niedziela, 29 lipca 2018

Beyblade po mojemu (S. 2 R. 18)


Rozdział  18

Ines

Pielęgniarka wpuściła mnie nie zadając, żadnych pytań, gdy tylko zobaczyła odznakę WBBA. Kazała mi za to zostawić kuczer, pasek i torebkę w razie gdyby któryś z pacjentów postanowił mi je zabrać i skrzywdzić nimi siebie lub innych pacjentów. Gdy weszłam do pokoju Alex spał.
Zerknęłam na kartę pacjenta wiszącą w stopach łóżka.
Nic dziwnego. Jego kieliszek z lekarstwami musiał wyglądać jak paczka skitelsów. No nic. Wygląda na to, że będę musiała zaczekać, aż się obudzi.

***

Gabinet pana doktora wyglądał naprawdę przytulnie. Było tam duże okno zasłonięte pasiastymi żaluzjami. Obok okna stała duża szafka, na której stały pluszaki plastikowe samochody i klockowe budowle. Na ziemi leżał dywan z domkami i ulicami. Na przeciwko szafy stał mały zielony stolik, na którym stał jeżyk z kredkowymi kolcami, liczydło i od groma kartek.  Bliżej drzwi koło doniczki z rośliną z wielkimi, klapiastymi liśćmi po obu stronach stołu siedziała pani Blanc i doktor Verges.
-Synku mógłbyś na chwilę do nas podejść.-poprosiła smutnym głosem mama Alex’a.
Chłopczyk bez słowa sprzeciwu podszedł do stołu i wgramolił się na jedyne wolne krzesło, jakie zostało.
-Powiedź mi chłopcze wiesz, dlaczego mama cie tu przyprowadziła?- zapytał mężczyzna.
-No właśnie nie do końca. Na początku myślałem, że to z powodu koszmarów, ale nie mam ich już od dłuższego czasu.
-A nie zdążyło ci się ostatnio pojawić się tam gdzie wcale nie poszedłeś, albo zrobić coś, czego nie pamiętałeś?- Chłopiec spuścił głowę zakłopotany.  Wiedział, że coś jest z nim nie tak, ale bał się do tego przyznać. Nie chciał martwić mamy i bez tego było jej ciężko.  – To objawy początkowego stadium rozdwojenia jaźni.
-Co to jaźń?- zapytał.
-Oś, wokół której organizuje się struktura psychiczna człowieka.
-Czyli tak jakby mam w głowie młodszego brata?-  gabinecie zapadła grobowa cisza. Pani Blanc spojrzą pytająco na doktora oczekując, że ten wyjaśni jej dziecku, co się z nim dzieje.
-Nie. Jesteś tylko trochę chory. Musisz przez jakiś czas zostać u nas i brać te tabletki, a przestaniesz pojawiać się tam gdzie nie poszedłeś.
-Wtedy, gdy nie wiem, co robię to wtedy mój brat może...być?- zapytał podekscytowany.
-Mniej więcej, dlatego musisz brać te tabletki.
-A jak on ma na imię?
-To choroba.

***

Alex leżał na wznak na swoim łóżku. Było już dawno po wybiciu ciszy nocnej wiec świtała w pokojach musiały być pogaszone. Mimo to pokój Alex’a nie był całkiem ciemny oświetlało go słabe światełko lampki nocnej. Piegowaty chłopczyk nie mógł długo zasnąć przez to, co powiedział mu pan doktor. Nie rozumiał jak to możliwe, że w jego głowie oprócz samego jest ktoś inny tak samo jak nie rozumiał, dlaczego miałby chcieć się go pozbyć. Mama zawsze mu powtarzała, że każde życie jest święte, więc życie tego drugiego go też.
-Hej. Słyszysz mnie?- zapytał cicho poczym długo czekał w napięciu na odpowiedź, której nie otrzymał. -Zrób...coś, jeśli mnie słyszysz.-nic się jednak nie stało. - Rozumiem, jeśli się wstydzisz, albo nie chcesz ze mną rozmawiać. Chciałem tylko zapytać jak masz na imię? Ja jestem Aleksander, ale możesz mi mówić Alex, jeśli chcesz.- nadstawił uszu, ale ku swojemu rozczarowaniu nic nie usłyszał. –  No chyba, że nie chcesz. Nie będę cie do niczego zmuszać.  Pójdę już spać, ale jak byś zmienił zdanie to się nie krępuj… Także Dobranoc.- powiedział, po czym odłożył okulary na szafkę nocną i niemal natychmiast zasną zmęczony.
Mimo to, że drugi syn państwa Blanc spał głębokim spokojnym snem jego ciemne prawie czarne oczy otworzyły się szeroko. Nie do końca świadomy tego gdzie jest, ani co się dzieje chłopczyk usiadł na brzegu łóżka. Wszystko, co widział było rozmazane dopóki nie znalazło się tuż przed jego twarzą.
Po omacku sięgną po leżące na szafce okulary i wsadził je na nos.  Pokój, w którym teraz siedział różnił się od tego, który zwykle oglądał. Był dużo mniejszy na podłodze nie było puchatego dywanu w psie łapki, a ściany zamiast zielonych były szare.
Chłopiec wyszedł na niebieski korytarz pełen drzwi oświetlony zimnym światłem brzęczących świetlówek. Do ścian przyklejone były papierowe motylki, chmurki i słoneczka.  Szurając ciapami w kształcie piesków Alex mijał kolejne drzwi oglądając nowe miejsce, aż w końcu doszedł do miejsca, w którym nie było drzwi. Pusta rama framugi prowadziła do pokoju łudząco podobnego do pokoju, w którym się wcześniej obudził.  Chłopczyk zajrzał do środka. Na podłodze koło łóżka ubrana w biała koszulę nocna tyłem do niego siedziała postać.  Może to przez cień, ale Alex’owi wydawało się, że jej ciemne włosy rozchodzą się na wszystkie strony i łączą się z ciemnością, ręce postaci też były inne. Wyglądały na ciemniejsze niż powinny.  Postać tknięta uczuciem, ze coś ja obserwuje odwróciła się naglę:
-Mince. -zaklęła szeptem chowając coś w pościeli.  Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, ze to tylko jakiś zabłąkany pacjent, a nie na przykład pielęgniarz.
-Nieee, ja jestem, Alex...chyba. –wydukał cicho chłopiec. Nie mogąc oderwać wzroku od ciemnych zdawałoby się błyszczących w mroku złych oczu.
-Idź sobie.-warknęła odganiając go ręką.
-Czemu?- spytał. Nie chciał wychodzić. Dziewczyna… ciekawiła go.
-Jestem zajęta.- odparła wyciągając to, co wcześniej schowała. W półmroku Alex nie mógł dokładnie dostrzec, co to było, ale wyglądało na ostre.
-A, co robisz? –  zapytał, gdy uniosła przedmiot i przyłożyła go do swojej szyi.
-Ty tak na serio?- zdziwiła się tracąc na moment rezon, na co chłopczyk pokiwał gorliwie głową.- Próbuje ze sobą skończyć. – odpowiedziała myśląc, że im szybciej zaspokoi ciekawość chłopca tym szybciej będzie miała spokój.
-Co to znaczy?
-Hej! – do pokoju weszła pielęgniarka i zapaliła światło.  Alex’owi wcale się nie zdawało. Skóra dziewczyny, do której pokoju trafił była ciemniejsza. Ciemniejsza i do tego bardzo ładna. - Jest cisza nocna, dlaczego wy… Oddaj to natychmiast.- pielęgniarka podbiegła do dziewczyny siedzącej na łóżku i próbował wyrwać jej ostry przedmiot, który trzymała. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć, w pokoju zaroiło się od ludzi.  Dwóch z nich przytrzymali ją, a jeden wbił w jej ramię igłę i nacisną tłoczek strzykawki.  Pacjentka opadła bezwiednie na lóżko, ale Alex’a już tam nie było. 

