcie. Zebraliśmy się tu wszyscy żeby wyrecytować doroczne nekrologi. Jak co roku, zaczniemy od A i skończymy na Z. W porządku, czy kapela już gotowa?
Daiki: Gotowi.
Ines: W porządku, dawajcie!
Daiki: I raz i dwa.


A jak Alex
który utopił się w basenie.

B jak Bastien
który został zjedzony przez ghule

C jak Celest
z chorobą mózgu

D jak Doji
w wykolejonym w pociągu

E jak Evil Befall
którego pogrzebano żywcem

F jak Foxy
którą dźgnięto w oko

G jak Glimer
która umarła w łonie

H jak Hikaru
która została zapieczętowana w grobowcu

Wszsycy: Jeden po drugim gryziemy ziemię
Kopiemy w kalendarz i zaczynamy rdzewieć
Wyzioń ducha gdy wybija twoja godzina
Wszyscy spadamy w dół
Z prochu w proch, z kości w papkę
Uschniesz w miejscu swojego spoczynku
Wieczność w drewnianej skrzyni
Wszyscy spadamy w dół

I jak Ines
która straciła przednie hamulce

J jak Johannes
który został pogryziony przez węże

K jak Kyoya
który został postrzelony w głowę

L jak Leone
który krwawił i krwawił

M jak Mary
która spaliła się na chrupkę

N jak Nile
którego okładli pięściami

O jak Omega Dragonis
który przeżył swoje życie zbyt szybko

P jak Pony
Która połknęła szkło

Wszyscy: Jeden po drugim gryziemy ziemię
Kopiemy w kalendarz i zaczynamy rdzewieć
Wyzioń ducha gdy wybija twoja godzina
Wszyscy spadamy w dół
Z prochu w proch, z kości w papkę
Uschniesz w miejscu swojego spoczynku
Wieczność w drewnianej skrzyni
Wszyscy spadamy w dół

Q jak QHyoma
który wybrał zły szlak

R jak Ryuga
który zgnił w więzieniu

S jak Storm Pegasus
którego postrzelono z łuku

T jak Tsubasa
który zamarzł w śniegu

U jak Uraraka
która została zadeptana

V jak Virgo
która spadła z dachu

W jak Wild Fang
których potrącił samochód

X jak Xianmei
która utonąła w smole

Y jak Yu
który wypadł z samolotu

Z jak Zeo
który zwyczajnie...
postradał zmysły.


Hyoma: Moje imię nie zaczyna się na Q.
Kelly: Q jest nieme i pochodzi od zwrotu ostrzegającego „O Qrwa Hyoma.”
QHyoma: --.--
Kelly: …. :)


Ja:Nie mam pojęcia co chciałam tym osiągnąć.
Kelly: Chciałaś nas wszystkich zabić i żeby Alex cierpiał bo go kochasz najbardziej. 
Ja: No i zrobić z ciebie czarny charakter.
Kelly: Tak :) ... Nie wyszło ci.
Ja: Tak
Znalezione obrazy dla zapytania dancing trollface gif

Strasznego Hallowen


*Alex posiadał dwie duszę jedną stracił w czasie przemiany druga dalej odbija się w lustrze.

sobota, 22 września 2018

Beyblade po mojemu (S. 2 R. 19)


Rozdział 19


Mary

Spadałam. Zapadałam się w szaro burej przestrzeni  by za moment wznieść się lekko w górę. Czułam się jak balonik wypełniony helem przywiązany do rączki dziecka. Spadałam i wznosiłam się i tak w kółko. Ta gra zdawała się trwać w nieskończoność, aż w końcu zamiast polecieć opadałam ciężko na drewnianą podłogę w starym płonącym budynku.
-Co ty tu jeszcze robisz!?-Usłyszałam czyjś krzyk, powoli próbowałam się podnieś, ale cały świat wirował. Poczułam jak ktoś złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Wiedziałam, co się dzieje przeżywałam to już milion razy. Dym gryzł w oczy i wciskał się do gardła potęgując mdłości. Kaszlałam wcierając łzy wypływające mi strumieniami z oczu.
Wybiegliśmy na otwartą przestrzeń. Oparłam dłonie na kolanach,  gwałtowne torsje wyszarpały ze mnie trochę czarnej od pyłu śliny. Rozległ się chrzęst walącego się budynku i ryk dwóch bestii.
No dobra miejmy to już za sobą.- Wyrównałam oddech, wysortowałam się i ruszyłam w stronę epicentrum tego pogromu.
Wyszłam na plac i zobaczyłam dwóch walczących ze sobą mężczyzn.
Spojrzałam na, bleydera, który władał Drago. Wielkie szalone oczy i krzywy uśmiech.
, „Gdy miałem trzynaście lat kazali mi opętać mroczną moc."
On też jest opętany. Szalony do szpiku kości bez szans na ratunek.
-L-DRAGO MROCZNY RUCH PODNIEBNY NISZCZYCIEL CESARSKIEGO SMOKA!!!-Ryknął  rozkładając ręce na boki, tworząc na nich fioletowe kule energii i ciskając tym w bey'a z którego wyleciały jeszcze dwa smoki, które dołączyły do walczących bestii. Wszystkie trzy smoki wczepiły się pazurami i kłami w Fenrira Przewróciły go zmieniając się razem z nim wielką bezkształtną masę energii, która pochłonęła stojącego na jej drodze bleydera, a potem mnie. Po raz kolejny porwało mnie w górę i gwałtownie upuściło.
Gruchnęłam o mokrą miękką ziemię. Leżałam na polanie pośrodku lasu.  Fenrir czekał tam na mnie. Nie był zadowolony.
-Wstań.- Rozkazał. Zrobiłam to.-Wyłaś poza granicami żelaznego lasu. Konsekwencje twojego czynu będą ogromne.
-Nie wiedziałam, co robię. Chciałam go tylko zatrzymać.
-To teraz bez znaczenia. Miałem zamiar powoli przeprowadzić cie przez szkolenie wygląda jednak na to, że będziemy musieli przyspieszyć. Dołączysz teraz do polowania.
-Na, jakiej pozycji?
-Ofiary.


Kelly


Spanie na kanapie jest trochę jak rzut monetą z jednej strony możesz zaliczyć tam najlepszą drzemkę w życiu taką, po której budzisz się z odbitymi śladami poszycia na policzku i ciepłem w duszy, a z drugiej strony może się stać tak, że obudzisz sie powykręcana ze zgniecionym uchem, obolałymi kośćmi i czyjąś stopą przy twarzy.
-Fuuu. -Jęknęłam.- Włosy na nogach też masz zielone.- Stopa stanęła na podłodze, a jej właściciel podniósł na mnie zaspane oczy.
-A ty wyglądasz jak gówno.
-Bywa.- Mruknęłam przeciągając się. Yoyo musiał odchylić się lekko, żeby nie dostać stopą w podbródek.- Tak właściwie to, co ty tu jeszcze robisz? Nikt cie nie nauczył, ze powinno sie uciekać przed świtem? -Prychnął.
-Kto ci dawał takie lekcje twój alfons?
-A, co chcesz zamówić korepetycje?- Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, usiadł na brzegu kanapy i zaczął zakładać buty.
-Ubieraj się.-Powiedział.
-Po co?- Ziewnęłam.
-Chyba nie myślisz, że zapomniałem.-  To było by urocze gdyby nie mówił tego zły Kyoya chcący zaciągnąć mnie siłą do lekarza.
-Ty wszytko potrafisz popsuć.-Mruknęłam nakrywając sie kocem.
-Ubieraj się i idziemy. -Powtórzył sprawdzając swój telefon.
-Słuchaj.-Zaczęłam podnosząc się do siadu trąc piąstką zaspane oczy.-  To jest tak na dobra sprawę bezsensu, bo widzisz ja nie...-I teraz powinnaś wymyślić jakąś dobra wymówkę, która zakryje to, że nie chcesz żeby ktoś z doktoratem potwierdził twoją teorie.
I wtedy on wyszedł. Pół biedy jakby wyszedł z siebie i staną obok. On po prostu wstał i wyszedł z mieszkania, od tak.
Rozejrzałam się po salonie nie wiedząc, czego właściwie sie spodziewałam, po czym spojrzałam w górę i szepnęłam.
-Dziękuje.