***’

Rankiem po śniadaniu Alex poszedł na swoje pierwsze zajęcia grupowe. Nie udało mu się wyspać ostatniej nocy, ale mimo wszystko cieszył się jak dotąd nie udało mu się jeszcze z nikim porozmawiać inne dzieci z jakiegoś powodu unikały go. Tłumaczył to sobie tym, że porostu czują się niepewnie, bo jest tu nowy.
-Dzień dobry wszystkim.-przywita się pani doktor siadając na jednym z ustawionym w kole krześle.
-Dzień dobry pani Muriel!- opowiedziały chórem dzieci. Wszystkie poza jedną ciemnoskórą dziewczyną jej czarne kręcone włosy były przygniecione grubą materiałową opaską. Wwiercała w Alex’a swoje brązowe oczy tak jakby miała do niego żal. Nie wiedząc, co z tym zrobić chłopiec uśmiechną się do niej miło. Odwróciła wzrok.
-No dobrze moi kochani wczoraj wieczorem odłączył do nas ktoś nowy.- Spojrzała na Alex’a.- Może się nam przedstawisz. Co ty na to?
-Chętnie. Ummm. Nazywam się Aleksander Blanc…
-Cześć Aleksander.- przerwały mu chórem dzieci.
-…Ale możecie mi mówić po prostu, Alex jeśli chcecie.-dodał zakłopotany.   
-Doskonale jestem pewna, że wszystkim bardzo miło cie poznać. Chociaż z tego, co mi wiadomo ty i Clementine już się poznaliście.
-Casse-toi.- przeklęła dziewczynka wstając z krzesła i wychodząc.
Po wyjściu ciemnoskórej dziewczyny zajęcia grupowe trwały dalej taj jakby nic się nie stało. Wszyscy od tak przeszli do porządku dziennego. Wszyscy poza Alex’em. Nie pamiętał jej, ale to nie zwalniało go z odpowiedzialności za to, co zrobił. Cokolwiek by to niebyło.  Różne okropne scenariusze przychodziły mu do głowy, ale bał się podejść i zapytać, co takiego się stało, gdy przednio widział się z nią.   Więc przez resztę dnia po prostu siedział zmartwiony w koncie sali
-Nie zrobiłeś nic złego. To moja wina. - chłopczyk zamarł z kubeczkiem wody w ręku. Z lustra patrzył na niego smutny chłopiec. I mówił do niego. -Wczoraj przeze mnie pielęgniarze zabrali jej zabawkę.
Alex był w szoku i jednocześnie nieziemsko szczęśliwy. Jednak ktoś z nim był. Nie był już sam. Chciał go poznać, chciał z nim rozmawiać, chciał dowiedzieć się o nim wszystkiego, ale to, czego chciał nie miało znaczenia, bo chłopca, na którego teraz patrzył cos gryzło i to było dużo ważniejsze.
-Przeprosiłeś ją?- zapytał.
-Nie.-przyznał się chłopiec z lusterka. – Nie było, kiedy. To zdarzyło się tak szybko.
-Spokojnie nie zrobiłeś nic, czego nie dałoby się naprawić. Po prostu pójdź do niej teraz i przeproś.
-Ale, tak teraz?
- A kiedy jak nie teraz?
-Zwykle mogę gdzieś iść dopiero, kiedy ty… -opuścił głowę zakłopotany.
-Kiedy ja, co?
-No wiesz… najczęściej to się dzieje jak już jest ciemno, a ty śpisz.