Mary


Biegnij po prostu biegnij nie możesz pozwolić im się otoczyć. Ofiara zwykle biegnie w stronę reszty stada, a naganiacze jej na to nie pozwalają. Z tym, że ja nie mam stada, do którego mogłabym teraz uciec. Mimo to od czegoś mnie ogradzają.  Ostro skręciłam wzbijając przy tym w powietrze pióropusz leśnej ściółki
Wpadłam do wody. Uskok nie był wysoki, a woda sięgała mi tylko do pasa, więc jakoś udało mi się przebrnąć na drugi brzeg. Mokre ubrania spowalniały ruchy, ale nie miałam czasu, żeby coś z tym zrobić musiałam biec dalej zgubić. Pogoń usłyszałam za sobą głośny plusk oddzielający się od szumu rzeki.
Są tuż za mną.
Jeden z wilków skoczył na moje plecy.- Zaryłam w ziemie wyciągniętymi przed siebie rękami. Wilk sturlał sie w dół niewielkiego wzniesienia, ale szybko podniósł na nogi i wyszczerzył na minie kły sierść na jego karku zjeżyła się, przez co wyglądał na większego. Powoli cofałam sie nie chcąc sprowokować nagłego ataku dopóki nie natrafiłam plecami na drzewo.
-Otoczyły mnie-szepnęłam do siebie kątem oka dostrzegając drugiego wilka skradającego się do mnie z lewej.- Jak już przegrywać to w walce. - Urwałam oderwałam uschniętą gałąź i  mocno zacisnęłam na niej dłonie.
Pierwszy skoczył na mnie wilk stojący z lewej. Zamachnęłam sie  i zdzieliłam go kijem w łeb za piszczał i poleciał w bok. Drugi wilk próbował zaatakować mnie od tyłu w ostatniej jednak chwil udało mi sie odskoczyć zatoczyłam sie i udałam. Wilki natychmiast to wykorzystały rzucając sie mi do gardła cudem udało mi się zablokować jego szczęki gałęzią ta jednak trzasnęła po chwili rozsypując sie w drzazgi. Wtedy jedyne, co mi pozostało to bronić sie gołymi rekami. Starałam się sie zrzucić go z siebie jednocześnie nie dać rozszarpać sobie gardła. Długo tak nie wytrzymam-pomyślałam szukając wzrokiem czegokolwiek, co mogłoby pomóc mi sie z tego wykaraskać. Trafiłam na kamień próbowałam po niego sięgnąć i wtedy właśnie poczułam zaciskające sie na moim przedramieniu szczęki.
Wrzasnęłam. Zacisnęłam dłoń na kamieniu wyrwałam go z ziemi, po czym z całej siły walnęłam nim przeciwnika w łeb. Wilk odskoczył z piskiem. Podniosłam się i spojrzałam na pozostałego wilka wyzywająco. On spojrzał na uciekającego towarzysza potem na mnie i sam zaczął schrzaniać. Odrzuciłam kamień na bok i wróciłam do biegu. Biegną po resztę stada. Najwyraźniej część z nich musiała zgubić mój trop przy rzece.
Musze dostać sie wyżej. Wilki nie potrafią się wspinać, więc może drzewo? Nie. Będę tam siedzieć dopóki się nie wykrwawię. Potrzebuje...Potrzebuje...
Wypadłam z pomiędzy drzew prosto na skalną ścianę.
Była wysoka stroma i mocno poharatana. Rozejrzałam się.  Nie było łagodniejszego podejścia.
Nada się.
Zaczęłam się wspinać, a właściwie spróbowałam to zrobić. Podziurawiona ręka nie była tu pomocna. Muszę znaleźć inny sposób. Coś, do czego nie potrzebuje rąk.
Myśl Mary. Myśl.
Potrzebuje dwóch ścian blisko siebie tak, żebym mogła oprzeć się jednocześnie plecami i nogami.
Jest! Szczelina skalna. Powinnam dać radę wdrapać się nią na szczyt i nie stracić ręki.
Szorowałam plecami po skale i przestawiałam powoli nogę za nogą wilki warczały na ziemi, ale nie były wstanie mnie w żaden sposób dostać. Wgramoliłam się na brzeg klifu. Leżałam z policzkiem przeciśniętym do chłodnej mokrej ziemi, kiedy przykrył mnie cień.
-Gratuluje. Przeżyłaś.


Kelly


-Benkei nic mi nie jest. - Mój kochany uwielbiony starszy brat postanowił mnie odwiedzić. Od samych drzwi  był przekonany, że potrzebuje jego pomocy. No dobra przyznaje mieszkanie nie zdałoby testu białej rękawiczki, ale Benkei nie jest aż takim czyściochem, żeby uważać to za coś, z czym trzeba mi niezwłocznie pomóc. Teraz stoi na środku pokoju w miejscu gdzie dalej nie ma stolika ściskając mnie tak, że nogi fruwają mi jakieś pół metra nad ziemią.
Całe szczęście, że Kyoya zmył sie zanim mój big bro przyszedł, bo byśmy we dwoje tak wisieli.
-Już dobrze, wszytko będzie w porządku, jestem tutaj.- Czy on płaczę? Proszę tylko nie to.
-Wielkoludzie?
-Co jest kruszyno?
-Z, czym ja tak właściwie potrzebuje tej pomocy?- Przestałam być miażdżona w ramionach, a zamiast tego Benkei trzymał mnie przed sobą na odległość wyciągniętej ręki i zaczął patrzeć na mnie zdziwiony.
-To chyba ja powinienem cie o to zapytać.
-No tak. Z tym, że ja nie wiem.
-Chwila.-Posadził mnie na kanapie, a sam usiadł obok.- Napisałaś do mnie wczoraj -wyciągnął z kieszeni telefon i pokazał mi sms.- "Przyjedź. Proszę." W restauracji był ruch, więc przeczytałem go dopiero w nocy, a wtedy nie było już żadnych połączeń. Więc jestem dopiero teraz. Próbowałem się do ciebie do dzwonić, ale nie odbierałaś. Napisać więcej też nie napisałaś.- Bardzo kurwa zabawne Yoyo.
-Wiesz wczoraj trochę wypiłam i mi się  smutno zrobiło, aaaaaa potem mi się film urwał.- Miło wiedzieć, że jest w stanie do mnie przyjechać z powodu głupiego sms.
-Bitch im a boss!- Ryknął mój telefon. Oho Tsubasa dzwoni- Bitch ima boss!
-Muszę odebrać. Praca wzywa.

Mary

Usiadłam na ziemi z głową między nogami i ciężko dyszałam. Oddychałam wysuszonym gardłem, a głowa chciała mi eksplodować.
-Jesteś świadoma, co zrobiłaś? -Pokręciłam głową.-Dostosowywałaś otoczenie do swoich potrzeb.
-Co?- Jęknęłam podnosząc głowę.
-Niektórzy zmieniają sie by dostosować sie do obecnych warunków inni przenoszą sie w miejsca bardziej dla nich dogodne ty natomiast nagięłaś rzeczywistość tak by sprzyjała tobie.
-Ja nic nie robiłam.
Fenrir podniósł łeb, rozejrzał się i zapytał:
-Wiesz gdzie sie znajdujemy?
-W Żelaznym lesie.
-Tak, ale tylko w pewnym sensie. Przede wszystkim to twój umysł. Twoje myśli mają...
Jasne światło weszło Fenrirowi w słowo.
-Mary? Mary!? MARY!- Obudziłam sie obok łóżka, a Glut klepał mnie po policzku.
-Daj mi spokój.- Mruknęłam podnosząc sie do siadu. Ból przeszedł po mojej ręce, aż po same zęby.- Szlak.
-Mary? Co jest?
-Chuj cie to obchodzi...To nic. To tylko widmo ból.- Mruknęłam czując w ustach słony smak krwi. Pięknie. Co tym razem nos czy warga?
-Dosyć, tak nie będzie. Zabierzesz mnie do niego. Chce z nim rozmawiać.
-Nie ma mowy!
-Nie pozwolę, żeby to sie dalej ciągnęło! Te całodniowe medytacje te utraty przytomności i to wczoraj z Alexem to też wina tego wilka.
Jestem każdym koszmarem, jaki Alex wyśnił przez ciebie! Jestem jego strachem i nienawiścią! Ścierwem, które nie może odejść z tego świata bez względu na to jak bardzo bym tego chciał!
-On ma imię. Fenrir. -Mruknęłam.
-Mam rajcie wiesz o tym.
Telefon zaczął dzwonić. Równocześnie spojrzeliśmy na leżące na dywanie urządzenie.
-Ani. Mi się. Waż. -Syknął Yoyo.
Odebrałam.
-Czekam na dole. -Powiedział Bastien. W tle słychać było pracujący silnik.-Otori chce nas widzieć.
-Zaraz będę.-Powiedziałam podnosząc sie z ziemi.
-Nigdzie nie pójdziesz.- Kyoya złapał mnie za ramię.- Nie w tym stanie.
-Wyjdę drzwiami, albo oknem nie zatrzymasz mnie.
***
Wsiadłam do samochodu i zapięłam pasy.
-Problemy z bratem? -Zapytał zerkając na mnie.
-Nieważne.- Mruknęłam.
- Skoro tak mówisz, a przy okazji mam coś dla ciebie.-Mężczyzna wyjął z kieszeni przeźroczyste okrągłe pudełko i podał mi je. W środku był zgnieciony kawałek jakiegoś metalu.
-Co to?
-To twoja pierwsza kulka.
-Al...
-Przeszedłem się po pobojowisku i wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że to właśnie ona
-Ummm dziękuje?
-Nie ma, za co.- Uśmiechną się i ruszyliśmy. 
W WBBA czekali już tylko na nas. Usiadłam pomiędzy Bastienem, a złą na mnie, Ines kiedy to zrobiłam Otori zaczął.

Kelly


-A, więc dwójka młodych ludzi zaginęła bez śladu. Wyszli do szkoły i nie wrócili.-Tsubasa szybko przeszedł do sedna sprawy. Co było zarąbiste. - Mamy podstawy uważać, że to jest to nasza sprawa. Dlatego właśnie wyślemy was do Hakuby.- Hyhy habuba.-  Rozejrzycie się. Jest szansa, że uda wam się ich znaleźć ich zanim...
Otori musi dramatyzować. Po prostu musi. Do kręciłam butelkę z wodą,  którą bawiłam się, od kiedy tylko usiadłam na krześle ( Zabrali wszystkie obrotowe fotele. Skubańce się uczą) i wzięłam łyk.
-Właśnie, dlatego na miejscu jest już Hyoma.- Adrelina pod sufit. Woda wypluta na biurko.-  Dołączycie do niego.
-Żartujesz, prawda?- Zapytałam bardzo poważnie jak na kogoś, kto właśnie udowodnił, że nie potrafi pić jak człowiek.
-Jestem śmiertelnie poważny. - śmiertelnie to ja będę ranna.- To najlepszy tropiciel...
-Bull shit.- Powiedziałam zakładając nogę na nogę i odpierając się wygodnie.-  Daj mi do ręki telefon w godzinę sprowadzę ci tu lepszego.- Kelsi na pewno jakiegoś zna.
-Najlepszy za...-Prychnęłam, a Ines kopnęła mnie pod stołem w kostce. -Zatwierdzony przez WBBA tropiciel bez niego szukanie zaginionych może zajmie wam nieporównywalnie więcej czasu.
-Nie pękaj niebieska.- Mary posłała mi wredny uśmiech.- Poprosimy, żeby szybko cię wykończył.



Rozdział 19 za nami. Jak wam mija pierwszy miesiąc po wakacjach? Wiem brzmię jak dokładnie każdy jeden dorosły z jakim zdarzyło sie wam rozmawiać w ciągu ostatnich kilku tygodni. Ja zaadoptowałam kaktusa.
Na imię ma Doji zobaczymy ile przeżyje. ;)

No to ja się z wami żegnam.
Do następnego posta (oby niedługo)
Hania.


niedziela, 29 lipca 2018

Beyblade po mojemu (S. 2 R. 18)


Rozdział  18

Ines

Pielęgniarka wpuściła mnie nie zadając, żadnych pytań, gdy tylko zobaczyła odznakę WBBA. Kazała mi za to zostawić kuczer, pasek i torebkę w razie gdyby któryś z pacjentów postanowił mi je zabrać i skrzywdzić nimi siebie lub innych pacjentów. Gdy weszłam do pokoju Alex spał.
Zerknęłam na kartę pacjenta wiszącą w stopach łóżka.
Nic dziwnego. Jego kieliszek z lekarstwami musiał wyglądać jak paczka skitelsów. No nic. Wygląda na to, że będę musiała zaczekać, aż się obudzi.

***

Gabinet pana doktora wyglądał naprawdę przytulnie. Było tam duże okno zasłonięte pasiastymi żaluzjami. Obok okna stała duża szafka, na której stały pluszaki plastikowe samochody i klockowe budowle. Na ziemi leżał dywan z domkami i ulicami. Na przeciwko szafy stał mały zielony stolik, na którym stał jeżyk z kredkowymi kolcami, liczydło i od groma kartek.  Bliżej drzwi koło doniczki z rośliną z wielkimi, klapiastymi liśćmi po obu stronach stołu siedziała pani Blanc i doktor Verges.
-Synku mógłbyś na chwilę do nas podejść.-poprosiła smutnym głosem mama Alex’a.
Chłopczyk bez słowa sprzeciwu podszedł do stołu i wgramolił się na jedyne wolne krzesło, jakie zostało.
-Powiedź mi chłopcze wiesz, dlaczego mama cie tu przyprowadziła?- zapytał mężczyzna.
-No właśnie nie do końca. Na początku myślałem, że to z powodu koszmarów, ale nie mam ich już od dłuższego czasu.
-A nie zdążyło ci się ostatnio pojawić się tam gdzie wcale nie poszedłeś, albo zrobić coś, czego nie pamiętałeś?- Chłopiec spuścił głowę zakłopotany.  Wiedział, że coś jest z nim nie tak, ale bał się do tego przyznać. Nie chciał martwić mamy i bez tego było jej ciężko.  – To objawy początkowego stadium rozdwojenia jaźni.
-Co to jaźń?- zapytał.
-Oś, wokół której organizuje się struktura psychiczna człowieka.
-Czyli tak jakby mam w głowie młodszego brata?-  gabinecie zapadła grobowa cisza. Pani Blanc spojrzą pytająco na doktora oczekując, że ten wyjaśni jej dziecku, co się z nim dzieje.
-Nie. Jesteś tylko trochę chory. Musisz przez jakiś czas zostać u nas i brać te tabletki, a przestaniesz pojawiać się tam gdzie nie poszedłeś.
-Wtedy, gdy nie wiem, co robię to wtedy mój brat może...być?- zapytał podekscytowany.
-Mniej więcej, dlatego musisz brać te tabletki.
-A jak on ma na imię?
-To choroba.