***

Piegowaty chłopiec zapukał w drewniana framugę, jaka zostało po wymontowanych drzwiach szpitalnej sali Clementine.
-O to tylko ty. Już myślałam, że pielęgniarz. – mruknęła na powrót wyjmując taśmę klejącą i kawałek zbitej szyby spod łóżka.  – Po co przylazłeś?
-Na stołówce nic nie jadłaś.
-Nie byłam głodna.-odbiła szybko.
-...Wziąłem dla ciebie batonika.- wydukał wyciągając przed siebie dłoń zaciśnięta na przekąsce.
-Nie chce.
-…Jest zbożowy.
-Nie lubię
- Wiesz tak właściwie to chciałem cie przeprosić. – odłożyła szkło na bok spojrzała na niego podejrzliwie.- Po prostu obudziłem się tu. Nie wiedziałem ani po co ani na co, a u ciebie… nie było drzwi.
-Kto cie leczy?- spytała o chwili milczenia i przyglądania się nieproszonemu gościu, a w jej głosie słychać było nutkę odrazy.
-Doktor Verges i Pani Muriel.
-I wszystko jasne... Wiesz, co powiedz mu zresztą nie ważne, przejrzałam cie. Dégage.
-No dobra, o czym mówisz?
-Ja wiem.- powiedziała dobitnie zaplatając ręce na piersiach.
-O, czym?- Alex doskonale pamiętał, co mówiła mu mama, że nie może się denerwować na innych, a nawet, jeśli się denerwuje to nie może dać im tego odczuć, ale ona przesadzała?-Wiesz, co? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Przyszedłem tutaj cie przeprosić, bo mi tak brat doradził, a ty zamiast normalnie powiedzieć, że nic się nie stało robisz scenę. Sama delarge!- krzykną na koniec i już miał z tamtą wychodzić, ale głos ciemnoskórej dziewczyny powstrzymał go.
-… Dégage. Mówi się ‘’dégage’’.- powiedziała spokojniej niż dotąd.
-Jeden pies. –mrukną w odpowiedzi.
-A drzwi zabrali mi za karę.
-Bo? –chłopiec odwrócił się przodem do niej.
-Powiedźmy, że to wczoraj to nie był pierwszy raz, gdy musieli ululać mnie do snu strzykawką.- nie odpowiedział. – No dobra chyba się bez tego nie obejdzie.- westchnęła.- Przepraszam, że zrobiłam scenę. Wygląda na to, że na moich żółtych papierach powinni dopisać mi paranoiczka.-przez chwile chłopiec i dziewczyna po prostu patrzyli na siebie przy słabym świetle jasno niebieski lamp, która wpadało tam z korytarza.
-Nic się nie stało. –mruknął chłopiec.
-Czyli między nami jest git?- zapytała wstając z łóżka podchodząc.
-Chyba…
-To, co buzi na zgodę?   
-Yyy.- dziewczyna roześmiała się perliście.
-Żałuj, że nie widziałeś swojej miny. Idź spać dzieciaku już dawno po wieczorynce.

***

Obudził się podekscytowany. Szybo wyskoczył z łóżka i podbiegł do okna. Liczył na to, że może zobaczy swojego młodszego brata w tafli szkła. Nie przeliczył się.
-No i jak poszło? Udało ci się? Ja nic nie poczułem.  Przeprosiłeś ją? Co powiedziała? – momentalnie zasypał go pytaniami za nim zdążył pomyśleć, że może go tym wystraszyć.
-Nie jestem do końca pewien, ale chyba poszło dobrze.- chłopiec uśmiechną się.
-To świetnie.
-Alex...-zaczął chłopiec, ale szybko urwał spuszczając wzrok.
-O, co chodzi? Coś się stało?
-... Dlaczego mama nas tu zostawiła?- chłopiec poczuł rosnącą w jego gardle gule. Znał odpowiedź na to pytanie jednak za, żadne skarby świata nie chciał jej udzielać. Bo wiedział, że jedyne, co by sprawiła to przykrość dziecku w szybie.
-Nie martw się tym teraz. Powinniśmy iść już do łóżka.
-Chyba masz rację.
Chłopcy położyli się spać. Jeden z nich zanurzył sie w wyciszającej ciemności, drugi natomiast nie miał tyle szczęścia. Wpadł prosto w szpony koszmaru. W sam środek Żelaznego lasu.

***

 Ranek przywitał mieszkańców i pracowników szpitala przyjemnymi ciepłymi promieniami wiosennego słońca. Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy. Bo to dzień odwiedzin. Żadnych zajęć, żadnych badań, a od samego rana do wieczora można było mieć gości.
-Hej smrodzie.-przywitał się stojący w drzwiach młody mężczyzna.
-Doji! -Chłopczyk wstał z łóżka i podbiegł do swojego starszego brata.
-Na to wygląda. - potargał włosy na głowie Alex’a.- Co tam czytasz?
-Anatomie człowieka i tylko oglądam obrazki.
-Zawsze byłeś kujonem. Następnym razem przyniosę ci komiksy, a teraz nauczę cie grać w karty. A jak już stąd wyjdziemy to zabiorę cię do kasyna.
-A nie zabronią nam wejść?
-Mogą spróbować.- chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. -A teraz słuchaj smrodzie to prosta gra nawet tak smród jak ty ogarnie, o co chodzi.
-Doji mam pytanie.
-Już? Nawet nie zdążyłem rozdać kart. –powiedział tasując karty.
-Nie o grę. – talia zamarła w jego dłoniach.- Chodzi o dziewczynę.
 -W takim razie zamieniam się w słuch.  Widziałem ją?
-Chyba… Nie wiem.
-Ładna jest?
-Bardzo.
-No dobra, dobra. Co to za pytanie?
-Co to znaczy jak dziewczyna mówi, że chce ze sobą skończyć?- po twarzy Doji'ego przebiegł cień. Był tam dosłownie chwile, ale zdążył wystraszyć małego chłopca. 
-...Która? -zapytał.
-Hej Doji! - uśmiechną się chłopiec i przytulił do siedzącego na przeciw niego brata.- Nie zauważyłem, kiedy przyszedłeś. Mama też przyjdzie?
-Mama...ostatnio nie najlepiej sie czuje.
-O. Rozumiem.