***

Alex leżał na wznak na swoim łóżku. Było już dawno po wybiciu ciszy nocnej wiec świtała w pokojach musiały być pogaszone. Mimo to pokój Alex’a nie był całkiem ciemny oświetlało go słabe światełko lampki nocnej. Piegowaty chłopczyk nie mógł długo zasnąć przez to, co powiedział mu pan doktor. Nie rozumiał jak to możliwe, że w jego głowie oprócz samego jest ktoś inny tak samo jak nie rozumiał, dlaczego miałby chcieć się go pozbyć. Mama zawsze mu powtarzała, że każde życie jest święte, więc życie tego drugiego go też.
-Hej. Słyszysz mnie?- zapytał cicho poczym długo czekał w napięciu na odpowiedź, której nie otrzymał. -Zrób...coś, jeśli mnie słyszysz.-nic się jednak nie stało. - Rozumiem, jeśli się wstydzisz, albo nie chcesz ze mną rozmawiać. Chciałem tylko zapytać jak masz na imię? Ja jestem Aleksander, ale możesz mi mówić Alex, jeśli chcesz.- nadstawił uszu, ale ku swojemu rozczarowaniu nic nie usłyszał. –  No chyba, że nie chcesz. Nie będę cie do niczego zmuszać.  Pójdę już spać, ale jak byś zmienił zdanie to się nie krępuj… Także Dobranoc.- powiedział, po czym odłożył okulary na szafkę nocną i niemal natychmiast zasną zmęczony.
Mimo to, że drugi syn państwa Blanc spał głębokim spokojnym snem jego ciemne prawie czarne oczy otworzyły się szeroko. Nie do końca świadomy tego gdzie jest, ani co się dzieje chłopczyk usiadł na brzegu łóżka. Wszystko, co widział było rozmazane dopóki nie znalazło się tuż przed jego twarzą.
Po omacku sięgną po leżące na szafce okulary i wsadził je na nos.  Pokój, w którym teraz siedział różnił się od tego, który zwykle oglądał. Był dużo mniejszy na podłodze nie było puchatego dywanu w psie łapki, a ściany zamiast zielonych były szare.
Chłopiec wyszedł na niebieski korytarz pełen drzwi oświetlony zimnym światłem brzęczących świetlówek. Do ścian przyklejone były papierowe motylki, chmurki i słoneczka.  Szurając ciapami w kształcie piesków Alex mijał kolejne drzwi oglądając nowe miejsce, aż w końcu doszedł do miejsca, w którym nie było drzwi. Pusta rama framugi prowadziła do pokoju łudząco podobnego do pokoju, w którym się wcześniej obudził.  Chłopczyk zajrzał do środka. Na podłodze koło łóżka ubrana w biała koszulę nocna tyłem do niego siedziała postać.  Może to przez cień, ale Alex’owi wydawało się, że jej ciemne włosy rozchodzą się na wszystkie strony i łączą się z ciemnością, ręce postaci też były inne. Wyglądały na ciemniejsze niż powinny.  Postać tknięta uczuciem, ze coś ja obserwuje odwróciła się naglę:
-Mince. -zaklęła szeptem chowając coś w pościeli.  Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, ze to tylko jakiś zabłąkany pacjent, a nie na przykład pielęgniarz.
-Nieee, ja jestem, Alex...chyba. –wydukał cicho chłopiec. Nie mogąc oderwać wzroku od ciemnych zdawałoby się błyszczących w mroku złych oczu.
-Idź sobie.-warknęła odganiając go ręką.
-Czemu?- spytał. Nie chciał wychodzić. Dziewczyna… ciekawiła go.
-Jestem zajęta.- odparła wyciągając to, co wcześniej schowała. W półmroku Alex nie mógł dokładnie dostrzec, co to było, ale wyglądało na ostre.
-A, co robisz? –  zapytał, gdy uniosła przedmiot i przyłożyła go do swojej szyi.
-Ty tak na serio?- zdziwiła się tracąc na moment rezon, na co chłopczyk pokiwał gorliwie głową.- Próbuje ze sobą skończyć. – odpowiedziała myśląc, że im szybciej zaspokoi ciekawość chłopca tym szybciej będzie miała spokój.
-Co to znaczy?
-Hej! – do pokoju weszła pielęgniarka i zapaliła światło.  Alex’owi wcale się nie zdawało. Skóra dziewczyny, do której pokoju trafił była ciemniejsza. Ciemniejsza i do tego bardzo ładna. - Jest cisza nocna, dlaczego wy… Oddaj to natychmiast.- pielęgniarka podbiegła do dziewczyny siedzącej na łóżku i próbował wyrwać jej ostry przedmiot, który trzymała. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć, w pokoju zaroiło się od ludzi.  Dwóch z nich przytrzymali ją, a jeden wbił w jej ramię igłę i nacisną tłoczek strzykawki.  Pacjentka opadła bezwiednie na lóżko, ale Alex’a już tam nie było. 

***’

Rankiem po śniadaniu Alex poszedł na swoje pierwsze zajęcia grupowe. Nie udało mu się wyspać ostatniej nocy, ale mimo wszystko cieszył się jak dotąd nie udało mu się jeszcze z nikim porozmawiać inne dzieci z jakiegoś powodu unikały go. Tłumaczył to sobie tym, że porostu czują się niepewnie, bo jest tu nowy.
-Dzień dobry wszystkim.-przywita się pani doktor siadając na jednym z ustawionym w kole krześle.
-Dzień dobry pani Muriel!- opowiedziały chórem dzieci. Wszystkie poza jedną ciemnoskórą dziewczyną jej czarne kręcone włosy były przygniecione grubą materiałową opaską. Wwiercała w Alex’a swoje brązowe oczy tak jakby miała do niego żal. Nie wiedząc, co z tym zrobić chłopiec uśmiechną się do niej miło. Odwróciła wzrok.
-No dobrze moi kochani wczoraj wieczorem odłączył do nas ktoś nowy.- Spojrzała na Alex’a.- Może się nam przedstawisz. Co ty na to?
-Chętnie. Ummm. Nazywam się Aleksander Blanc…
-Cześć Aleksander.- przerwały mu chórem dzieci.
-…Ale możecie mi mówić po prostu, Alex jeśli chcecie.-dodał zakłopotany.   
-Doskonale jestem pewna, że wszystkim bardzo miło cie poznać. Chociaż z tego, co mi wiadomo ty i Clementine już się poznaliście.
-Casse-toi.- przeklęła dziewczynka wstając z krzesła i wychodząc.
Po wyjściu ciemnoskórej dziewczyny zajęcia grupowe trwały dalej taj jakby nic się nie stało. Wszyscy od tak przeszli do porządku dziennego. Wszyscy poza Alex’em. Nie pamiętał jej, ale to nie zwalniało go z odpowiedzialności za to, co zrobił. Cokolwiek by to niebyło.  Różne okropne scenariusze przychodziły mu do głowy, ale bał się podejść i zapytać, co takiego się stało, gdy przednio widział się z nią.   Więc przez resztę dnia po prostu siedział zmartwiony w koncie sali
-Nie zrobiłeś nic złego. To moja wina. - chłopczyk zamarł z kubeczkiem wody w ręku. Z lustra patrzył na niego smutny chłopiec. I mówił do niego. -Wczoraj przeze mnie pielęgniarze zabrali jej zabawkę.
Alex był w szoku i jednocześnie nieziemsko szczęśliwy. Jednak ktoś z nim był. Nie był już sam. Chciał go poznać, chciał z nim rozmawiać, chciał dowiedzieć się o nim wszystkiego, ale to, czego chciał nie miało znaczenia, bo chłopca, na którego teraz patrzył cos gryzło i to było dużo ważniejsze.
-Przeprosiłeś ją?- zapytał.
-Nie.-przyznał się chłopiec z lusterka. – Nie było, kiedy. To zdarzyło się tak szybko.
-Spokojnie nie zrobiłeś nic, czego nie dałoby się naprawić. Po prostu pójdź do niej teraz i przeproś.
-Ale, tak teraz?
- A kiedy jak nie teraz?
-Zwykle mogę gdzieś iść dopiero, kiedy ty… -opuścił głowę zakłopotany.
-Kiedy ja, co?
-No wiesz… najczęściej to się dzieje jak już jest ciemno, a ty śpisz.

***

Piegowaty chłopiec zapukał w drewniana framugę, jaka zostało po wymontowanych drzwiach szpitalnej sali Clementine.
-O to tylko ty. Już myślałam, że pielęgniarz. – mruknęła na powrót wyjmując taśmę klejącą i kawałek zbitej szyby spod łóżka.  – Po co przylazłeś?
-Na stołówce nic nie jadłaś.
-Nie byłam głodna.-odbiła szybko.
-...Wziąłem dla ciebie batonika.- wydukał wyciągając przed siebie dłoń zaciśnięta na przekąsce.
-Nie chce.
-…Jest zbożowy.
-Nie lubię
- Wiesz tak właściwie to chciałem cie przeprosić. – odłożyła szkło na bok spojrzała na niego podejrzliwie.- Po prostu obudziłem się tu. Nie wiedziałem ani po co ani na co, a u ciebie… nie było drzwi.
-Kto cie leczy?- spytała o chwili milczenia i przyglądania się nieproszonemu gościu, a w jej głosie słychać było nutkę odrazy.
-Doktor Verges i Pani Muriel.
-I wszystko jasne... Wiesz, co powiedz mu zresztą nie ważne, przejrzałam cie. Dégage.
-No dobra, o czym mówisz?
-Ja wiem.- powiedziała dobitnie zaplatając ręce na piersiach.
-O, czym?- Alex doskonale pamiętał, co mówiła mu mama, że nie może się denerwować na innych, a nawet, jeśli się denerwuje to nie może dać im tego odczuć, ale ona przesadzała?-Wiesz, co? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Przyszedłem tutaj cie przeprosić, bo mi tak brat doradził, a ty zamiast normalnie powiedzieć, że nic się nie stało robisz scenę. Sama delarge!- krzykną na koniec i już miał z tamtą wychodzić, ale głos ciemnoskórej dziewczyny powstrzymał go.
-… Dégage. Mówi się ‘’dégage’’.- powiedziała spokojniej niż dotąd.
-Jeden pies. –mrukną w odpowiedzi.
-A drzwi zabrali mi za karę.
-Bo? –chłopiec odwrócił się przodem do niej.
-Powiedźmy, że to wczoraj to nie był pierwszy raz, gdy musieli ululać mnie do snu strzykawką.- nie odpowiedział. – No dobra chyba się bez tego nie obejdzie.- westchnęła.- Przepraszam, że zrobiłam scenę. Wygląda na to, że na moich żółtych papierach powinni dopisać mi paranoiczka.-przez chwile chłopiec i dziewczyna po prostu patrzyli na siebie przy słabym świetle jasno niebieski lamp, która wpadało tam z korytarza.
-Nic się nie stało. –mruknął chłopiec.
-Czyli między nami jest git?- zapytała wstając z łóżka podchodząc.
-Chyba…
-To, co buzi na zgodę?   
-Yyy.- dziewczyna roześmiała się perliście.
-Żałuj, że nie widziałeś swojej miny. Idź spać dzieciaku już dawno po wieczorynce.

***

Obudził się podekscytowany. Szybo wyskoczył z łóżka i podbiegł do okna. Liczył na to, że może zobaczy swojego młodszego brata w tafli szkła. Nie przeliczył się.
-No i jak poszło? Udało ci się? Ja nic nie poczułem.  Przeprosiłeś ją? Co powiedziała? – momentalnie zasypał go pytaniami za nim zdążył pomyśleć, że może go tym wystraszyć.
-Nie jestem do końca pewien, ale chyba poszło dobrze.- chłopiec uśmiechną się.
-To świetnie.
-Alex...-zaczął chłopiec, ale szybko urwał spuszczając wzrok.
-O, co chodzi? Coś się stało?
-... Dlaczego mama nas tu zostawiła?- chłopiec poczuł rosnącą w jego gardle gule. Znał odpowiedź na to pytanie jednak za, żadne skarby świata nie chciał jej udzielać. Bo wiedział, że jedyne, co by sprawiła to przykrość dziecku w szybie.
-Nie martw się tym teraz. Powinniśmy iść już do łóżka.
-Chyba masz rację.
Chłopcy położyli się spać. Jeden z nich zanurzył sie w wyciszającej ciemności, drugi natomiast nie miał tyle szczęścia. Wpadł prosto w szpony koszmaru. W sam środek Żelaznego lasu.

***

 Ranek przywitał mieszkańców i pracowników szpitala przyjemnymi ciepłymi promieniami wiosennego słońca. Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. Bo to dzień odwiedzin. Żadnych zajęć, żadnych badań, a od samego rana do wieczora można było mieć gości.
-Hej smrodzie.-przywitał się stojący w drzwiach młody mężczyzna.
-Doji! -Chłopczyk wstał z łóżka i podbiegł do swojego starszego brata.
-Na to wygląda. - potargał włosy na głowie Alex’a.- Co tam czytasz?
-Anatomie człowieka i tylko oglądam obrazki.
-Zawsze byłeś kujonem. Następnym razem przyniosę ci komiksy, a teraz nauczę cie grać w karty. A jak już stąd wyjdziemy to zabiorę cię do kasyna.
-A nie zabronią nam wejść?
-Mogą spróbować.- chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. -A teraz słuchaj smrodzie to prosta gra nawet tak smród jak ty ogarnie, o co chodzi.
-Doji mam pytanie.
-Już? Nawet nie zdążyłem rozdać kart. –powiedział tasując karty.
-Nie o grę. – talia zamarła w jego dłoniach.- Chodzi o dziewczynę.
 -W takim razie zamieniam się w słuch.  Widziałem ją?
-Chyba… Nie wiem.
-Ładna jest?
-Bardzo.
-No dobra, dobra. Co to za pytanie?
-Co to znaczy jak dziewczyna mówi, że chce ze sobą skończyć?- po twarzy Doji'ego przebiegł cień. Był tam dosłownie chwile, ale zdążył wystraszyć małego chłopca. 
-...Która? -zapytał.
-Hej Doji! - uśmiechną się chłopiec i przytulił do siedzącego na przeciw niego brata.- Nie zauważyłem, kiedy przyszedłeś. Mama też przyjdzie?
-Mama...ostatnio nie najlepiej sie czuje.
-O. Rozumiem.

***

Kiedy pogoda na to pozwalała dzieci oczywiście pod czujnym okiem opiekunów mogły wyjść na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza? Zabawy opierały się głównie na bieganiu i wrzeszczeniu bez konkretnego powodu, poza tym do wybory były też klasy, guma, albo skakanie przez skakankę. Alex odnalazł się w dłubaniu patykiem w ziemi kucając koło sporej kałuży.  Był w trakcie usilnych prób wykopana kamyka, który okazał się większy niż na początku zakładał, gdy usłyszał znajomy głos:
-Hej ty, chcesz zobaczyć coś fajnego?- zapytał stając nad Alex'em i szturchając go stopą wysoki chudy chłopiec.
-Jasne.-ucieszył się. Wstał szybko i oparł patyk o zieloniutki od młodych listków żywopłot.
-No to, choć.
O ile, Alex dobrze pamiętał jego nowy towarzysz nazywał się Maksencjusz. Nie wyglądało na to, żeby miał tutaj przyjaciół. zwykle siedział sam, a przy porannych spotkaniach w kółeczku jeszcze sie nie zdarzyło, żeby miał coś do powiedzenia. Dlatego też mały piegusek ucieszył sie, że chłopiec zdecydował sie w końcu do kogoś odezwać się.
Chłopcy ukradkiem weszli na drugą stronę żywopłotu, a tam zaczynała się bardziej gospodarcza część ośrodka między innymi drzwi do zaplecza kuchni, szopa ogrodników i dwie ogromne beczki, które gromadziły spływającą z rynien deszczówkę.
-Choć zobacz.-powiedział nowy kolega Alex'a wchodząc na drewnianą skrzynkę stojącą przy beczkach.
Alex zajrzał do środka. W beczce pływał bury szczur oprócz niego w środku unosiło się małe ciałko innego szczura.
-Włożyłem je jednocześnie i ten zdechł prawie od razu, a tego drugiego wyjąłem na chwilę i pływa tak już od godziny. -  Blanc najpierw pobladł i poczuł rosnąca gulę w gardle.- Fajne prawda?
-Tak niemożna. To jest żywe stworzenie
-To szczur.
-O też czuje!
-I, co z tego?- zapytał spokojnie.
-To, że tak nie można.-powiedział przechylając się jak najmocniej umiał i próbując jakoś wyłowić przemoczonego szczura z beczki.
-I teraz jest ci przykro? -zapytał.
-Tak! Bardzo przykro.
-No to może chcesz zając jego miejsce. -Maksencjusz załapał Alex'a znienacka za włosy i wepchnąć jego głowę do beczki. Deszczówka nalała się do ust, oczu i nosa czuł. Jak pala go płuca z braku powietrza szarpał się i wyrywał, ale to nic nie dawało zaczęło robić mu sie słabo, aż w końcu zemdlał, a przynajmniej tak mu sie wydawało.
Alex zaparł sie mocno i zamiast walczyć z chłopcem z całej siły szarpnął beczkę i przerzucił ją na bok? Woda rozlała się po trawniku, a baj chłopcy i szczur wylądowali w samym środku kałuży. Blanc nabrał kilka spazmatycznych oddechów. -On chciał zrobić krzywe mojemu bratu.- pomyślał. W wtedy po raz drugi zaczął czuć jak coś się w nim gotuje. Zacisnął dłonie w pięści i zaczął na ślepo okładać pięściami Maksencjusza. Stracił okulary jeszcze w beczce, więc nie widział, co w robił, ale bolesne wrzaski utwierdzały go w tym, że szło mu dobrze.
-Przestań tak nie można.-rozległ się krzyk w jego głowie tak głośny, że chłopiec, aż sie zawahał.
-Ale on chciał nas utopić.-odparł.
-Pobicie go to nie jest rozwiązanie. Nie wiemy, czemu tu jest.
-To potwór utopił szczura i ciebie też chciał.     
-Potwory tworzą ludzie. On potrzebuje pomocy, nie kary.-chłopiec odpuścił, a Alex odzyskał kontrole nad swoim ciałem.
-Przepraszam.-powiedział do obitego chłopca.-Zaczekaj.- z kieszeni przemoczonych spodni wyjął równie przemoczone chusteczki i chciał przyłożyć ich zbitek do rozwalonego nosa Maksencjusza, ale ten odtrącił jego rękę i powiedział:
-Jesteś chory.-po czym odszedł.
-Nadal myślisz, że potrzebuje pomocy?- usłyszał pytanie.
-Tak, w środku oni wszyscy to tak naprawdę skrzywdzone dzieci, którym trzeba pomóc wrócić do siebie...No dobrze znajdźmy nasze okulary. 