***

Kiedy pogoda na to pozwalała dzieci oczywiście pod czujnym okiem opiekunów mogły wyjść na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza? Zabawy opierały się głównie na bieganiu i wrzeszczeniu bez konkretnego powodu, poza tym do wybory były też klasy, guma, albo skakanie przez skakankę. Alex odnalazł się w dłubaniu patykiem w ziemi kucając koło sporej kałuży.  Był w trakcie usilnych prób wykopana kamyka, który okazał się większy niż na początku zakładał, gdy usłyszał znajomy głos:
-Hej ty, chcesz zobaczyć coś fajnego?- zapytał stając nad Alex'em i szturchając go stopą wysoki chudy chłopiec.
-Jasne.-ucieszył się. Wstał szybko i oparł patyk o zieloniutki od młodych listków żywopłot.
-No to, choć.
O ile, Alex dobrze pamiętał jego nowy towarzysz nazywał się Maksencjusz. Nie wyglądało na to, żeby miał tutaj przyjaciół. zwykle siedział sam, a przy porannych spotkaniach w kółeczku jeszcze sie nie zdarzyło, żeby miał coś do powiedzenia. Dlatego też mały piegusek ucieszył sie, że chłopiec zdecydował sie w końcu do kogoś odezwać się.
Chłopcy ukradkiem weszli na drugą stronę żywopłotu, a tam zaczynała się bardziej gospodarcza część ośrodka między innymi drzwi do zaplecza kuchni, szopa ogrodników i dwie ogromne beczki, które gromadziły spływającą z rynien deszczówkę.
-Choć zobacz.-powiedział nowy kolega Alex'a wchodząc na drewnianą skrzynkę stojącą przy beczkach.
Alex zajrzał do środka. W beczce pływał bury szczur oprócz niego w środku unosiło się małe ciałko innego szczura.
-Włożyłem je jednocześnie i ten zdechł prawie od razu, a tego drugiego wyjąłem na chwilę i pływa tak już od godziny. -  Blanc najpierw pobladł i poczuł rosnąca gulę w gardle.- Fajne prawda?
-Tak niemożna. To jest żywe stworzenie
-To szczur.
-O też czuje!
-I, co z tego?- zapytał spokojnie.
-To, że tak nie można.-powiedział przechylając się jak najmocniej umiał i próbując jakoś wyłowić przemoczonego szczura z beczki.
-I teraz jest ci przykro? -zapytał.
-Tak! Bardzo przykro.
-No to może chcesz zając jego miejsce. -Maksencjusz załapał Alex'a znienacka za włosy i wepchnąć jego głowę do beczki. Deszczówka nalała się do ust, oczu i nosa czuł. Jak pala go płuca z braku powietrza szarpał się i wyrywał, ale to nic nie dawało zaczęło robić mu sie słabo, aż w końcu zemdlał, a przynajmniej tak mu sie wydawało.
Alex zaparł sie mocno i zamiast walczyć z chłopcem z całej siły szarpnął beczkę i przerzucił ją na bok? Woda rozlała się po trawniku, a baj chłopcy i szczur wylądowali w samym środku kałuży. Blanc nabrał kilka spazmatycznych oddechów. -On chciał zrobić krzywe mojemu bratu.- pomyślał. W wtedy po raz drugi zaczął czuć jak coś się w nim gotuje. Zacisnął dłonie w pięści i zaczął na ślepo okładać pięściami Maksencjusza. Stracił okulary jeszcze w beczce, więc nie widział, co w robił, ale bolesne wrzaski utwierdzały go w tym, że szło mu dobrze.
-Przestań tak nie można.-rozległ się krzyk w jego głowie tak głośny, że chłopiec, aż sie zawahał.
-Ale on chciał nas utopić.-odparł.
-Pobicie go to nie jest rozwiązanie. Nie wiemy, czemu tu jest.
-To potwór utopił szczura i ciebie też chciał.     
-Potwory tworzą ludzie. On potrzebuje pomocy, nie kary.-chłopiec odpuścił, a Alex odzyskał kontrole nad swoim ciałem.
-Przepraszam.-powiedział do obitego chłopca.-Zaczekaj.- z kieszeni przemoczonych spodni wyjął równie przemoczone chusteczki i chciał przyłożyć ich zbitek do rozwalonego nosa Maksencjusza, ale ten odtrącił jego rękę i powiedział:
-Jesteś chory.-po czym odszedł.
-Nadal myślisz, że potrzebuje pomocy?- usłyszał pytanie.
-Tak, w środku oni wszyscy to tak naprawdę skrzywdzone dzieci, którym trzeba pomóc wrócić do siebie...No dobrze znajdźmy nasze okulary. 

***

Pani Muriel świeżo upieczona pani psycholog była jedną z najbardziej uśmiechniętych osób w całym ośrodku. Kojarzyła się chłopcom ze słońcem i była naprawdę bardzo milutka tylko wymyślała dziwne zabawy. Pewnego dnia posadziła wszystkie dzieci na kolorowym dywanie w świetlicy usiadła razem z nimi i powiedziała:
-A teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że jesteście kwiatkiem, który rośnie sobie w ciepłych promieniach słońca.- przed oczami Aleksa staną kwitnący na biało doniczkowy kaktus, jaki stał na parapecie w jego starym domu.-  Miękkie krople deszczu spadają na twoje płatki i liście. Deszcz orzeźwia i odżywia cie, a lekki wiatr kołysze lekko w te i z powrotem.-mówiła przyjemnym spokojnym prawie usypiającym tonem.- Rośniesz na dużym polu wraz z wieloma innymi kolorowymi i lśniącymi kwiatami.- chłopcu zrobiło się głupio słysząc, Rośniesz coraz wyżej i stajesz się coraz starszy. Wkrótce twoje płatki zwiędną. Na szczęście w pobliżu przechodzi ktoś, kogo lubisz zrywa i zabiera cie ze sobą do domu, a tam wstawia do przepięknego wazonu. No dobrze dzieci otwórzcie oczy. Przyjemnie prawda?  Tak Alex, o co chodzi?.
Chłopiec opuścił rękę chrząkną i powiedział:
-Nie rozumiem, czemu sie w to bawimy.
-Ta zabawa ma na celu nauczyć nas empatii.
-W takim razie, czemu mieliśmy sobie wyobrazić, że nasz przyjaciel odrywa nasz kawałek i zabiera do domu, jako trofeum?
-Dlaczego myślisz, że tak jest?
-Pani powiedziała, że jesteśmy kwitnącą rośliną, a one nie umierają, gdy zwiędną im płatki. Więc byliśmy żywi, kiedy ktoś, kogo lubimy odrywał nasz kawałek zabrał do domu w wstawił do przepięknego wazonu.
Blanc nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie przestał uczęszczać na zajęcia grupowe. Ponoć miał zły wpływ na inne dzieci.

***

-Nie bierzesz lekarstw?- zdziwił się Alex siedząc pewnego ranka razem z Clementine przy stoliku na świetlicy. Dziewczyna właśnie rozdeptywała na proch wyplute przez siebie tabletki wszystkie poza jedną, którą schowała do kieszeni różowej sukienki. 
-Nie.- rzuciła w odpowiedzi dyskretnie zamiatając stopą resztki pod mały kolorowy dywanik. 
-Czemu? A one nie miały pomóc?
- Pomagają z tym, że nie mnie. One pomagają im – kiwnęła głową w stronę pielęgniarzy. - trzymać mnie w ryzach. Przytępiają mnie. A ty, co tam masz? -Clementine wyjęła mu z dłoni kieliszek z lekarstwami i przyjrzała się im., – Hym. Nie kojarzę ich.
-Alex mówi, że chcą mnie nimi zabić.- zanim zdołał dokończyć słowo tabletki zniknęły w ustach dziewczyny. – Co ty!? Cze..-  krzyknął, ale z kolei jego usta zostały zasłonięte wierzchem dłoni trzymającej kieliszek.
-Ciszej.- chrypnęła szatynka. – Nie mam ochoty na płukanie żołądka.
-Czemu to zrobiłaś?- zapytał zdejmując dłoń z swojej twarzy.
-Chce zobaczyć, co się stanie. – zaśmiała się.- Nie rób takiej miny.  Będzie dobrze.- uścisnęła jego dłoń, której tak się złożyło, że żadne z nich nie puściło. – Będzie dobrze.

***

-Alex musisz brać leki. Inaczej nie wyzdrowiejesz i nie wrócisz do domku.- pielęgniarka, której wiek zdradzały promieniste zmarszczki wokół oczu, jak co dzień próbowała przekonać swojego podopiecznego. Jej zasmucona mina sprawiała, że chłopcu serce się krajało, ale coś sobie postanowił i zamierzał wytrwać w tym postanowieniu.
-Bardzo bym nie chciał, żeby była pani przeze mnie smutna, ale ich nie wezmę. Robią krzywdę mojemu bratu. Przepraszam, ale nie mogę.
-Musisz.
-Nie wezmę ich. Bez względu na to jak bardzo będzie pani prosić.

***

Jedno z tych dzieci chce wybrać się na druga stronę, tylko które?- zastanawiał sie Doji obserwując bawiące sie w ogrodzie czekając, aż pielęgniarka przyprowadzi mu młodszego brata. Ojciec wrócił do Japonii kończyć ważny projekt, więc nauka Alex'a rzucania i łapania piłki spadła na Dojego nie przeszkadzało mu to, ba nawet trochę się cieszył.
Po raz kolejny powiódł wzrokiem po podwórku jednak tym razem jego spojrzenie skrzyżowało się z ciemnym oczami jednej z dziewczynek nie wyglądała na zadowoloną, że go widzi. Ciemne skręcone w ciasne sprężyny włosy uczesane miała w wysokiego kucyka, przez co wyglądała dość bojowo jak na małą dziewczynkę.
Od czegoś trzeba zacząć.-pomyślał i podszedł do niej.
-Cześć dziewczynko.
-Va chier (spieprzaj). - warknęła patrząc mu prosto w oczy.
-No brawo.- Wolno zaklaskał. -Mama wie, że znasz takie słowa?
-A myślisz, że skąd je znam? - zaśmiał się.
-Touche, jak się nazywasz dziewczynko? -zapytał przyglądając się jej szukając jakichkolwiek powodów, dla których miałaby tu być i nie znalazł, żadnych.
-A, co chcesz na mnie naskarżyć ordynatorowi?
-Może.
-Violin, Clementine Violin.
-A to akurat jest ściśle tajne.
-Doji!- zawołała pielęgniarka.-Twój brat już na ciebie czeka.-mała dziewczynka uśmiechnęła się sie do niego wrednie.
-No idź, braciszek czeka.
Violin, Violin. Skąd ja znam to nazwisko?