***

Pani Muriel świeżo upieczona pani psycholog była jedną z najbardziej uśmiechniętych osób w całym ośrodku. Kojarzyła się chłopcom ze słońcem i była naprawdę bardzo milutka tylko wymyślała dziwne zabawy. Pewnego dnia posadziła wszystkie dzieci na kolorowym dywanie w świetlicy usiadła razem z nimi i powiedziała:
-A teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że jesteście kwiatkiem, który rośnie sobie w ciepłych promieniach słońca.- przed oczami Aleksa staną kwitnący na biało doniczkowy kaktus, jaki stał na parapecie w jego starym domu.-  Miękkie krople deszczu spadają na twoje płatki i liście. Deszcz orzeźwia i odżywia cie, a lekki wiatr kołysze lekko w te i z powrotem.-mówiła przyjemnym spokojnym prawie usypiającym tonem.- Rośniesz na dużym polu wraz z wieloma innymi kolorowymi i lśniącymi kwiatami.- chłopcu zrobiło się głupio słysząc, Rośniesz coraz wyżej i stajesz się coraz starszy. Wkrótce twoje płatki zwiędną. Na szczęście w pobliżu przechodzi ktoś, kogo lubisz zrywa i zabiera cie ze sobą do domu, a tam wstawia do przepięknego wazonu. No dobrze dzieci otwórzcie oczy. Przyjemnie prawda?  Tak Alex, o co chodzi?.
Chłopiec opuścił rękę chrząkną i powiedział:
-Nie rozumiem, czemu sie w to bawimy.
-Ta zabawa ma na celu nauczyć nas empatii.
-W takim razie, czemu mieliśmy sobie wyobrazić, że nasz przyjaciel odrywa nasz kawałek i zabiera do domu, jako trofeum?
-Dlaczego myślisz, że tak jest?
-Pani powiedziała, że jesteśmy kwitnącą rośliną, a one nie umierają, gdy zwiędną im płatki. Więc byliśmy żywi, kiedy ktoś, kogo lubimy odrywał nasz kawałek zabrał do domu w wstawił do przepięknego wazonu.
Blanc nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie przestał uczęszczać na zajęcia grupowe. Ponoć miał zły wpływ na inne dzieci.

***

-Nie bierzesz lekarstw?- zdziwił się Alex siedząc pewnego ranka razem z Clementine przy stoliku na świetlicy. Dziewczyna właśnie rozdeptywała na proch wyplute przez siebie tabletki wszystkie poza jedną, którą schowała do kieszeni różowej sukienki. 
-Nie.- rzuciła w odpowiedzi dyskretnie zamiatając stopą resztki pod mały kolorowy dywanik. 
-Czemu? A one nie miały pomóc?
- Pomagają z tym, że nie mnie. One pomagają im – kiwnęła głową w stronę pielęgniarzy. - trzymać mnie w ryzach. Przytępiają mnie. A ty, co tam masz? -Clementine wyjęła mu z dłoni kieliszek z lekarstwami i przyjrzała się im., – Hym. Nie kojarzę ich.
-Alex mówi, że chcą mnie nimi zabić.- zanim zdołał dokończyć słowo tabletki zniknęły w ustach dziewczyny. – Co ty!? Cze..-  krzyknął, ale z kolei jego usta zostały zasłonięte wierzchem dłoni trzymającej kieliszek.
-Ciszej.- chrypnęła szatynka. – Nie mam ochoty na płukanie żołądka.
-Czemu to zrobiłaś?- zapytał zdejmując dłoń z swojej twarzy.
-Chce zobaczyć, co się stanie. – zaśmiała się.- Nie rób takiej miny.  Będzie dobrze.- uścisnęła jego dłoń, której tak się złożyło, że żadne z nich nie puściło. – Będzie dobrze.

***

-Alex musisz brać leki. Inaczej nie wyzdrowiejesz i nie wrócisz do domku.- pielęgniarka, której wiek zdradzały promieniste zmarszczki wokół oczu, jak co dzień próbowała przekonać swojego podopiecznego. Jej zasmucona mina sprawiała, że chłopcu serce się krajało, ale coś sobie postanowił i zamierzał wytrwać w tym postanowieniu.
-Bardzo bym nie chciał, żeby była pani przeze mnie smutna, ale ich nie wezmę. Robią krzywdę mojemu bratu. Przepraszam, ale nie mogę.
-Musisz.
-Nie wezmę ich. Bez względu na to jak bardzo będzie pani prosić.

***

Jedno z tych dzieci chce wybrać się na druga stronę, tylko które?- zastanawiał sie Doji obserwując bawiące sie w ogrodzie czekając, aż pielęgniarka przyprowadzi mu młodszego brata. Ojciec wrócił do Japonii kończyć ważny projekt, więc nauka Alex'a rzucania i łapania piłki spadła na Dojego nie przeszkadzało mu to, ba nawet trochę się cieszył.
Po raz kolejny powiódł wzrokiem po podwórku jednak tym razem jego spojrzenie skrzyżowało się z ciemnym oczami jednej z dziewczynek nie wyglądała na zadowoloną, że go widzi. Ciemne skręcone w ciasne sprężyny włosy uczesane miała w wysokiego kucyka, przez co wyglądała dość bojowo jak na małą dziewczynkę.
Od czegoś trzeba zacząć.-pomyślał i podszedł do niej.
-Cześć dziewczynko.
-Va chier (spieprzaj). - warknęła patrząc mu prosto w oczy.
-No brawo.- Wolno zaklaskał. -Mama wie, że znasz takie słowa?
-A myślisz, że skąd je znam? - zaśmiał się.
-Touche, jak się nazywasz dziewczynko? -zapytał przyglądając się jej szukając jakichkolwiek powodów, dla których miałaby tu być i nie znalazł, żadnych.
-A, co chcesz na mnie naskarżyć ordynatorowi?
-Może.
-Violin, Clementine Violin.
-A to akurat jest ściśle tajne.
-Doji!- zawołała pielęgniarka.-Twój brat już na ciebie czeka.-mała dziewczynka uśmiechnęła się sie do niego wrednie.
-No idź, braciszek czeka.
Violin, Violin. Skąd ja znam to nazwisko?