***

W gabinecie doktora Verges'a niby nic się nie zmieniło, a zrobił sie jakiś dziwnie obcy i przytłaczający. Od dłuższego czasu grali, w „co widzisz". Doktor pokazał chłopcu obrazek przedstawiający plamę na kartce i pytał, co widzi, po czym każdą odpowiedź zapisywał w notesie.
-A tutaj?
-Ogromną ćmę.
-Rozumiem.-  zamienił obrazki.
-Delfiny w butelce.
-No dobrze. -powiedział Verges odkładając na bok pomoce naukowe i splatając palce w koszyk.- Porozmawiajmy chwilę. Słyszałem, że nie chcesz brać leków.
-Zgadza się.
-Dlaczego?
-Sam pan powiedział. Moja jaź się rozdwoiła, a o to znaczy, że w mojej głowie istnieje dodatkowa oś, wokół której organizuje się struktura psychiczna człowieka. Sam pan tak powiedział.
-Zgadza się, jednak dodałem też, że jest obaw choroby.
- I z całym szacunkiem myli się pan. Jesteśmy inni nie chorzy.
-Tak uważasz?- chłopiec pokiwał głową.
-Słyszał pan kiedyś o anemii sierpowatej? Ja ostatnio dużo o niej czytałem. Ludzie z tą mutacją są odporni na malarię.
- W jej przebiegu dochodzi do zlepiania się krwinek, a dalej do tworzenia zatorów w naczyniach. W konsekwencji może dojść do zawału, czyli do niedokrwienia różnych narządów, co może doprowadzić do śmierci.
-Mimo wszystko uważam, że warto zaryzykować.

***

Mama pojawiła się pewnego wieczoru dobry miesiąc po rozpoczęciu leczenia. Długo rozmawiała z panem doktorem Verges'em zanim zdecydował sie przyjść do pokoju swojego synka.
-Alex synku jak się czujesz?- zapytała siadając na brzegu łóżka.
-Dobrze. Wszyscy tutaj są bardzo mili i w ogóle. Mamy takie kolorowe pokoje i na świetlicy jest tak dużo zabawek.
-To miło.- uśmiechnęła się smutno-Wiesz synku mam do ciebie jedną prośbę. 
-O, co chodzi?
-Chodź tu.- powiedziała rozkładając ręce, a gdy chłopiec przysuną sie do niej objęła go i delikatnie głaskała po głowie mówiąc.- Jesteś mądrym, opiekuńczym i troskliwym chłopcem.- spokojny głos mamy sam w sobie usypiał chłopca jej spokojny oddech i ciche bicie serca wszytko to sprawiało, że powoli odpływał wtedy poczuł delikatny ucisk w okolicach obojczyka, po czym kompletnie zapadł się w ciemność.
-Jak już mówiłam jesteś mądrym chłopcem i możliwe jest, że popełniłam błąd przyprowadzając was obu tutaj.- mówiła dalej nie przerywając głaskania. Nie myląc się, co do tego, że alter ego jej syna słucha.- Nie możesz nie jednak winić za to, że chciałam chronić moje dziecko. Rozmawiałam z lekarzem i jak sie okazało w jakiś sposób nawiązałeś więź z moim synem. Nie podoba mi się to jednak, co się stało już się nie odstanie jesteś teraz częścią jego życia, dlatego jak już wcześniej mówiłam mam do ciebie prośbę. Chcę, żebyś zrobił wszystko, co w twojej mocy by go chronić. Mogę na ciebie liczyć?
-Tak proszę pani.-odparł chłopiec łamiącym sie głosem nie odwracając głowy wtulony w biały sweter głaszczącej go kobiety.
-To dobrze.-powiedziała i pocałowała czubek jego głowy.- Śpijcie dobrze.
Gdy tylko zamknęły sie za nią drzwi Alex zaczął płakać. Trochę mu to zajęło, ale w końcu do niego dotarło jego mama wcale go tu nie zostawiła. Bo nie miał go, kto tu zostawić.

***

-Jutro pouczę cie czytać i pisać. Cieszysz się?- zapytał Alex wypluwając piane, jaka nazbierała sie w jego ustach podczas szczotkowania.
-Trochę, chyba..nie wiem...- odparł chłopiec w lustrze.- Dzisiaj znowu próbowali wcisnąć nam te tabletki, prawda?  Pływały w kakao.
-T-tak, ale nie martw się nie będę ich brał. Choćby nie wiem, co.
-Dzięki?..Wiesz nie powinieneś do mnie mówić.
-Ale myślałem, że to lubisz.
-Lubię, ale będzie lepiej jak przestaniesz.
-Dlaczego?
-Może jak uwierzą, że mnie już nie ma to cie wypuszczą.
-Chcesz ich okłamać?
-Nie będę kłamać. Po prostu będziemy robić swoje, a oni uwierzą w to, co chcą.
-Ale ja chciałbym z tobą rozmawiać. Jesteś moim bratem.
-Nie mów od razu tego, co chcesz mi powiedzieć. Po prostu to mocno pomyśl. Wtedy powinienem cie usłyszeć.
-D-dobrze.

***

Przy przysuniętym pod okno stoliku siedział Alex i uważnie patrzył jak jego brat powoli literka po literce przepisuje zdania z elementarza.
-Ręka mnie boli.-marudził młodszy z braci rzucając ołówek na blat.
-Wiem, że cię boli, ale spójrz idzie ci coraz lepiej. -Chłopczyk wyciągną zapisaną koślawymi literkami kartki i położył ją obok tej najnowszej.- Robisz duże postępy.
-Robienie postępów boli.
-Hym. Skoro boli cie ta ręka to może spróbuj ta drugą.
-Ale ty nie używasz tej ręki do niczego.
-Wiesz, co? Jak chcesz może być twoja.
-No dobra. Spróbuję

***

Alex i Clementine. siedzieli w pokoju dziewczynki. Jak zwykle ciemną nocą. Kiedyś tchnięty myślą chłopiec zapytał, czy to możne przez koszmary jego znajoma nie możne spać w nocy. Dziewczyna roześmiała mu się w twarz i powiedziała, że nie jest już dzieckiem i nie pozwoli nikomu decydować za nią, kiedy ma spać. Kiedy jednak zapytał ile ma lat odmówiła udzielania mu odpowiedzi. ( Dopiero trochę później Doji wytłumaczył mu, ze dziewczynek o wiek sie nie pyta z niewiadomych przyczyn tak samo jak wagę) To na szczęście tyczyło się tylko tego pytania, Każde inne bez względu jak głupie nie ostawało bez odpowiedzi.
-Clementine?
-Czego dusza piszczy?- odparła uważnie przyglądając się sie srebrnej taśmie szukając jej początku.
-Skąd ty właściwie bierzesz te szkła? Oni je ciągle ci je zabierają, a ja ciągle widzę jak oklejasz je taśmą.
-Woźny lubi moje rozweselające cukierki.
-Rozumiem.
-Gratulacje. Powoli zaczynasz łapać o co tu chodzi, a teraz ja cie o coś zapytam.-spojrzała na niego przenikliwie odkładając na bok szkło i taśmę. -Za to ty właściwie tu siedzisz?
-Nie wiem odparł chłopiec. Kilka miesięcy temu puff i jestem, a potem nie wiadomo, czemu przywieźli nas tutaj.
-Nas? -zapytała szczerze zdziwiona.
-Mnie i mojego brata.
-Gdzie go trzymają?
-Tutaj.
-Wiem, że tutaj. Dokładniej gdzie tutaj?
-Tutaj.-doprecyzował dotykając czubkiem palca czoła.
-Hah. -mruknęła wzruszając ramionami i wracając do szkła.- Coś tak czułam, że jesteś za mało dziwny... a i tak na przyszłość mów mi Tina.

***

Doktor Verges siedział przy biurku z dłońmi splecionymi w koszyk. Patrzył na siedzących na przeciwko matkę i syna.
-Będę z państwem szczery Alex odmawia przyjmowania leków, jest agresywny w stosunku do innych pacjentów oraz nie chce współpracować z doktorami.
-Czy jest coś, co można zrobić?- spytała kobieta.
-Możemy spróbować w fizyczny sposób rozwiązać problemy psychiczne.
-Spróbować.-prychną Doji.
Pani Blanc uciszyła go spojrzeniem.
-Co Pan przez to rozumie?
-...Lobotomie.

***

-Czemu chcesz się zabić?
-Bo człowiek jest niczym innym jak sumą własnych wyborów.-odparła Clementine poprawiając ścianę fortu z poduszek.
-Nie rozumiem.
-Jasne, że nie rozumiesz. Tobie trzeba wszystko tłumaczyć jak trzylatkowi.
-Mówiłem ci już: ja jestem tylko kilka miesięcy.
-Jaaaaaasne. Wiem, że jesteśmy w wariatkowie, ale wymyśliłbyś coś bardziej...nie ważne. Zresztą mówi się "żyję”, a nie "jestem".
-Tak samo jak mówi się "Szpital psychiatryczny", a nie "Wariatkowo".
-No dobra panie mądry inaczej. Chodziło mi o to, że to, kim jesteś dominują wybory, jakie podejmiesz, a jedyne, o czym mogę tutaj zdecydować to, z jakim dżemem chce kanapkę, a to sprowadza się do tego, że jestem nikim. Nie mam zamiaru robić wszystkiego, co mi każą, działać zgodnie z ich rozkładem zajęć. Chce móc, choć raz o sobie zadecydować. Chce wybrać jak umrę.
-Ale, kiedy wyjdziesz stąd też będziesz mogła o sobie decydować.
-Naprawdę tak myślisz? Rany jesteś jeszcze głupszy niż myślałam.- zaśmiała się.-  Jedyna różnica między tymi murami, a światem poza nimi jest taka, że tam nie przynoszą ci prochów w kieliszku tylko musisz sam ich szukać.
-Przepraszam.- ziewnął.
-Nie masz, za co?-mruknęła cicho.- Ty po prostu chcesz wiedzieć.
-Wiesz, co powiedział kiedyś Albert Einstein?
-Patrzcie, jaki mam długi język?- zaśmiała się z własnego, żartu i ziewnęła przeciągle.
- Powiedział, że "Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów".
-Cudne. Zrób sobie koszulkę z takim napisem.-sarknęła kładąc się na materacu i zamykając oczy.
-Chodziło mi o to, że może źle sie od tego zabierasz.-powiedział cicho gładząc puszyste włosy Tiny.- W kółko powtarzasz ten sam schemat i myślisz, że tym razem będzie inaczej. -ślepia chłopca też się kleiły, ale nie miał ani siły ani ochoty się stamtąd ruszać.
-Może.-mruknęła ledwo dosłyszalnie.- Jutro o tym pomyśle.
-Taaak. -ziewnął.- Jutro jest dobre.
Zamknę oczy na chwilę i wrócę do pokoju.-pomyślał czując jak jego głowa opada na ramie. A ostatnie, co usłyszał zanim kompletnie odpłynął było ciche:
-Nie jesteś głupi. Mówię tak tylko, dlatego, żebyś nie poszedł być fajny gdzie indziej.
 To była spokojna noc. Tym razem nawet Żelazny las nie wydawał sie tak straszny jak dotąd.
Pielęgniarki znalazły ich dopiero rano śpiących w ruinach poduszkowego fortu.