***

W gabinecie doktora Verges'a niby nic się nie zmieniło, a zrobił sie jakiś dziwnie obcy i przytłaczający. Od dłuższego czasu grali, w „co widzisz". Doktor pokazał chłopcu obrazek przedstawiający plamę na kartce i pytał, co widzi, po czym każdą odpowiedź zapisywał w notesie.
-A tutaj?
-Ogromną ćmę.
-Rozumiem.-  zamienił obrazki.
-Delfiny w butelce.
-No dobrze. -powiedział Verges odkładając na bok pomoce naukowe i splatając palce w koszyk.- Porozmawiajmy chwilę. Słyszałem, że nie chcesz brać leków.
-Zgadza się.
-Dlaczego?
-Sam pan powiedział. Moja jaź się rozdwoiła, a o to znaczy, że w mojej głowie istnieje dodatkowa oś, wokół której organizuje się struktura psychiczna człowieka. Sam pan tak powiedział.
-Zgadza się, jednak dodałem też, że jest obaw choroby.
- I z całym szacunkiem myli się pan. Jesteśmy inni nie chorzy.
-Tak uważasz?- chłopiec pokiwał głową.
-Słyszał pan kiedyś o anemii sierpowatej? Ja ostatnio dużo o niej czytałem. Ludzie z tą mutacją są odporni na malarię.
- W jej przebiegu dochodzi do zlepiania się krwinek, a dalej do tworzenia zatorów w naczyniach. W konsekwencji może dojść do zawału, czyli do niedokrwienia różnych narządów, co może doprowadzić do śmierci.
-Mimo wszystko uważam, że warto zaryzykować.

***

Mama pojawiła się pewnego wieczoru dobry miesiąc po rozpoczęciu leczenia. Długo rozmawiała z panem doktorem Verges'em zanim zdecydował sie przyjść do pokoju swojego synka.
-Alex synku jak się czujesz?- zapytała siadając na brzegu łóżka.
-Dobrze. Wszyscy tutaj są bardzo mili i w ogóle. Mamy takie kolorowe pokoje i na świetlicy jest tak dużo zabawek.
-To miło.- uśmiechnęła się smutno-Wiesz synku mam do ciebie jedną prośbę. 
-O, co chodzi?
-Chodź tu.- powiedziała rozkładając ręce, a gdy chłopiec przysuną sie do niej objęła go i delikatnie głaskała po głowie mówiąc.- Jesteś mądrym, opiekuńczym i troskliwym chłopcem.- spokojny głos mamy sam w sobie usypiał chłopca jej spokojny oddech i ciche bicie serca wszytko to sprawiało, że powoli odpływał wtedy poczuł delikatny ucisk w okolicach obojczyka, po czym kompletnie zapadł się w ciemność.
-Jak już mówiłam jesteś mądrym chłopcem i możliwe jest, że popełniłam błąd przyprowadzając was obu tutaj.- mówiła dalej nie przerywając głaskania. Nie myląc się, co do tego, że alter ego jej syna słucha.- Nie możesz nie jednak winić za to, że chciałam chronić moje dziecko. Rozmawiałam z lekarzem i jak sie okazało w jakiś sposób nawiązałeś więź z moim synem. Nie podoba mi się to jednak, co się stało już się nie odstanie jesteś teraz częścią jego życia, dlatego jak już wcześniej mówiłam mam do ciebie prośbę. Chcę, żebyś zrobił wszystko, co w twojej mocy by go chronić. Mogę na ciebie liczyć?
-Tak proszę pani.-odparł chłopiec łamiącym sie głosem nie odwracając głowy wtulony w biały sweter głaszczącej go kobiety.
-To dobrze.-powiedziała i pocałowała czubek jego głowy.- Śpijcie dobrze.
Gdy tylko zamknęły sie za nią drzwi Alex zaczął płakać. Trochę mu to zajęło, ale w końcu do niego dotarło jego mama wcale go tu nie zostawiła. Bo nie miał go, kto tu zostawić.

***

-Jutro pouczę cie czytać i pisać. Cieszysz się?- zapytał Alex wypluwając piane, jaka nazbierała sie w jego ustach podczas szczotkowania.
-Trochę, chyba..nie wiem...- odparł chłopiec w lustrze.- Dzisiaj znowu próbowali wcisnąć nam te tabletki, prawda?  Pływały w kakao.
-T-tak, ale nie martw się nie będę ich brał. Choćby nie wiem, co.
-Dzięki?..Wiesz nie powinieneś do mnie mówić.
-Ale myślałem, że to lubisz.
-Lubię, ale będzie lepiej jak przestaniesz.
-Dlaczego?
-Może jak uwierzą, że mnie już nie ma to cie wypuszczą.
-Chcesz ich okłamać?
-Nie będę kłamać. Po prostu będziemy robić swoje, a oni uwierzą w to, co chcą.
-Ale ja chciałbym z tobą rozmawiać. Jesteś moim bratem.
-Nie mów od razu tego, co chcesz mi powiedzieć. Po prostu to mocno pomyśl. Wtedy powinienem cie usłyszeć.
-D-dobrze.

***

Przy przysuniętym pod okno stoliku siedział Alex i uważnie patrzył jak jego brat powoli literka po literce przepisuje zdania z elementarza.
-Ręka mnie boli.-marudził młodszy z braci rzucając ołówek na blat.
-Wiem, że cię boli, ale spójrz idzie ci coraz lepiej. -Chłopczyk wyciągną zapisaną koślawymi literkami kartki i położył ją obok tej najnowszej.- Robisz duże postępy.
-Robienie postępów boli.
-Hym. Skoro boli cie ta ręka to może spróbuj ta drugą.
-Ale ty nie używasz tej ręki do niczego.
-Wiesz, co? Jak chcesz może być twoja.
-No dobra. Spróbuję

***

Alex i Clementine. siedzieli w pokoju dziewczynki. Jak zwykle ciemną nocą. Kiedyś tchnięty myślą chłopiec zapytał, czy to możne przez koszmary jego znajoma nie możne spać w nocy. Dziewczyna roześmiała mu się w twarz i powiedziała, że nie jest już dzieckiem i nie pozwoli nikomu decydować za nią, kiedy ma spać. Kiedy jednak zapytał ile ma lat odmówiła udzielania mu odpowiedzi. ( Dopiero trochę później Doji wytłumaczył mu, ze dziewczynek o wiek sie nie pyta z niewiadomych przyczyn tak samo jak wagę) To na szczęście tyczyło się tylko tego pytania, Każde inne bez względu jak głupie nie ostawało bez odpowiedzi.
-Clementine?
-Czego dusza piszczy?- odparła uważnie przyglądając się sie srebrnej taśmie szukając jej początku.
-Skąd ty właściwie bierzesz te szkła? Oni je ciągle ci je zabierają, a ja ciągle widzę jak oklejasz je taśmą.
-Woźny lubi moje rozweselające cukierki.
-Rozumiem.
-Gratulacje. Powoli zaczynasz łapać o co tu chodzi, a teraz ja cie o coś zapytam.-spojrzała na niego przenikliwie odkładając na bok szkło i taśmę. -Za to ty właściwie tu siedzisz?
-Nie wiem odparł chłopiec. Kilka miesięcy temu puff i jestem, a potem nie wiadomo, czemu przywieźli nas tutaj.
-Nas? -zapytała szczerze zdziwiona.
-Mnie i mojego brata.
-Gdzie go trzymają?
-Tutaj.
-Wiem, że tutaj. Dokładniej gdzie tutaj?
-Tutaj.-doprecyzował dotykając czubkiem palca czoła.
-Hah. -mruknęła wzruszając ramionami i wracając do szkła.- Coś tak czułam, że jesteś za mało dziwny... a i tak na przyszłość mów mi Tina.

***

Doktor Verges siedział przy biurku z dłońmi splecionymi w koszyk. Patrzył na siedzących na przeciwko matkę i syna.
-Będę z państwem szczery Alex odmawia przyjmowania leków, jest agresywny w stosunku do innych pacjentów oraz nie chce współpracować z doktorami.
-Czy jest coś, co można zrobić?- spytała kobieta.
-Możemy spróbować w fizyczny sposób rozwiązać problemy psychiczne.
-Spróbować.-prychną Doji.
Pani Blanc uciszyła go spojrzeniem.
-Co Pan przez to rozumie?
-...Lobotomie.

***

-Czemu chcesz się zabić?
-Bo człowiek jest niczym innym jak sumą własnych wyborów.-odparła Clementine poprawiając ścianę fortu z poduszek.
-Nie rozumiem.
-Jasne, że nie rozumiesz. Tobie trzeba wszystko tłumaczyć jak trzylatkowi.
-Mówiłem ci już: ja jestem tylko kilka miesięcy.
-Jaaaaaasne. Wiem, że jesteśmy w wariatkowie, ale wymyśliłbyś coś bardziej...nie ważne. Zresztą mówi się "żyję”, a nie "jestem".
-Tak samo jak mówi się "Szpital psychiatryczny", a nie "Wariatkowo".
-No dobra panie mądry inaczej. Chodziło mi o to, że to, kim jesteś dominują wybory, jakie podejmiesz, a jedyne, o czym mogę tutaj zdecydować to, z jakim dżemem chce kanapkę, a to sprowadza się do tego, że jestem nikim. Nie mam zamiaru robić wszystkiego, co mi każą, działać zgodnie z ich rozkładem zajęć. Chce móc, choć raz o sobie zadecydować. Chce wybrać jak umrę.
-Ale, kiedy wyjdziesz stąd też będziesz mogła o sobie decydować.
-Naprawdę tak myślisz? Rany jesteś jeszcze głupszy niż myślałam.- zaśmiała się.-  Jedyna różnica między tymi murami, a światem poza nimi jest taka, że tam nie przynoszą ci prochów w kieliszku tylko musisz sam ich szukać.
-Przepraszam.- ziewnął.
-Nie masz, za co?-mruknęła cicho.- Ty po prostu chcesz wiedzieć.
-Wiesz, co powiedział kiedyś Albert Einstein?
-Patrzcie, jaki mam długi język?- zaśmiała się z własnego, żartu i ziewnęła przeciągle.
- Powiedział, że "Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów".
-Cudne. Zrób sobie koszulkę z takim napisem.-sarknęła kładąc się na materacu i zamykając oczy.
-Chodziło mi o to, że może źle sie od tego zabierasz.-powiedział cicho gładząc puszyste włosy Tiny.- W kółko powtarzasz ten sam schemat i myślisz, że tym razem będzie inaczej. -ślepia chłopca też się kleiły, ale nie miał ani siły ani ochoty się stamtąd ruszać.
-Może.-mruknęła ledwo dosłyszalnie.- Jutro o tym pomyśle.
-Taaak. -ziewnął.- Jutro jest dobre.
Zamknę oczy na chwilę i wrócę do pokoju.-pomyślał czując jak jego głowa opada na ramie. A ostatnie, co usłyszał zanim kompletnie odpłynął było ciche:
-Nie jesteś głupi. Mówię tak tylko, dlatego, żebyś nie poszedł być fajny gdzie indziej.
 To była spokojna noc. Tym razem nawet Żelazny las nie wydawał sie tak straszny jak dotąd.
Pielęgniarki znalazły ich dopiero rano śpiących w ruinach poduszkowego fortu.

***

W całej świetlicy porozwieszane były serpentyny. Dzieci odbijały kolorowe balony, a na zielonym stoliku stał tort. 
-Spotkaliśmy się tutaj, żeby pogratulować Alex'owi -powiedział doktor Verges wznosząc toast z soku wiśniowego-. Życzymy mu zdrowia, szczęścia...
-I obyśmy nigdy więcej go nie zobaczyli!!!-zawołały chórem dzieci.

***

 -No to jak smrodzie masz już wszytko? -zapytał Doji biorąc pod pachę walizkę z ubraniami.
-Chyba...-powiedział niepewnie chłopiec rozglądając się sie po pokoju.
- No to zrób pa pa weź plecak i jedziemy do domu.

***

-Hej.-przywitał się mijając dwóch panów mierzących dziurę po drzwiach.
-Hej. Widziałeś?  Ci kretyni chcą wstawić mi nowe drzwi.
-Widziałem...-nastała długa chwila ciszy   
-Więc wychodzisz.-stwierdziła kiwając głową w stronę wiszącego n ramieniu chłopca plecaku. 
-Bynajmniej nie za dobre sprawowanie.-zażartował, nie zaśmiała się. - Ej no. Nie bądź taka.
-Dégage.- Wstała z łóżka i ruszyła od wyjścia
-Tina! Nie chce chcę, żeby tak wyglądało nasze pożegnanie.
-Co niby chcesz usłyszeć? Do zobaczenia? Nie słyszałeś doktora? Życzę ci zdrowia szczęścia i żebym cie tu więcej nie widziała.
-Będziesz dalej próbować?
-Pewnie tak. Może zmienię sposób. Tak czy inaczej trzymaj się dziwolągu.- mruknęła odchodząc.
-Do zobaczenia...- zawołał za nią.



Ines



Budził się powoli. Najpierw jedno oko potem drugie. Mrukną coś wtulając jeszcze na moment twarz w poduszkę, po czym przekręcił się na plecy i zaczął rozglądać po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na moment na mnie. Zmrużył oczy, po czym sięgną po leżące na stoliku okulary wsadził na nos i powiedział:
-O Ines. Miło cie widzieć.-uśmiechną się.- Dawno przyszłaś?
-Jakiś czas temu. Jak się czujesz?
-Martwię się, o Alex'a.
-Rozumiem. Chciałabym z nim przez chwile porozmawiać.
-Oczywiście już go wołam.- odwrócił głowę w stronę okna. Przez moment patrzył w nie, po czym spojrzał na mnie.
-No słucham.
-To z tobą wtedy rozmawiałam.- nie odpowiedział.-Człowiek nie jest wstanie wstrzymać oddechu do tego stopnia by się udusić. Po utracie przytomności organizm sam zacząłby oddychać.- odświeżyłam mu pamięć.
-Nic się przed tobą nie ukryje.
-Nie na długo.
-Zastanowiłeś się, chociaż co by się stało gdyby Mary nie zdążyła was złapać? Mogliście tam zginąć obaj. Mogłeś go zabić.  Po co ci był ten cały cyrk?
-Ja naprawdę chce stąd odejść.
-Czemu?
-Bo to, że kogoś kochasz nie znaczy, że masz prawo zatruwać mu życie...-zamrugał szybko i potrząsnął głową.-Przykro mi Ines, ale wygląda na to, że Alex'owi brak humoru do rozmów.
-To nic i tak nie miałam do niego więcej pytań.
-No to może wypijemy tą obiecaną prze zemnie kawę?
-Innym razem. Muszę wracać do WBBA.
Odebrałam swoje rzeczy od portiera.
-Ines?- jeszcze jedna taka sytuacja i przysięgam zacznę sądzić, że mnie śledzi agent z Bożej łaski.
-O. Otori nie spodziewałam się sie ciebie tutaj. -przywitałam się miło.
-Ja wręcz przeciwnie. Szukałem cie. -powiedział podchodząc bliżej.
-W, jakiej sprawie?
-Myślę, że powinniście wyjechać na jakiś czas. Zmienić otoczenie. Zdystansować się.
-Tak, to dobry pomysł.
-Poszukam wam jakiegoś zadania poza miastem.
-Dziękuje, zostawienie ich bez zajęcia to najgorsze, co można im zrobić.
-...Ines.
-Tak?
-Nie jesteś z kamienia.
-Dzięki z info...
 
Rozdział 18 za nami. Nie znam słów jakim mogła bym sie tłumaczyć. Mam po prostu nadzieje, ze ktoś tu jest.
No to ja się z wami żegnam.
Do następnego posta.
Hania