***

W całej świetlicy porozwieszane były serpentyny. Dzieci odbijały kolorowe balony, a na zielonym stoliku stał tort. 
-Spotkaliśmy się tutaj, żeby pogratulować Alex'owi -powiedział doktor Verges wznosząc toast z soku wiśniowego-. Życzymy mu zdrowia, szczęścia...
-I obyśmy nigdy więcej go nie zobaczyli!!!-zawołały chórem dzieci.

***

 -No to jak smrodzie masz już wszytko? -zapytał Doji biorąc pod pachę walizkę z ubraniami.
-Chyba...-powiedział niepewnie chłopiec rozglądając się sie po pokoju.
- No to zrób pa pa weź plecak i jedziemy do domu.

***

-Hej.-przywitał się mijając dwóch panów mierzących dziurę po drzwiach.
-Hej. Widziałeś?  Ci kretyni chcą wstawić mi nowe drzwi.
-Widziałem...-nastała długa chwila ciszy   
-Więc wychodzisz.-stwierdziła kiwając głową w stronę wiszącego n ramieniu chłopca plecaku. 
-Bynajmniej nie za dobre sprawowanie.-zażartował, nie zaśmiała się. - Ej no. Nie bądź taka.
-Dégage.- Wstała z łóżka i ruszyła od wyjścia
-Tina! Nie chce chcę, żeby tak wyglądało nasze pożegnanie.
-Co niby chcesz usłyszeć? Do zobaczenia? Nie słyszałeś doktora? Życzę ci zdrowia szczęścia i żebym cie tu więcej nie widziała.
-Będziesz dalej próbować?
-Pewnie tak. Może zmienię sposób. Tak czy inaczej trzymaj się dziwolągu.- mruknęła odchodząc.
-Do zobaczenia...- zawołał za nią.



Ines



Budził się powoli. Najpierw jedno oko potem drugie. Mrukną coś wtulając jeszcze na moment twarz w poduszkę, po czym przekręcił się na plecy i zaczął rozglądać po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na moment na mnie. Zmrużył oczy, po czym sięgną po leżące na stoliku okulary wsadził na nos i powiedział:
-O Ines. Miło cie widzieć.-uśmiechną się.- Dawno przyszłaś?
-Jakiś czas temu. Jak się czujesz?
-Martwię się, o Alex'a.
-Rozumiem. Chciałabym z nim przez chwile porozmawiać.
-Oczywiście już go wołam.- odwrócił głowę w stronę okna. Przez moment patrzył w nie, po czym spojrzał na mnie.
-No słucham.
-To z tobą wtedy rozmawiałam.- nie odpowiedział.-Człowiek nie jest wstanie wstrzymać oddechu do tego stopnia by się udusić. Po utracie przytomności organizm sam zacząłby oddychać.- odświeżyłam mu pamięć.
-Nic się przed tobą nie ukryje.
-Nie na długo.
-Zastanowiłeś się, chociaż co by się stało gdyby Mary nie zdążyła was złapać? Mogliście tam zginąć obaj. Mogłeś go zabić.  Po co ci był ten cały cyrk?
-Ja naprawdę chce stąd odejść.
-Czemu?
-Bo to, że kogoś kochasz nie znaczy, że masz prawo zatruwać mu życie...-zamrugał szybko i potrząsnął głową.-Przykro mi Ines, ale wygląda na to, że Alex'owi brak humoru do rozmów.
-To nic i tak nie miałam do niego więcej pytań.
-No to może wypijemy tą obiecaną prze zemnie kawę?
-Innym razem. Muszę wracać do WBBA.
Odebrałam swoje rzeczy od portiera.
-Ines?- jeszcze jedna taka sytuacja i przysięgam zacznę sądzić, że mnie śledzi agent z Bożej łaski.
-O. Otori nie spodziewałam się sie ciebie tutaj. -przywitałam się miło.
-Ja wręcz przeciwnie. Szukałem cie. -powiedział podchodząc bliżej.
-W, jakiej sprawie?
-Myślę, że powinniście wyjechać na jakiś czas. Zmienić otoczenie. Zdystansować się.
-Tak, to dobry pomysł.
-Poszukam wam jakiegoś zadania poza miastem.
-Dziękuje, zostawienie ich bez zajęcia to najgorsze, co można im zrobić.
-...Ines.
-Tak?
-Nie jesteś z kamienia.
-Dzięki z info...
 
Rozdział 18 za nami. Nie znam słów jakim mogła bym sie tłumaczyć. Mam po prostu nadzieje, ze ktoś tu jest.
No to ja się z wami żegnam.
Do następnego posta.
Hania